sobota, 2 sierpnia 2014

16. Śpiąca królewna




[Marina]

Konkurs konkursem i po konkursie. Najważniejsze, że podium polskie i to z jakim akcentem! Wszak miło było patrzeć na Kamila, no i nawet na Jaśka, jak odbierają gratulacje. I nie ukrywam, że i mnie lekkie ukłucie zazdrości dopadło, bo kurczę blaszka tak niewiele brakowało, a mogło być całe podium biało-czerwone, nie? Ale by w ojczyźnie przeżywali! Normalnie na rękach by trójcę najlepszą nosili! W sumie nie tak całkiem źle było udawać tego mojego brata łamagę, wszak w przebraniu porywalizowałam sobie z facetami i nie miałam czego się wstydzić. Ba, skakałam lepiej od niektórych wybitności. Gdyby się tylko dowiedzieli to byłby sajgon na całego! A tak odsunę się w cień i niech sobie tej mój nielot Marcin skacze. Tylko niech ma formę, żeby się nie okazało, że ten przybrany Marcin, a ten prawdziwy to dwie różne osoby. Chociaż nie mój problem. Mnie rwało już do domu żeby w spokoju spotkać się na Skypie – a w końcu i osobiście – z Krzysiem. Dacie wiarę, że normalnie recytowałam z pamięci definicje? Tak się przyszykowałam, bo przecież nie wypadało, żeby kolega mojego brata się mnie wstydził, poświęcając mi swój wolny czas. Czuję, że ta cała matematyka to będzie mój ulubiony przedmiot!

Z tej całej radości spakowana byłam pierwsza, jak nigdy. W recepcji siedziałam gotowa z wszystkimi torbami, że aż co po niektórzy to się zastanawiali, czy aby przypadkiem nie mam gorączki, bo przecież ja to „zawsze” muszę coś wymodzić i wychodziło, że Prędki zawsze był ostatni. No chyba że oni się umówili, żeby przyjść później, a Prędki lizus się wychylił. To wtedy był pierwszy. I tak źle, i tak niedobrze. Nawet nie zauważyłam, że Kamil jako drugi ze wszystkim w pełni gotowości przysiadł się do mnie, chcąc mi dotrzymać towarzystwa. Od kiedy wie, że jestem dziewczyną to czasami naprawdę dziwacznie się zachowuje. Pochylił się nieco w moją stronę i ni z gruchy, ni z pietruchy zaczął ze mną rozmawiać.

- To prawda, że dzisiaj ostatni raz z nami skakałaś? – szepnął konspiracyjnie, a mi nie pozostało nic innego, jak przytaknąć głową. Jeśli myślałam, że to koniec to byłam w błędzie, ponieważ nasz lider jakby się dodatkowo rozkręcił – Szkoda, miałem nadzieję, że będę mógł cię lepiej poznać, ratować twój tyłek w różnych opałach i co najlepsze móc porywalizować z tobą. Całkiem dobrze ci idzie skakanie z nami. 

Patrzyłam na Kamila z niemałym zdziwieniem, bo albo mu to zwycięstwo poprzestawiało coś w makówce, albo Pieter znowu herbaty pomieszał i lider wypił gwinta z prądem, za którym notabene nie przepada. Chrząknęłam spokojnie, chcąc ukryć zdziwienie, bo z jednej strony to bardzo budujące, kiedy słyszysz z ust Mistrza Świata, że ma motywację i chęć zdrowej rywalizacji z tobą, ale z drugiej strony… no naprawdę męski mózg i psychika nie są stworzone do rozumienia takich istot jak my, niewiasty. A jeśli takowy się znajdzie, który zrozumie nasz tok myślenia, to proszę naukowców i wszystkich organizatorów wszelakich nagród o wręczenie mu takiej figurki i wyróżnienia, by cały świat wiedział, że nie jesteśmy osamotnione w naszych osądach. No ale wróćmy do sedna, bo zboczyłam trochę z tematu. Po chwili do naszego towarzystwa przyłączyli się Stefan i mój cudowny Sobczyk z uśmiechem na twarzy. Widziałam, że swoje porachunki sobie załatwił, bo wyglądał jakby trafił w totka. Już miałam otworzyć usta, by zadać pytanie czy problem rozwiązany, gdy nasze towarzystwo rozrastało się do niebotycznych rozmiarów w postaci całego sztabu, ponieważ Kruczek miał dla nas informację. 

