[Grzesiek]
Mówię Wam i lojalnie Was uprzedzam już teraz, że ta mała mnie kiedyś wykończy. Przez nią padnę któregoś dnia na zawał i tyle będzie uciechy z programu wspierania sportowców z terenów nizinnych. Hofer naprawdę się wkurzył, że Prędki miejsce ma przyznane specjalne, a nie skacze i na nic były wszystkie moje tłumaczenie, że nam biedaczek zaniemógł. Ten gość nie ma chyba ani serca, ani rozumu. No ale co zrobić, szefa mamy jakiego mamy, skały się nie zje, nie? Zabrałem więc Stefka jako wsparcie i przed niedzielnym konkursem poszliśmy do Mariny, żeby ją przekonać, żeby jednak się zebrała do startu, bo Hofer oszaleje i jeszcze odbierze to miejsce dodatkowe dla ceprów. Jeszcze dobrze do drzwi nie doszliśmy, a już do naszych uszu dobiegły odgłosy awantury. Kot stał na korytarzu, trzymając otwarte drzwi i darł się na Prędkiego. Ja wszystko rozumiałem, że oni są młodzi i w ogóle, ale nie mogą się kłócić przy zamkniętych drzwiach, tylko zawsze cały hotel musi słyszeć?
- Zamiast jęczeć byś się do roboty wziął! Ile można stękać?!
- Nie twoja sprawa! – odpyskowała dziewczyna, naśladując brata.
- Pewnie! Najprościej leżeć dupą do góry i zrzędzić!
- Odezwał się ten, co nigdy nie narzeka!
- Wstawaj i idziemy trenować, a nie! – wrzeszczał Maciej, a tego, co Marina mu wykrzyczała, to może nie będę przytaczał, bo może nie wszyscy pełnoletni są w naszym gronie. Uszy mi aż urosły, bo takie to małe i kto by przypuszczał, że takie słowa zna. Ludzie z sąsiednich pokoi zaczęli już wyglądać na korytarz, więc przyspieszyliśmy ze Stefkiem kroku, aby zapobiec kolejnej aferze. Maciej oznajmił, że ma Prędkiego w tej części ciała, w której Jasiek ma luz, obrócił się na pięcie i poszedł do Żyły. Aż się zdziwił, że my z własnej woli chcemy włazić do jaskini niedźwiedzia. Stefan tymczasem zachowywał powagę na twarzy i nie wiedziałem, czy się zaczynał bać jak go przywita Marina, czy po prostu zamierzał mi trochę pomóc w postawieniu małolaty do pionu.
Nim ja zacząłem logicznie myśleć i układać sobie mądrą przemowę w głowie, to Stefan już siedział przy łóżku Mariny. Była blada, a nawet więcej niż blada. Od razu było widać, że najlepiej to się nie czuła, chyba nie umierała, nie? Całe szczęście, że ja nie jestem trenerem kadry dziewcząt, bo bym dostał rozstroju nerwowego i osiwiał szybciej niż Łukasz. Albo wyłysiał. Aż strach pomyśleć, że one tak co miesiąc! A znając moje szczęście, to jakbym miał pięć skoczkiń pod opieką, to tak by się ułożyły, żeby mnie gnębić przez cały miesiąc jedna za drugą po kolei! Złapałem się za głowę mimowolnie na samo wyobrażenie, ciśnienie mi skoczyło i dopiero sobie przypomniałem kim jestem i gdzie, no i że w kadrze mamy samych facetów i jednego Prędkiego tylko. Uf. Zerknąłem na Marinę, a ta westchnęła głęboko, obrzucając nas długim spojrzeniem.
- Tak, wiem. Miałam się na dzisiaj wykurować, ale jest gorzej niż wczoraj. Najmniejszy ruch sprawia mi ból i nie ma szans bym łaziła jak facet – szepnęła.
