niedziela, 18 maja 2014

13. Serce ze szczerego złota




[Piotrek]

Tośmy są w domu! Znaczy nie, że w prawdziwym domu, bo żeśmy pojechali na konkurs do Titisee przecież, ale w domu, czyli że dobrze jest. Już treningi nam superowo poszły, ale żem nijak nie przypuszczał, że tak sobie elegancko poradzimy i w kwalifikacjach. Warunki to po prostu picuś-glancuś! Jak dawno nie było takich! A my? Wszyscy skakali jak malowani (no prawie wszyscy, ale nie bede tak chamsko krytykował co po niektórych kolegów), a Kamil wygrał. He, he. Jak to mówią – skoki narciarskie to taka dyscyplina, że pięćdziesięciu w konkursie skacze, a na koniec i tak wygrywa Kamil Stoch! Ale inni też dobrze skakali. Maciuś piąty, potem siódmy ja, a potem Mustaf i nasz Prędki. Sobczyk stał cały wyszczerzony z radości i nawet Łukasz pokiwał głową z uznaniem. W nagrodę możemy iść wieczorem do kina! Kubacki kręcił głową, bo będą przecież szwagrolić po szwabsku, no ale co im zrobisz? W końcu ich kino. 

- A co ty, Klimuś, taki? – zapytałem, gdy wszyscy już się szykowali do wyjazdu. Bo każdy jeden zadowolony i nawet Maciuś się uśmiechał, a ten nie.

- Jaki? – zapytał.

- No taki…

- Aaaa, bo tak mi się jakoś skakało… nijak – mruknął spode łba.

- Jak nijak?

- No tak…

- Acha…

To żeśmy se z Klimusiem pogadali… No, bo co on tak przeżywał? Przecież to tylko kwali było. Trza się było łapnąć do pięćdziesiątki, a jutro się bedziemy starać. A łapnął się? Łapnął! Więc dobrze było. Ja też nie całkiem ucieszony byłem z ostatniego skoku, bo jak nic można było lepiej. Trochę mi próg uciekł i trochę zabrałem pod siebie biodrem do przodu, no i potem tam brakło w końcówce szybkości, żeby odlecieć, no i tam się trochę męczyłem. Ale co? Przecież nie płaczę z tego powodu. Zawody jutro, to będziemy walczyć. Jak warunki będą dobre, to powinno polecieć. Ale to jutro. Jutro!

- Kurde, Maniek! – westchnąłem głośno, bo ten to nigdy nie pomyśli. Sam se siedział jak pierwsza księżniczka, a mi miejsca nie zajął. Trudno. Ulokowałem się koło Prędkiego.

- Umiesz już majcę? – szepnąłem konspiracyjnie, ale Kruczek i tak usłyszał i zaraz swój wścibski nos w naszą stronę odwrócił, nawet się nie kryjąc z tym, że podsłuchiwał. – Pewnie, że umiesz! Łebski z ciebie chłop! – zaraz sam dokończyłem, żeby trenera nie denerwować i klepnąłem Prędkiego w plecy, aż się zakrztusił.

- Dobrze, że Piotrek przypomniał! – odezwał się tymczasem Łukasz. – Marcin przecież do kina nie idzie!

- No, ale trenerze! – stanąłem natychmiast w jego obronie. – Jak to tak?

- Nie treneruj mi tu, Piotrek! Koniec i kropka. Nie idzie.

No i ładnie. Prędki spojrzał na mnie z mordem w oczach, a potem obrócił się bokiem i z zaciśniętymi ustami zaczął podziwiać widoki za oknem. To se Pieter nagrabił! Ja to się czasem powinien walnąć w ten głupi łeb wpierw, a potem się odzywać. 


[Marina]

Świetnie. Wszyscy sobie poszli, a ja zostałam sama, bo niby miałam się uczyć. Genialny Grzegorz zabrał się z tymi cymbałami, tłumacząc się, że nie chce mi przeszkadzać, ale ja go już trochę poznałam. Każda okazja dobra, żeby się trochę poobijać. Więc wszyscy poszli, oczywiście oprócz Kruczka, który zamknął się w pokoju i pracował. Biegun mi napisał, że dopiero wieczorem około siódmej będzie mógł zadzwonić, bo jeszcze nie wrócili ze skoczni, więc leżałam sobie na łóżku z nosem w książce, licząc na to, że mnie nagle olśni i zrozumiem wszystko sama przez się. No i pomstowałam na brata. A! Bo jeszcze Wam nie mówiłam, że baran dzwonił dziś do mnie z pretensjami, że jestem niemiła dla Klemensa, a przecież to jego przyjaciel! Miał łamaga szczęście, że odebrałam przez przypadek przy Kruczku, więc nie mogłam nic mu odpyskować, żeby się nie wydało. Ale ma chłopak tupet, nie? Ciekawe po kim taki wygadany. 