- Zanim wrócimy do Polski chciałbym ogłosić już teraz, kto pojedzie szukać formy, a kto już teraz ma się regenerować i pamiętać o treningach przed Turniejem Czterech Skoczni. Do Planicy to jedzie Kubacki, a Stoch, Kot, Hula, Żyła, Ziobro i oczywiście Prędki na Turniej. Muszę tylko z Maciusiakiem dogadać się kogo wziąć z juniorów. I pamiętać o jednym, mogę zmienić zdanie w ostatniej chwili jak zobaczę, że coś się zmieniło.

I już wiem, że ostatnie zdanie było raczej skierowanie w moją stronę. Pokiwałam grzecznie głową, że doszło do mnie niepisane ostrzeżenie od trenera, że mnie wykopie jak dostanę kolejną pałę z matematyki, ale to już chyba nie mój problem, nie? Sam Marcin sobie będzie musiał poradzić z bałaganem, który mu zostawiłam. Wszak pozostała część ekipy się rozeszła po swoje bagaże, gdy ja poczułam jak Hula mnie klepie.

- No to widzisz mała, wziąłem się do roboty i będziemy skakać w trójkę na Turnieju – odparł, a ja spojrzałam na niego, jakby powiedział coś, czego ja po polsku nie byłam w stanie zrozumieć. Chrząknęłam cicho, bo widząc jego radość, zaczynałam mieć wyrzuty, że musiałam kolegę sprowadzić na ziemię.

- No raczej nie ze mną – odpowiedziałam spokojnie, dając mu czas na przetrawienie tej informacji i tylko ujrzałam jak Stochowi uśmiech z twarzy schodzi, a Sobczyk zaciska nerwowo usta. Znów spojrzałam na Kamila. Zniknął ten błysk w oku, który mu zawitał od momentu, gdy wiedział, że jestem dziewczyną. Chwila moment, nie patrz tak mnie! Nie zgadzam się. Czemu czułam, że zaraz sama przewrócę oczami i odpowiem „No dobra, poskaczę z wami dalej”? Zaprzeczyłam szybko głową, próbując wyrzucić z siebie widok Stefana i Kamila, ale na nic się to zdało. Hula dostrzegając, że jesteśmy sami objął mnie nie jak kolegę, tylko tak, że jakoś zakleszczył mnie w swoich ramionach. Ja rozumiem, że jest mi wdzięczny za wsparcie, ale nie tak przy wszystkich… Znaczy się przy reszcie ekipy, bo jeszcze zdążą sobie przykleić do mnie kolejną etykietkę.

- Marina no raczej z tobą! Będę skakał przy twoim boku, tak mi Marcin…. – zastygłam w ułamku sekundy, wyrywając mu się z objęć.

- Co Marcin? – spytałam ostrzejszym głosem, czując, że prawda, którą zapewne mi zaraz wyjawi, sprawi, że wybuchnę. Na pewno. Wszak tylko mój brat wie, jak skutecznie wyprowadzić mnie z równowagi.

- To ty nie wiesz? – spytał zdziwiony Kamil, a ja zezowałam na całą trójkę. Sobczyk był milczący i tylko przyglądał się mojej postawie.

- Zabiję cię! – wycedziłam w jego stronę, nie panując nad swoim głosem, ale starsi koledzy skutecznie mi zagrodzili dostęp do niego. – Nie taka była umowa! Engelberg i koniec tej całej maszkarady!

- Marina proszę cię, nie krzycz – prosił spokojnie Stefan.