Stefan rozłożył ręce bezradnie i tyle miałem z jego pomocy. A dziewczę takie robiło oczy wielkie i smutne, że co miałem zrobić? Obiecałem, że wszystko jakoś załatwię. No i w ten sposób znowu musiałem obmyślić piekielnie dobry plan przed Walterem, FISem, Kruczkiem i wszystkimi, że znowu coś to temu Prędkiemu dolega i to go absolutnie wyklucza z rywalizacji. Nie załamalibyście się na moim miejscu? No, ale z drugiej strony sama najlepiej wiedziała, co jej dolega i skoro mówiła, że nie da rady, to cóż, trzeba było po prostu jej uwierzyć. Tylko, że pieronica mała nie zdawała sobie sprawy w jaką kabałę mnie niezłą zaczynała wrabiać. Wychodziłem więc z jej pokoju zastanawiając się, co ja mam powiedzieć Hoferowi i przysięgając sobie, że nigdy, przenigdy, choćby mi nie wiem ile płacili, nie będę pracował z dziewczynami!
Stefan rozłożył ręce bezradnie i tyle miałem z jego pomocy. A dziewczę takie robiło oczy wielkie i smutne, że co miałem zrobić? Obiecałem, że wszystko jakoś załatwię. No i w ten sposób znowu musiałem obmyślić piekielnie dobry plan przed Walterem, FISem, Kruczkiem i wszystkimi, że znowu coś to temu Prędkiemu dolega i to go absolutnie wyklucza z rywalizacji. Nie załamalibyście się na moim miejscu? No, ale z drugiej strony sama najlepiej wiedziała, co jej dolega i skoro mówiła, że nie da rady, to cóż, trzeba było po prostu jej uwierzyć. Tylko, że pieronica mała nie zdawała sobie sprawy w jaką kabałę mnie niezłą zaczynała wrabiać. Wychodziłem więc z jej pokoju zastanawiając się, co ja mam powiedzieć Hoferowi i przysięgając sobie, że nigdy, przenigdy, choćby mi nie wiem ile płacili, nie będę pracował z dziewczynami!
No i cóż, zajechaliśmy do miasteczka skoczków, oczywiście bez Mariny, a wypakowując sprzęt cały czas rozmyślałem, co mam powiedzieć. Oczywiście Maciek w busie zdążył naopowiadać, że Prędki to cały czas leży i jęczy, zamiast wziąć się w garść, a on mu mówił i dobrze radził. Jednym słowem było mi żal Mariny. Bo teraz będą się nabijać z Marcina na całego! Ogólnie wiadomo, że ja jestem super spokojnym człowiekiem, rzadko można mnie wyprowadzić z równowagi i w ogóle jestem chodząca dobroć, ale w chwili, gdy wysiadaliśmy nie wytrzymałem, bo Kot zaczął udawać stękanie, a reszta oczywiście w śmiech! Zdenerwowany wrzasnąłem na żartownisiów, bo przecież dla Piotrka, Dawida, Titusa, Ziobry i Krzysia to był rewelacyjny kawał, pierwsza klasa.
- Ciekawe, co wy byście zrobili, jakby was biegunka dopadła! Zero współczucia dla kolegi i poszanowania, że cierpi!
Chłopcy zamilkli, ale ja gdybym zdawał sobie sprawę, że mówię to w złej godzinie, to jak kocham moją żonę, zakneblowałbym sobie usta, bo gdy się odwróciłem by z Łukaszem porozmawiać o ważniejszych sprawach to zauważyłem, że obok Klimkowskiego stała cała ekipa TVP z wyszczerzonym panem Szczęsnym na czele. No to pięknie! Aż wstrzymałem oddech, bo coś czułem, że gdy wrócę do hotelu to nie dość, że mała mnie rozszarpie, to i jeszcze telefon będzie mi brzęczał od samego nieobecnego poszkodowanego, bo jakby nie patrzeć to jego wizerunek najbardziej ucierpiał. Ale przynajmniej wiedziałem, co powiedzieć Hoferowi. Dobre i to.