No więc tak sobie rozmyślałam, a wtedy ktoś zapukał do drzwi. Nawet ust nie zdążyłam otworzyć, a już moim oczom ukazał się łeb Stefana. A ten tu skąd?

- Po co pukasz, skoro i tak od razu włazisz? – zapytałam, ale wiadomo, że zupełnie retorycznie. Żaden z matołów nie był zaznajomiony z tym społecznym zwyczajem, więc Stefan i tak się plasował w czołówce kultury osobistej naszej kadry, bo przynajmniej sprawiał pozory kulturalności.

- Bo cię porywam! – wyjaśnił. Nie była to odpowiedź na moje pytanie, ale to był tylko facet. Im trzeba wybaczać takie rzeczy. – Powiedziałem, że się źle czuję i poszli beze mnie!

- Ale Kruczek… 

- Nie bój żaby! Wszystko załatwione! Za pięć minut czekam przy recepcji!

Pięć minut. Jasne! Żonę ma, a nie wie, ile zajmuje, żeby się wyszykować do wyjścia? Ale racja! Przecież jestem Marcinem. Marcin jest facetem i nie stroi się specjalnie. Chociaż ostatnio to już nie jest takie oczywiste, bo niektórzy koledzy z kadry to w łazience spędzają więcej czasu niż niejedna panienka na wydaniu… Ale poczochrałam trochę moją czuprynę, dopięłam bluzę pod szyję i zapięłam kurtkę, a później na paluszkach pobiegłam na umówione miejsce. Wolałam nie rzucać się w oczy Łukaszowi, chociaż niby Hula zapewniał, że trener wszystko wie. Ale jeszcze mnie mógł zacząć z tej matmy przepytywać, czy co. Wszystkiego się po nim można spodziewać. Lepiej losu nie kusić.

Po chwili już byłam przy recepcji, a tam ku mojemu zdziwieniu dostrzegłam nie tylko Stefka, ale i Kamila. No, jasne! Mogłam się domyślić… Mówię Wam z nimi to gorzej jak z przedszkolakami! Założę się, że oni to kiedyś nawet na randki z przyszłymi małżonkami chodzili wspólnie. Uśmiechnęłam się uprzejmie, ale jednak byłam trochę zawiedziona. Przy Huli mogłabym być chociaż przez chwilę sobą, a tak to znów trzeba było odgrywać Marcina. I taki to mój los…

- Gdzie byś chciała iść?

Ocknęłam się nagle, ale jeszcze dłuższą chwilę nie mogłam uwierzyć, że te słowa wypłynęły z Kamilowych ust. Ale może się przesłyszałam. Tak, tak! Na pewno.

- No co byś chciała zrobić? – odezwał się po raz drugi, szeroko się uśmiechając.

- Halo, ziemia do Mariny? – przywołał mnie Stefan i zastygłam w bezruchu, patrząc z przerażeniem to na Stocha, to na Hulę. Kamil przyglądał mi się uważnie, ale jakby z rozbawieniem.

- Powiedziałeś mu? – spytałam Stefana z nutą pretensji.

- Ja?! Nigdy! – zaprotestował natychmiast. – Sam się domyślił.

- Jak sam?!

- Sam.

- Sam?!

- No dobra. Po prostu nie zaprzeczyłem – powiedział Hula ciszej, a mnie zrobiło się aż gorąco ze złości. 

- Daj spokój, mała. Stefan chciał dobrze – bronił go Kamil i chyba dopiero jak wypowiedział te słowa, to się zorientował, że kumpla wkopał już całkowicie. – Znaczy… przypadkiem zupełnie!

- Przypadkiem?! Chciał dobrze przypadkiem! Jasne! – zawołałam trochę nazbyt ostro, bo Stefan zrobił minę niewinnego dziecięcia i uśmiechnął się przepraszająco. Kopciło się przecież na kilometr, tak oszukiwali.