- Jeszcze cię kto usłyszy i po ptokach – wtrącił Kamil z lekkim uśmiechem.

No błagam cię, Hula! Jak ty możesz być spokojny i prosić mnie bym nie krzyczała, a ty liderze kolaborancie jeden, spiskowcu przeciwko mnie! Nie dam się, nie, nie i jeszcze raz nie. Ja dotrzymuję słowa co do umowy, a to, że Sobczyk z Marcinem już nie, to nie mój zakichany interes.

- Nie! – obruszyłam się niczym dziecko i odwróciłam się od nich plecami, spoglądając na długi korytarz hotelu. Jak mnie teraz kręciło, żeby iść do Kruczka i mu się wypłakać. Z pewnością by mnie zrozumiał.

- Pojawiły się komplikacje przy rehabilitacji. Marcin sam nie może tego przeżyć i prosi o czas – odezwał się mój pierwszy trener zdrajca.

- Nie! – warknęłam. – Skakanie, przebieranie, zaliczanie za niego, a pomyślał kto, co dla mnie można zrobić? 

- To chciałabyś coś? – spytał zdezorientowany Stefan.

O mamo! Boziuniu! Moja cierpliwość się kończy i już miałam zacząć wrzeszczeć na kumpla.

- Pewnie, że chciałabym multum rzeczy, których nie mogę wykonywać bo…bo…bo gram faceta! Pewnie, że chciałabym się porządnie wyspać, ale przecież nie mogę. Chciałabym wreszcie rozpuścić swoje włosy i się wymalować. Mówić swoim głosem, a co najlepsze chcę być sobą. No i pójść wreszcie na randkę! – dodałam z łamiącą rezygnacją, bo przecież i tak nie wiedzą, że na randkę to nie mam z kim iść, ale pal licho. 

- Oouu – wyrwało się Stefanowi, a jeśli dalej próbował coś powiedzieć to skutecznie przerwał mu dźwięk sygnału w telefonie Kamila. Odebrał i zdziwiony spojrzał na mnie.

- Tak, jest. No. Pewnie nie wziął telefonu…. Ale jesteś pewny, że chcesz z nim teraz rozmawiać? No bo wiesz… Marcin ma chwilowe załamanie. Na własną odpowiedzialność? Dobra, już ci go daję – wyjaśnił, a potem bez słowa podał mi swój telefon. – Kolega do ciebie w sprawie interesu.

Czyli w tej całej złości jest ktoś czwarty i mam teraz dalej grać Marcina?! Czy ten świat choć trochę jest dla mnie sprawiedliwy? Ja rozumiem, że chodzącym aniołkiem to ja nie jestem, nie każdy mnie kocha i lubi, szczególnie jeśli tyczy się to mojego charakteru, ale więcej wciągniętych w ten cały cyrk osób nie zniosę. Tym bardziej, że moje przypuszczenia kręciły się, że to wcale nie kolega, tylko Kamil kombinator pewnie mojego brata wrabia w kolegę. 

- Czego?! – odburknęłam niegrzecznie do słuchawki. 

Ale to co usłyszałam albo ten, kogo usłyszałam sprawił, że chwyciłam głęboki oddech. I tylko czułam, jak moje zmarszczone nerwowo brwi zaczynają się rozluźniać, wąskie usta zaczynają rosnąć z niemałym uśmiechem, a policzki zaczynają mnie piec gorącym strumieniem wypieków. Dostrzegając jednak znikomą ulgę u Sobczyka, zacisnęłam mocno szczękę i odwróciłam się brzydko od kolegów. 

- Hej Marcin! – usłyszałam jego ciepły głos i ja nie wiem jak on to robił, że moje serce całe topniało. Ja cała topniałam, gdy tylko słyszałam ten głos. 

- No hej, Krzysiek. Co się dzieje?

- Chciałem ci tylko powiedzieć, że jadę!

- O, a gdzie? – zapytałam zdezorientowana.

- Marcin, no jak gdzie? Jadę z wami! I już załatwiłem, że kwaterę mam z tobą. 