[Marina]
Byłam zła, ba wściekła, że jestem dziewczyną i, że akurat teraz musiałam dostać okres. Bo nie mógł mi się przesunąć, spóźnić jak to zawsze bywało, tylko nagle jak mi szło coraz lepiej, to bęc! Najlepsze w tym wszystkim jest to, że zawody zorganizowali normalne, z dwiema seriami i wszystko pięknie, tylko beze mnie! Znaczy się nie beze mnie, tylko bez mojego brata. Chociaż w sumie wszystko jedno, nie?
Tym razem na nudę nie narzekałam, ponieważ do towarzystwa i opieki nade mną miałam Stefka. I muszę wam powiedzieć, że facet mi zaimponował. Bo gdy ja byłam w toalecie, zdecydował się pogrzeszyć i z uśmiechem powiedział, że to ma być nasza mała tajemnica. Zamówił dla nas popcorn i sporej ilości pucharek lodowy z polewą czekoladową i owocami. I jak go tutaj nie kochać? A ja głupia, tyle czasu wzdychałam do Titusa. Pewnie! Teraz bym się naśmiewała z krokodyli i tyle by było. Posłałam mu szeroki uśmiech, bo naprawdę z nim to bym mogła i konie, i księżyc ukraść. Oglądanie i wspólne komentowanie każdego skoczka było czasami śmieszne, ale i pomocne dla mnie. Szczególnie, że ja sama nie mam dobrej pamięci do zapamiętywania wszystkich chłopaków, którzy skaczą w różnych barwach narodowych. Na przykład taki Nurmsalu? Jak spamiętać? Opychaliśmy się więc smacznymi lodami, czasami żartując sobie z naszych kolegów, aż do momentu, gdy jakieś Niemiec miał mój numer startowy, a wtedy do naszych uszu dobiegł lament pana Szaranowicza, jaki to Prędki biedny i jakie nieszczęście go spotkało. Zwróciłam oczy na Stefana, a i on patrzył na mnie zaskoczony. Miałam ochotę wrzeszczeć i tupać nogami, a najlepiej to jechać tam pod skocznię i zamordować wszystkich, bo kto powiedział, że ja do jasnej anielki mam sraczkę za przeproszeniem?!
- Stefan! Błagam cię powiedz, że ja mam omamy słuchowe – zawołałam. – I że to właśnie nie poszło w cały świat!
- W sumie to pewnie tylko w Polskę. Wątpię, by tacy Niemcy słuchali w naszym języku.
Pięknie. Idealnie. Doskonale. Umrę. A jak nie umrę, to zabije mnie Marcin.
[Maciej]
Coś w tej skoczni było nie tak. Albo inaczej. Coś we mnie było nie tak, bo do tej dużej skoczni za nic się nie mogłem przekonać, ani dostosować. Choć w konkursie oddałem najlepsze skoki, dużo lepsze od treningowych, to do dobrego miejsca i tak nie wystarczyło. Na pociechę Piotrek całkiem fajnie wystartował. Szkoda, że drugi skok mu tak nie wyszedł, bo mogło być podium.
- He, he, he – zaśmiał się, siadając obok mnie w busie. Ten to jest udany. Zamienił miejsce drugie na szóste, a nic się nie przejmował. – Błysku nie było, bomby-skoku brakowało to i fajerwerki nie dla Pietera, nie?
Uśmiechnąłem się tylko i pokręciłem głową, a ten już mi opowiadał dalej:
- Telemark mógł być ładniejszy, no, ale co zrobisz? Trzeba sobie dalej spokojnie pracować to będzie lepiej. No ale i tak jest dobrze, nie? Fajna skocznia.
- Właśnie tak sobie myślę, że coś mi w niej nie pasuje – powiedziałem. – Nie mogę się wstrzelić w próg. Za nic nie mogę zdążyć z wybiciem…
- Bo z progiem to jest jak z pociągiem. Albo zdążysz, albo ucieknie, he, he – stwierdził filozoficznie. – Jedno jest pewne, że nie bedzie czekał na ciebie!