- No tak! – odezwał się w końcu Hula. – Bo Kamil to spoko gość. A jak mnie wywalą z pierwszej drużyny, to kto się będzie tobą opiekował?

- Tobie Stefan to już zupełnie odbiło!!! – ryknęłam, nie przejmując się tym, że alejka przed hotelem, to jakby nie patrzeć, miejsce publiczne i nawet w takich Niemczech jakieś normy obowiązują.

- Przecież ja nic nikomu nie powiem – wtrącił się Kamil stanowczo, a z miny można było wywnioskować, że dziwił się, że śmiałam w to wątpić.

- Ja nie o tym! – wrzasnęłam, bo chwilę byłam zła za długi jęzor, ale cóż. Przecież się mogłam spodziewać, że Stefcio prędzej czy później Kamisiowi wypapla. Bardziej się wkurzyłam, słysząc te jego banialuki. – Kto zakłada, że go wywalą? Pewnie! Po co w ogóle skakać?! Może od razu się przepisz do FIS CUPu?! Może cię jeszcze przyjmą jak napiszesz podanie!

- Marina, ale sama wiesz, jak jest… – próbował się tłumaczyć Stefan.

- To się chłopie ogarnij, a nie!


[Stefan]

Nawet nie było tak źle. Bardziej się rozeźliła, że niby się szykuję do opuszczenia kadry bez walki, a przecież to nie była prawda. Po prostu lubię być przygotowanym na każdą sytuację. Jak powiedziałem Kamilowi, to mu szczęka opadła na ziemię tak, że pięć minut ją zbierał. Za nic nie chciał uwierzyć. Dopiero jak mu przypomniałem, jak się Prędki wiercił na siłowni i kombinował na wszystkie strony, jak się zachwycał zieloną herbatą i jak ledwo torbę potrafi udźwignąć, to zmarszczył brwi i w końcu dopuścił tę myśl do swojej mózgownicy. Potem chwilę mi zajęło przekonanie go, że to ma zostać tajemnicą.

- … się wstydził i już! – dotarło do mnie po chwili. No tak. Mała dalej pyskowała na całego. Dobrze, że w okolicy nie było nikogo, kto by usłyszał i zrozumiał.

- Czego niby wstydził? – zapytałem może nie całkiem inteligentnie.

- Baba od ciebie lepiej skacze! – pisnęła. Czasem to się zastanawiałem jak ona tak potrafi modulować swój cieniutki głos i brzmieć jak Marcin. – I ma więcej woli walki!

- O ty! – zawołałem i spojrzałem na nią groźnie. Dobra, nie śmiejcie się ze mnie, bo to ani trochę nie jest zabawne! Starałem się robić tak poważną minę, jak tylko umiałem. A Kamil stał i śmiał się. Niewdzięcznik nielojalny.

- Dobra. To trzeci raz pytam – odezwał się na tyle głośno, by nas przekrzyczeć. – Będziemy tu stać i się kłócić ze Stefkiem? Co byś chciała zrobić? 

I w końcu. Chwila ciszy. Smarkula usta zamknęła i zaczęła się zastanawiać.

- Eeeeeeee… Może ulepimy bałwana?

Nawet się nie obejrzałem, a już Kamil toczył wielką kulę, która miała robić za bałwanowy brzuch, Marina aż piszczała z radości, a mnie kazali szukać miotły i kamyków na oczy. Nim wróciłem, to bałwan miał już dwie kule i brakowało mu tylko łba. Marchewki nie było, więc nos miał dolepiony ze śniegu.

- Ty, popatrz się, Stefan! Jaki do ciebie podobny! – zaśmiał się Kamil.

Temu to od tego zwycięstwa w kwalifikacjach, coś za wesoło było. Zdecydowanie! Chwyciłem miotłę, którą chwilę wcześniej zwinąłem panu portierowi i uniosłem do góry, żeby się zamachnąć na tego żartownisia, a wtedy poczułem na sobie czyjś wzrok, więc zastygłem w bezruchu. Pięknie! Przed nami stał we własnej osobie Gregor Schlierenzauer i przyglądał się nam z głupim uśmiechem. Zerknąłem kątem oka na Kamila, bo Marina to już się zdążyła schować za bałwanem, a nasz kolega z Austrii się dalej patrzył, jakby nas pierwszy raz w życiu widział. Po chwili dołączył do niego ten nowy kolega zębaty, powiedzieli ze dwa zdania, co nie zrozumiałem i sobie poszli. No i świetnie. Teraz cała kadra Austrii pomyśli, że jesteśmy nienormalni. Dwóch najstarszych zawodników w kadrze lepi sobie w najlepsze bałwana przed hotelem! A jeszcze jeden w drugiego celuje miotłą jak w Harrym Potterze! Zamorduję kiedyś tę małolatę!