- Ze mną? Na Turnieju? – spytałam i wierzcie mi lub nie, ale żołądek mój chyba żył w jakimś innym świecie, bo bawił się w swoim dzikim tańcu cza-cza. No bo super, ale nie wiem, co jest gorszego niż przebywać z nim sam na sam...

- Więc wiesz, jak masz jakieś pały z matmy do poprawy to się pouczymy wspólnie. Do zobaczenia!

Pouczymy. Blisko. Ze sobą. Tylko my dwoje. I byłabym dalej w szoku z moim zamroczonym mózgiem, gdyby nie to, że Kamil stanął przede mną z zatroskanym spojrzeniem. Po chwili dostrzegłam też Sobczyka i Hulę.

- Co się stało? – spytał przyjaciel Stocha, a ten wzruszył ramionami.

- Krzysiek dzwonił. 

- To dlaczego Marina cała zastygła? – spytał Sobczyk, ale któryś go trącił łokciem w bok.

Niby słyszałam ich głosy, ale świadomość, że Krzysiu jak Kot może mi paradować w ręczniku po pokoju… STOP! Otrząśnij się dziewczyno! Puknij się w ten głupi łeb! I chyba moja głowa zaczęła pracować z ciałem, ponieważ z własnej nieprzymuszonej woli poczułam jak czoło mnie boli. Rzuciłam obrażone spojrzenie Grzegorzowi i na odchodne burknęłam: 

- Niech wam będzie. Skaczę do Zakopanego!


[Maciej]

Stałem jak głupek na tym parkingu od dziesięciu minut, a dalej było pusto. Zawsze jest na mnie, że się spóźniam, więc z dobrej woli poświątecznej wstałem wcześniej i przylazłem na czas, to jak na złość nikogo nie było. A może zmienili miejsce zbiórki za moimi plecami? To byłoby do nich podobne! I kolejny raz będzie, że Kota znowu nie ma. Położyłem walizkę na ziemi i usiadłem na niej, wyjmując z kieszeni telefon.

- Piotrek? – zapytałem, bo ktoś telefon odebrał, a nie odezwał się ani słowem.

- A kto ma być, jak do mnie dzwonisz? – ziewnął Żyła.

- To co nic nie mówisz?!

- Bo mi się nie chce rano – wyjaśnił zupełnie bez obciachu. Że też się nie domyśliłem!

- Czemu nikogo nie ma? – zapytałem, chociaż powoli traciłem nadzieję, że się czegoś od niego dowiem. – O której była zbiórka w Zakopanem?

Jęknął, westchnął, więc chyba wstał z łóżka i gdzieś poczłapał, pewnie do budzika. 

- Wychodzi na to, że… już – ogłosił po chwili beztrosko.

- To czemu jeszcze nikogo nie ma?

- A co mnie głowę zawracasz? – zapytał zaczepnie. – Czy ja jestem szefem zbiórki?

- Bardzo dziękuję za pomoc! – zawołałem zniecierpliwiony i rozłączyłem się bez pożegnania. Fakt, mogłem zadzwonić do kogoś innego, bo przecież Piotrka zgarniemy sprzed domu dopiero w Wiśle, więc nic dziwnego, że jeszcze spał. No, ale dalej byłem w punkcie wyjścia. Kamil nie odbierał, bo pewnie był zajęty żegnaniem szanownej małżonki, z resztą matołów to nawet nie było co gadać, więc zacząłem obdzwaniać sztab szkoleniowy. Trudno, najwyżej będą się drzeć, że nie słuchałem ogłoszeń parafialnych. Dopiero Grzesiek był łaskawy nacisnąć zieloną słuchawkę.

- No co tam znowu? – zapytał na wstępie rozkojarzonym głosem, a mnie ręce opadły aż do ziemi. Piętnaście minut temu miał być wyjazd, tylko ja jeden gotowy do drogi, a ten się pyta: „Co tam?”!

- Gdzie są wszyscy?!