No i takie ja mam z nim życie. Daje słowo, że jak będę miał więcej czasu, to napiszę książkę Moje 365 dni z Piotrem Żyłą. Zbiję na niej fortunę i będę urządzony do końca żywota. Bo przecież i wy kupicie, nie? A drugi tom będzie miał tytuł: Złote myśli Piotra Żyły. Poradnik szczęśliwego człowieka. Tak sobie rozmyślałem, a chłopaki już zaczęli planować wieczorne wyjście na pizzę. Jak mam być szczery, to ja bym chętnie został w pokoju, obejrzał film albo poczytał coś ciekawego, ale nie. Już zarządzone, że idziemy i już.
- A co, Prędki sam zostanie? – zapytałem.
Piotrek zaraz zaczął zapewniać, że nie, że też pójdzie, że sam co będzie biedny robił.
- Tylko jak? W pampersie? – wtrącił się Ziobro i zaczął się śmiać głośno. Cóż, żart to średni mu wyszedł, ale jakby nie patrzeć, to problem był niemały.
- Zamówimy pizzę i zrobimy posiadówę u nich w pokoju – wrzasnął Żyła i aż podskoczył z radości, że ma tak genialne pomysły. Ja jęknąłem, bo już sobie wyobraziłem tę całą zgraję okupującą moje własne łóżko! Nigdy w życiu! Przylezą wszyscy, będą siorbać, mlaskać i chrupać do nocy, a potem ja będę chciał iść spać, a żaden geniusz się nie domyśli i dalej będą siedzieć i mi przeszkadzać.
- Nie ma mowy! – zaprotestowałem, bo chyba mam prawo bronić własnej przestrzeni życiowej, nie?
- Dobra! Możecie siedzieć u nas – powiedział Sobczyk szybko i nie wiem czy mi się tylko wydawało, ale chyba był trochę podenerwowany.
- Szybujemy oooooo, szybujemy ooooo, szybujemy…
Świetnie. Jeszcze któregoś zaczęło męczyć natchnienie, a reszta się zaraz dołączyła i już cały nasz autobus śpiewał w najlepsze refren tej piosenki. Lubicie Enej? To wyobraźcie sobie Mistrza Świata, który w ręce trzyma butelkę wody mineralnej jak mikrofon i przeraźliwie fałszuje. Właśnie tak! Wtórowali mu Skrobot i Ziobro i połowa sztabu szkoleniowego. Kubacki z Miętusem zajęli się układem choreograficznym, a ja schowałem twarz w dłoniach. Z kim ja się zadaję?
- Kurde, ludzie! Przecież to powinien być hymn Kubackiego!!! – wydarł się Piotrek, a ja nie wytrzymałem i zacząłem się śmiać razem ze wszystkimi. Trudno. Najwyżej powiecie, że jestem nienormalny tak samo jak oni.
[Marina]
Ta cała sraczka, czy jak kto woli ROZWOLNIENIE, było o tyle pomocne, że z czystym sumieniem mogłam się wymigać od tego ich całego spotkania integracyjnego. Im serio się nie nudzi? Na skoczni razem, na treningu razem, w czasie wolnym razem. Taki Żyła to chyba jak jest z żoną i dziećmi na wakacjach to codziennie dzwoni do kolegi Macieja, bo przecież by umarł i usechł z tęsknoty. Gorzej niż przedszkolaki. Serio. Próbowali mnie wyciągnąć i Stefan, i Grzesiek, i nawet Piotrek przyszedł i przekonywał, że kibel będę miała na własność, a oni będę chodzić za potrzebą do Dawida i Titusa, ale powiedziałam, że nie chcę ich zarazić, bo a nuż a to jakiś wirus czy coś, więc zaraz się wszyscy wynieśli i było trochę spokoju.