- Jaka odważna! – odezwałem się zaraz. – A Gregora zobaczyła i się boi!

- Ja się go nie boję, tylko nie lubię!

- O! A to czemu? – zapytał Kamil. 

- Bo on nie lubi Mariny – wyjaśniała smarkata, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Aaa… To długa historia!

- Mamy czas! – zawołaliśmy równocześnie, więc dziewczyna uśmiechnęła się przekornie i po chwili dała się przekonać. 

- Bo ja chodzę do szkoły w Stams… – zaczęła.

- Tam, gdzie chodził Greg! – zauważyłem. – Ale przecież jesteś sporo młodsza! Nie mogłaś go tam spotkać!

- A mógłbyś mnie słuchać, a nie gadać? No. Więc po pierwsze, to mu podpadłam mówiąc prawdę! – zakomunikowała rezolutnie. – Był szkolny apel na zakończenie roku, więc go zaprosili, żeby nam wręczał dyplomy i świadectwa z paskiem. Dyrekcja go przez połowę apelu wychwalała, że taki to zdolny i mądry, że najlepszy na świecie skoczek. No to im powiedziałam, że chyba im się coś pomyliło albo mnie pamięć zawodzi, bo bym sobie rękę dała uciąć, że w Val di Fiemme, to wygrał Kamil Stoch…

Kamil z trudem powstrzymał śmiech i spojrzał na nią uważnie.

- No co? Nie prawda?

- Dostałaś szlaban? – zapytałem z ciekawości, ale w odpowiedzi zmierzyła mnie chłodnym wzrokiem.

- Zapadła cisza, a potem kontynuowano. Fajną miał minę ten cały Schlierenzauer, jak mi wręczał moje świadectwo – dodała zadowolona.

- To się nie dziwię, że cię nie lubi – przytaknąłem, ale mała nie zwróciła uwagi na moje słowa.

- A poza tym musiał sobie przypomnieć, że spotkaliśmy się już wcześniej – kontynuowała. – Zawsze na koniec sezonu zimowego jest wielka impreza. Takie pożegnanie zimy i przywitanie lata. Organizują zawody między różnymi szkołami sportowymi, większymi i mniejszymi, w tym tymi, które wychowały takie klejnoty, jak pan Gregor S. Więc oczywiście dyrekcja naspraszała jakiś alpejczyków, snowboardzistów, skoczków i kogo sobie tam jeszcze można było zamarzyć… – Marina mówiła szybko i nie szczędziła gestykulacji. Widać było, że miała frajdę, że nam to opowiadała. W końcu zmrużyła brwi i dodała ironicznie: – Nie mogło zabraknąć oczywiście pierwszej gwiazdy sportu! Bo jak? Rywalizowałam z taką Jasmine. Po przekroczeniu mety próbowałam hamować z całym sił byleby zaraz nie wjechać w bandę, bo tak byłam skupiona na rywalizacji z tamtą wariatką. W ostatniej chwili udało mi się gwałtownie zahamować, co niestety nie uchroniło gości specjalnych od zaspy śnieżnej, która obsypała ich od stóp do głów. Wszyscy za przeproszeniem wyglądali jak bałwany – Marina zaśmiała się pod nosem, bo wspomnienie to ciągle sprawiało jej wiele radości. – Najśmieszniejszy bałwan miał czapkę Red Bulla.