- W Spytkowicach – powiedział trener, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Jasiek popsuł sobie but.

- But? – zapytałem głupio po chwili, bo już sam nie bardzo wiedziałem, co jest najbardziej absurdalne w tej całej sytuacji. Powiecie, że przez tyle lat powinien był się przyzwyczaić, ale naprawdę dalej czasami zupełnie ich nie ogarniałem. – Jaki but?

- A w jakich skaczecie? W gumiakach?

Postanowiłem nie dopytywać. Miałem w nosie buty Ziobry zepsute bądź nie. Ważne, żebyśmy w końcu pojechali na ten Turniej, bo zaraz zapuszczę korzenie na tym parkingu. Ale oczywiście nie dowiedziałem się kiedy wyjeżdżamy, bo wszyscy byli zajęci Jaśkiem idiotą. Jak można zepsuć sobie but w święta Bożego Narodzenia? Co on z nim robił? Po chwili, chcąc nie chcąc, zostałem poinformowany, że sprawa poważna, bo nowy dostarczą za dwa tygodnie najwcześniej, a w jednym bucie skakać się nie da i jesteśmy w kropce. To znaczy Ziobro jest, bo ja to akurat się tym najmniej przejmowałem. No chyba że przez geniusza spóźnimy się na pierwszy konkurs. 

- No ale od patrzenia to chyba się nie naprawi – westchnąłem przeciągle. 

I dostałem za swoje. Kazali mi siedzieć na tym parkingu i obdzwaniać po kolei wszystkich matołów z kadr i klubów czy któryś nie ma przypadkiem butów narciarskich w odpowiednim rozmiarze do pożyczenia. Jak się pewnie domyślacie, nikt nie miał.

Czterdzieści minut później przyjechali. Już nawet nie chciało mi się komentować tego absolutnego braku poszanowania mojej osoby. Wszyscy sobie bez słowa do Ziobry na ratunek pojechali, a o mnie nikt a nikt nawet nie pomyślał i nikt mnie nie raczył poinformować. A mogłem dojeść śniadanie w spokoju. Moje zastrzeżenia zignorowano, a Sobczyk tylko dodał, że myśleli, że nim przyjdę, to już wszystko załatwią. Ale nie załatwili, więc pojedziemy do Oberstdorfu bez Jaśka Kopciuszka. Wpakowałem się zaraz do busa, bo już dosyć wymarzłem od rana i usiadłem obok Prędkiego, który właśnie zajadał kanapkę. Natychmiast sobie przypomniałem o moim bułeczkach, które dalej leżą na stole. A było mamy słuchać i spakować wczoraj! Musiałem mieć naprawdę biedne spojrzenie, bo Prędki zerknął na mnie pospiesznie, a potem odjął sobie tę kanapkę od ust i wyciągnął w moją stronę:

- Chcesz? 

Odruchowo chciałem odmówić, bo nie jestem aż taka sierota, żeby kolegom kanapki wyżerać, a poza tym w Wiśle wsiądzie Piotrek, który na pewno będzie miał całą siatę jedzenia od Justyny i na pewno by się podzielił. No ale nie zdążyłem pokręcić głową, bo mój żołądek wyraźnie zdradził, że mam na tę kanapkę smaka. Przyjąłem więc bułkę od Marcina i podziękowałem grzecznie, a wtedy dostałem sms od Pietera: ZIOBRO NIE JEDZIE! Obudził się geniusz rychło w czas…

- Klimek przepadł – ogłosił Klimowski, przysiadając się obok Łukasza. – To co? Dzwonimy do Kubackiego.

- Nie odbiera – wtrąciłem, przełykając kolejny kęs. Swoją drogą naprawdę dobra kanapka, pewnie mu mama robiła. A do Mustafa trzy razy dzwoniłem, bo przecież mi wszystkich nękać kazali, nie patrząc na to, że mieliśmy poświąteczny poranek.

- Co może robić Dawid o dziesiątej w wolny dzień? – zapytał Kruczek, odwracając się w naszą stronę. Każdy uśmiechnął się pod nosem, bo domyślaliśmy się odpowiedzi. Na bank idiota śpi!

- Jedziemy do Szaflar! – ogłosił trener. Sprawdził jeszcze czy wszyscy się do busa zapakowali i z piskiem opon ruszyliśmy w stronę Nowego Targu.

Kilkanaście minut później podjechaliśmy pod jego dom. Oczywiście kolejnych trzech telefonów nie odebrał, bo po co. Drzwi były zamknięte i na pierwszy rzut oka wyglądało, że nikogo nie było, ale nauczony doświadczeniem od razu spojrzałem w stronę jego okna. Zasunięte! Na bank śpi. Zaraz skręciłem do przedsionka i ku zdziwieniu Prędkiego wsadziłem rękę w doniczkę na parapecie.

- No co? Znamy się nie od dziś – zaśmiałem się do niego, bo ta kanapka trochę poprawiła mi humor. Wyciągnąłem klucz i podszedłem do drzwi. Raz, dwa i zamek się otworzył, więc wytarłem buty o wycieraczkę i wszedłem do środka, a za mną Marcin. Reszta w najlepsze siedziała sobie w busie, jak łatwo można się domyślić. 

-Muuuuuustaf – zawołałem, rozglądając się po domu. Trochę dziwne, że nikogo z rodziny nie było. Prędki zniknął w kuchni, a po chwili moją uwagę przyciągnął jego śmiech.

- Duduś! W lodówce masz obiadek, więc sobie odgrzej. Wrócimy wieczorem. Mama! – przeczytał Młody na głos, a wtedy i ja się roześmiałem. Duduś! Chłopaki padną jak im powiemy. Szkoda było czasu, więc od razu poszedłem do jego pokoju. No oczywiście! Śpi królewna Roszpunka!

- Wstawaj, Duduś!!! – ryknąłem, a ten się tylko przewrócił na drugi bok. Prędki westchnął, przypominając mi o swoim istnieniu. Rzuciłem mu klucze i wytłumaczyłem jak ma dojść do komórki, w której Mustaf trzymał sprzęt.

- Mówiłem, że znamy się nie od dziś – wyjaśniłem. – Spakujcie sprzęt z chłopakami, a ja go doprowadzę do porządku.

Prędki poszedł, a ja zerwałem z Dawida kołdrę i zmusiłem by wstał. Spojrzał na mnie jakby ujrzał smoka wawelskiego, ale co się dziwić. Wyglądał jak niedźwiedź zbudzony w ziemie ze snu.

- Zbieraj się! Jedziesz za Ziobrę na Turniej! – powiedziałem powoli i wyraźnie. Gapił się na mnie nieprzytomnym wzrokiem, więc westchnąłem i zacząłem rozglądać się po pokoju. Może mamy tyle szczęścia i się leń przebrzydły nie rozpakował po Engelbergu? No ale niestety! Mamusia przez święta zadziałała i wszystkie rzeczy Dudusia leżały wyprasowane i poskładane równiutko w kosteczkę w szafie. – Pakuj się! – rozkazałem, ale gdy spojrzałem ponownie w jego stronę, to ten bezczelnie spał oparty o szafę. Zaraz zabiję na miejscu, będziecie mi świadkiem! Cóż, już trochę życie znam. Wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Chwyciłem wściekły walizkę i rzuciłem mu na łóżko. Przynajmniej będę miał pewność, że się tam nie położy. 