Tym razem roześmialiśmy się wszyscy. I tak nam szybko zleciał czas, aż Kamil zarządził, że wracamy, bo zaraz się zacznie kolacja. Spojrzałem na zegarek i westchnąłem, bo już trwała. Reszta towarzystwa na pewno już wróciła z kina. Ukradkiem przyjrzałem się Marinie i znów westchnąłem. Mieliśmy problem. Łukasz na pewno zauważył, że jej nie ma, a jej wygląd wyraźnie pokazywał, że nie siedziała w pokoju, zaczytując się w matematyce…


[Janek]

No to obejrzeliśmy sobie film, jak ta lala! Tak to jest, jak się ma idiotów za kolegów, a jeden mądrzejszy od drugiego. Podjechaliśmy pod kino, stanęliśmy w kolejce i już mieliśmy wypchnąć Kocura do kasy, żeby miał okazję się popisać swoją wybitną inteligencją domniemaną i zamówić bilety w tym pogańskim języku, jak się skapnęli nagle wszyscy, że to na jaki niby film? No i awantura na całego… Dwa razy było głosowanie – raz tajne, a raz jawne, ale każdy film dostał dokładnie jeden głos. Mnie już było naprawdę wszystko jedno, ale oczywiście żaden debil nie ustąpi i już. Więc staliśmy jak kołki w płocie przed budynkiem przez półtorej godziny, wykłócając się, że ten nie, a ten też nie. Pieter chciał już dzwonić do Łukasza i prosić o radę, ale się okazało, że zaraz kolacja i musimy wracać. I jak ma człowieka szlag jasny nie trafić na miejscu?

Przyjechaliśmy na miejsce, trzasnąłem drzwiami i poleciałem na stołówkę, jakby mi pióro ktoś wsadził w dupę, bo naprawdę miałem ich dość. Rozejrzałem się, ale nie było nigdzie Kamila. Mogłem się domyślić, że z baciarami to kumciu nie wskazane i zostać razem z nim w hotelu. Dosiadłem się więc do Czechów, bo sobie chwilę chciałem poprzebywać w towarzystwie o przynajmniej zadowalającym poziomie inteligencji.

- Gdzie jest Prędki?! – odezwał się nagle Kruczek. A co my jesteśmy? Niańki do bachorów? Za rączkę mieliśmy pilnować?

Klemens rozejrzał się z nieprzytomną miną jak zawsze, a potem wzruszył ramionami.

- Się uczy na pewno! – zaraz powiedział Pietrek, który się rozsiadł obok Noriakiego Kasai i śmiał się jak kretyn. Aż dziw, że tak daleko od Macieja, ale widać i on w końcu miał dość tego mądrali. Kto widział oglądać filmy przyrodnicze w kinie? Zerknąłem na Kota, a ten siedział z założonymi rękami obok Freunda. Ten to sobie potrafi znaleźć towarzystwo, nie ma co. Nieletnie fanki albo brzydale. 

Dopiero po chwili się złapałem na tym, że zapadła cisza. Cóż, inne kadry już przywykły, że różnych akcji w naszym wykonaniu, więc to milczenie było trochę podejrzane. Szczególnie, że nie pamiętałem ile trwało. Odwróciłem się w stronę drzwi i już wszystko zrozumiałem. W progu stał Prędki, przemoczony od uszu do nóg, a obok Hula i Stoch. Oczom nie wierzyłem! Od kiedy to Mistrz Świata z takim kurduplem kolegował? Mina Kruczka, a raczej pulsująca żyłka, która mu pulsowała u skroni mówiła jedno. Młody miał przechlapane. I na nic się zdały wszystkie tłumaczenia naszych starszych kolegów, którzy w naiwnej dobroci chcieli mu dupę uratować. Choćby z butów wyskoczył, to się smarkacz nie wykaraska. 


[Marina]

Przełknęłam ślinę, a później spojrzałam z wyrzutem na Stefka. Kamil coś tłumaczył Łukaszowi, ale dobrze wiedziałam, że tym razem wpadłam w kłopoty jak śliwka w kompot. Oczywiście zupełnie nie ze swojej winy i inicjatywy. Co gorsza, dalej nie kumałam tej matematyki ani za grosz, więc nie miałam absolutnie nic na swoją obronę. Westchnęłam cicho i wolałam się nie odzywać, bo wszystko mogło zostać wykorzystane przeciwko mnie.

- Ale Prędki dopiero po kolacji ma korepetycje! – przekonywał Hula. – Więc ma jeszcze czas!

Akurat. Kątem oka obczaiłam zegar i było już dawno po czasie. Nie zdziwiłabym się wcale, gdyby mnie Krzysiek pogonił, bo co on? Nie ma nic lepszego do roboty niż siedzieć przy kompie i sprawdzać, czy Prędki był łaskawy już przyjść?

- O której macie się uczyć? – zapytał Łukasz spokojniej.

- O dziewiątej! – powiedział Hula, nim zdążyłam się odezwać.

- To marsz do pokoju! Za 10 minut przyjdę i jak nauka nie będzie szła pełną parą, to słowo daję, że Sobczyk odwozi Prędkiego do domu!

Więc widzicie, że sprawa była poważna. Nie pozostało mi nic innego, jak lecieć do pokoju, modląc się po drodze, żeby Biegun mnie uratował. Żeby nie poszedł spać. Żeby nie poszedł imprezować w tych Włoszech. Żeby zechciał poświęcić mi swój wolny czas, mimo że go tak wystawiłam i dwie godziny na mnie czekał. I żeby mnie nie wydał przed Kruczkiem, że to wszystko się odbywało nieco inaczej… Aż mi samej ciężko uwierzyć, że się tak wkopałam. Głupia, głupia, głupia! Wyuczę się tego cholerstwa na blachę, a potem zabiję Marcina. 

Wpadłam do pokoju i zamknęłam drzwi. Pospiesznie włączyłam komputer, jednocześnie dzwoniąc na jego telefon. Trudno, najwyżej splajtuję! Wróć! Marcin mi wszystko w dwójnasób wróci.

- Cześć! Krzysiek, błagam cię wejdź zaraz na Skype i chociaż udawaj, że mnie uczysz, bo Kruczek mnie spakuje w walizkę i odeśle do domu! – wyrecytowałam na wydechu. – Będę ci stawiać pizzę do końca sezonu, tylko mnie, błagam, nie wydaj! 

- Żyjesz! – roześmiał się ten pogodnie, a mnie aż się żołądek obrócił wokoło. Była nadzieja dla Prędkiego! – Myślałem, że się rozmyśliłeś albo wszystko już umiesz!

- Ja przepraszam, bo ja przecież chcia.. łem, ale Stefan i…

- Dobra! Siadaj przed ekranem…

I rozłączył się. Serce mi biło jak szalone, ale udało się połączyć. Rozłożyłam pięknie wszystkie książki i zeszyty jakie miałam na biurku i na podłodze, a wtedy wyświetliło mi się napis: Krzysiek Biegun dzwoni. Klik w zieloną słuchawkę i na ekranie pojawiła się jego uśmiechnięta twarz. Tyle, co odetchnęłam z ulgą, a przyszedł Kruczek. Dokładnie po dziesięciu minutach. Ten to ma chyba wszczepiony jakiś czujnik lub radar, bo to chyba nie ma innego wytłumaczenia. Wziął sobie krzesło, postawił trzy metry za mną i usiadł. Wyobrażacie sobie? A pomyśleć, że swego czasu bym go z nawiązką zamieniła za mojego Sobczyka…

I tak przez godzinę Biegun wykładał mi teorię tych durnych funkcji, rozwiązywał ze mną testy metodą krok po kroczku i w zasadzie to nawet by mi to dobrze szło, gdyby nie to, że co innego robiłam, a o czym innym myślałam. Bo raz, że za plecami miałam Kruczka, który niby coś tam sobie czytał, ale był. A dwa, że Krzysiek miał taki ciepły głos, że ja bym wolała, żeby mi opowiadał o czym innym, a nie tych przeklętych wykresach!

- Rozumiesz? – usłyszałam po raz kolejny jego głos i spojrzałam w kamerkę, jakbym się nagle zbudziła.

- Chyba tak, bo x równa się 135, tak? – zapytałam i dostrzegam, że skoczek wertuje swoje kartki i kiwa głową. Odetchnęłam z ulgą. Jedyny plus, że na przyszły semestr będę umiała i jak błysnę na lekcji w Stams to majcarzowi szczęka opadnie do kostek, jak gacie bez paska.

- Dobra! – mruknął Kruczek. – Na dziś wystarczy. Obaj powinniście się wyspać. Jutro zawody, a wieczorem Marcin ma test.

Zamknął zeszyt, przyjrzał mi się uważnie z uniesionymi brwiami i poszedł. Ja odprowadziłam go oczami do drzwi, a potem znów upadłam na krzesło. 

- Dzięki! – jęknęłam. – Jestem twoim dłużnikiem.

- Nie ma sprawy! Wiesz, ja nawet lubię matmę, więc z chęcią pomogę! A ty jutro na pewno zdasz!