I co ja mam mu zabrać? Na początku znalazłem bluzę kadrową, więc wrzuciłem na samo dno. Później ze trzy podkoszulki. Trudno, będzie musiało mu wystarczyć. Majtkowa czapka! Koniecznie! Znalazłem jeszcze drugą, więc też wziąłem, niech matoł ma. Wyjąłem szufladę z bielizną i skarpetkami i wrzuciłem do torby całą jej zawartość, bo co ja mu będę wybierał? Jeszcze jakieś gacie! Przez fotel wysiały te jego ulubione – obciachowo-zielone. Upchałem je w walizce i wróciłem do szafy, bo by wypadało znaleźć coś normalnego. Nie daj Boże wygra i co? Będzie wyglądał jak ostatni burak w jaskrawych gaciach i majtkowej czapce. No ale nie było nigdzie innych, więc machnąłem ręką. Wystarczą mu te obciachowe! Nie mój problem. Dobra, piżamę ma na sobie. Jeszcze zajrzałem do łazienki, ale nie miałem pojęcia która jest jego szczoteczka. Kupimy mu nową na stacji benzynowej. Już się poświęcę i mu zafunduję, a pastę do zębów pożyczy mu tam któryś. Szampon! Taki specjalny do włosków blond, żeby mu nie ściemniały. Na pewno jego! Wróciłem do pokoju, a ten dalej bezczelnie spał, nic sobie nie robiąc ze wszystkich moich wysiłków! Westchnąłem głośno, domykając jego walizkę. O proszę, jaka lekka! Zarzuciłem na ramię, a drugą rękę chwyciłem zaspanego Kubackiego. 

- Budź się! – wrzasnąłem mu do ucha, a ten łaskawie otworzył oczy, uśmiechając się głupkowato. Rzuciłem mu kurtkę, bo przecież nie będę idioty jeszcze ubierał na dodatek. – Zakładaj ją! 

O dziwo, posłusznie wykonał polecenie. Geniusze już trąbili w busie, więc chwyciłem go mocno za fraki i popchnąłem do przodu. Już idziemy! Dopiero przy wejściu sobie przypomniałem, że śpiąca królewna paraduje w kapciach. Trudno. Śniegu nie ma, więc przeżyje, a buty spakowałem do walizki. Prędki z pomocą Bieguna wpakował narty i resztę sprzętu do bagażnika, więc chyba już wszystko było gotowe. O! Proszę Państwa, nawet Mistrz Świata oderwał się od telefonu i wyszedł nam naprzeciw! Zaśmiał się na widok Kubackiego i spojrzał na mnie pytająco. Wzruszyłem ramionami, bo co? Kazali mi go przyprowadzić to mają! A piżamkę w mikołaje miał naprawdę wyjściową. Wróciłem jeszcze szybko do domu i zostawiłem kartkę mamie, żeby się o synusia nie martwiła. Pani Małgosiu! Duduś pojechał do Oberstdorfu! Wszystko ma. Maciek. Zamknąłem drzwi i schowałem klucz w doniczce. Możemy jechać na podbój świata!


--
Cześć i czołem! Bardzo się cieszymy, że LGP w Wiśle sprawiła, że jest Was więcej, a i my (chociaż nie byłyśmy :( buu...) mamy więcej energii do pisania. Ja osobiście dziękuję Korze za Dudusia :)
Aria

Witajcie!
Serwujemy Wam kolejny rozdział. Aż mi tęskno za zimą (łagodną zimą!) ponieważ upały nawet i mnie dają się we znaki....Człowiek sam już nie wiem jak ma sobie pomóc, a mu wciąż przy zimie i Turnieju Czterech Skoczni.
Dla przypomnienia skład został wybrany z powodu konkursu, który kiedyś wygrała Aia! Mam nadzieję, że być może wkrótce wymyślimy następny konkurs dla Was!
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam miłego czytania!
I zapraszam do Alji, gdzie pojawił się nowy rozdział - tu.
Megi

To ja też zapraszam do siebie:
- do Złośliwca, który niedawno wrócił - tu.
- i do Ani i Macieja, gdzie postaram się wkrótce coś zamieścić - tu.

I jeszcze słowo o nowości z boku. Dziś chciałam znaleźć fragment pisany z perspektywy Macieja i nie mogłam znaleźć, więc dla ułatwienia zrobiłam etykiety przy postach. Można kliknąć "Piotrek" i wyświetlą się wszystkie rozdziały, w których są fragmenty pisane Piotrkiem :)
Aria