Kurka, też bym lubiła, jakby mnie częściej uczył taki Krzyś! Szybko przywołałam się jednak do porządku i uśmiechnęłam się przyjacielsko. Dokładnie tak, jak uśmiechnął by się do kumpla Marcin. DO KUMPLA. MARCIN. A wtedy mignęła mi lampka. Wpadł mi do głowy pewien pomysł, a może jakaś głupia myśl.

- Krzysiek… A może… – zaczęłam, ale zaraz skarciłam się w duchu. I tak mi przecież tyle pomógł zupełnie bezinteresownie, nie mogę mu zawracać głowy. – Nieważne. 

- No, Marcin! Mów!

Zerknęłam niepewnie na te jego błyszczące oczy i szczery uśmiech, a mój żołądek znów obrócił się wokoło. Tak to jest, jak się nie je kolacji. 

- Bo wiesz… Moja siostra, Marina, też ma problem z matmą. I tak pomyślałem, że mógłbyś, ale nie… – zaczęłam się jąkać, widząc jego uniesione brwi i kąciki ust, które układały się w taki uroczy uśmiech. – Nie, nie, nie! To głupi pomysł! Problem.. – wycofałam się szybko, pomstując nad swoją głupotą. Trzeba się było ugryźć w język i zjeść go na kolację, jak nic. Zaraz mi Krzysiek powie, że nieco nadużywam jego uprzejmości. Nieco stanowczo za dużo.

- Pewnie, że nie problem. Jak tylko dam radę… – uśmiechnął się nieśmiało. – Daj jej namiary do mnie, jutro się zdzwonimy i zobaczymy, co się da zrobić.

Pokiwałam głową jak głupia, ale co zrobić, zabrakło mi powietrza i pary w ustach. I dopiero po chwili alarm w głowie mi zawył. Jak jutro?! Jutro mam ten cholerny test online! Znaczy Marcin ma, cholera jasna!

- Krzysiek, ale może w poniedziałek, co? Jutro masz przecież zawody i myślę, że będziesz świętował! – powiedziałam, dziękując sobie w duchu, że mam trochę pomyślunku. – W poniedziałek Marina zadzwoni. 

Zgodził się. Zgodził. Zgodził. Zgodził. Będę się uczyć matematyki z Krzysiem Biegunem. I to ja, we własnej osobie! Od razu chwyciłam swoją książkę, żeby się pouczyć, aby nie wyjść na idiotkę. Może w końcu zrozumiem to całowanie. Pfu! Całkowanie! Może wy mi powiecie, co się ze mną dzieje? Co?


--
Jesteśmy! Jesteśmy! Przepraszamy, że tak długo i dziękujemy za cierpliwość. Taki czas, że prawdziwy świat obie nas mocno absorbuje i ciężko było posklejać ten rozdział. Podobnie na innych naszych blogach - ale wierzymy, że ten trudny czas wkrótce minie i będzie jak dawniej :)

Pewnie już wiecie, że zawiesiłam czasowo Złośliwca. Ale wrócę! Z nową energią. Kto nie czytał przygód Dejviego, zapraszam tu, bo jest dwadzieścia jeden rozdziałów ;)

Zapraszam też tutaj - na moje pierwsze i najdłuższe opowiadanie :) Pojawił się właśnie nowy rozdział!

Przestój ma też Megi u Alji, ale jak ją zmobilizujecie, to może w końcu opublikuje ;)

I ostatni link - obie z Megi polecamy zaprzyjaźnione opowiadanie Kory. Kliknijcie tu i przeczytajcie świetną historię (:

Dziękuję wszystkim za cierpliwość w oczekiwaniu, za wszystkie miłe słowa, wsparcie i komentarze. Nie możemy napisać, że kolejny kawałek będzie za tydzień czy za dwa, ale mamy nadzieję, że będziecie czekać.

Ślę pozdrowienia,
Aria Fresca 


I jest! Długo wyczekany, wyproszony i zniecierpliwiony rozdział dla Was :)
Z góry możemy tylko przeprosić i uprzedzamy z grzeczności Wasze pytania - nie wiemy kiedy następny rozdział zawita :( . Nie chcemy niczego pochopnie obiecywać! 
Nie przeciągając dłużej, życzę miłej lektury! :)
M.

P.S. Spostrzegawcze oko i dobra pamięć do wyników, pozwoli dostrzec pewną nieścisłość. Ale to nieścisłość wprowadzono celowo. Wszak zbliża się TCS :) A.F.