Kolejnego dnia genialny Grzegorz zawiózł mnie do mieszkania. Normalnie to Prędki mieszka przy szkole w Zakopanem z internatem, bo przecież nie będzie codziennie przyjeżdżał z tych naszych Wierzchosławiec taki kawał drogi, ale na szczęście mi zaoszczędzono tej rozrywki. Z tobołami wlazłam do pustego mieszkania, odstawiłam w kąt sprzęt mego brata i szybko przebierałam się w swoje damskie ciuchy. Po chwili usłyszałam kule i łypałam groźnie na wyszczerzonego brata, bo powiem wam, że wręcz kusiło mnie by kalekę zwalić ze schodów. Matoł jeden stał oparty o drzwi i się głupkowato uśmiechał, tak wyrażając swą wdzięczność wobec mnie. Ale był jeden plus najważniejszy. Wszystko wskazywało na to, że nie oglądał tego konkursu.
- Rodzice wiedzą tylko, że masz teraz przerwę i jesteś po egzaminach – powiedział.
Świetnie. Jeszcze rodzicom kłamać. A swoją drogą, to tak przetrzymywać dziecko wbrew wiedzy rodziców w mieszkaniu w Zakopanem, to chyba jest karalne, nie? Ale co ja wiem.
- A ty kartki podpisałeś? – odezwałam się, bo przypomniała mi się sytuacja z autografami, a ten tak po prostu z kulami poszedł w cholerę. Świetnie.
Naprawdę powinnam go rzucić pod jakiś samochód jak pójdziemy gdzieś na miasto. O ile rzecz jasna wyjdę z domu, bo mam tyle spraw do załatwienia, że głowa mała. No i wiem, że z bratem na wypad na miasto nie mam co liczyć, bo przecież zaraz by się niektórzy przypadkowo połapali, że coś jest nie tak. Tak więc przez parę dni (a w zasadzie to trzy) miałam mieć trochę spokoju. Będę mogła pobyć sobą, nadrobić zaległości w indywidualnym toku nauczania, sprawdzić co mi szanowni profesorowie poprzesyłali do zaliczenia i odezwać się do moich przyjaciół w Stams, nie zapominając, że w każdej chwili telefon może zadzwonić, że jest super pogoda i możemy trenować na skoczni. I znając moje szczęście, to pewnie tak będzie. Choć śnieg to mi się marzy. Nie że niby tak mi brakuje skoków, tylko chętnie bym sobie poszła na sztuczny wyciąg narciarski i pojeździła na mojej ukochanej desce. O jak mi brakowało tych lotów, piruetów w powietrzu to sobie nie zdajecie sprawy! I możecie być spokojni o mnie, nóg to ja sobie nie połamię, bo nie jestem taka łamaga jak Marcin, oj nie.
Po chwili zeszłam do kuchni i zdziwiona spojrzałam na mojego brata i na stół. Nakryty stół! Odbiło chłopu! Albo i nie, niech mi usługuje za to co dla niego robię, widać nie próżnował samotnie w mieszkaniu, tylko robił coś pożytecznego. Podeszłam bliżej i otworzyłam usta, bo była i miska warzywna, i ziemniaki omaszczone cebulką (a przecież na tłuszczu zabronione!), a jeszcze wyciągnął tackę z piekarnika, żeby się pochwalić, że duszonego fileta z pieczarkami zrobił. Na oliwie. A na deser wyszykował nam budyń czekoladowy. I wybaczyłabym mu już wszystko, gdyby nie fakt, że ciągle się uśmiechał przy tym w moją stronę tym swoim Marcinowym uśmiechem. Jak zwykle. Bo można mówić jemu, dziadkom i rodzicom, że nie jest się głodnym, a zawsze nawalą ci tyle jedzenia na talerz, jakby co najmniej głodzono mnie w tym Stams z miesiąc. Też tak macie, że wciskają wam na siłę, bo to witaminy, bo to minerały, bo to potrzebne, by kości rosły, by mózg lepiej pracował, by oczy lepiej widziały? Masakra, nie?
Zjadłam tyle, ile mogłam, krzywiąc się na myśl, że to że brat musi przestrzegać diety jest święte, ale żeby zapamiętał, że ja również to nie, bo po co? Parę razy tłumaczyłam mu i rodzicom, że słodyczy nie mogę, bo za dużo cukru i na dodatek mam problem z cerą, mącznych rzeczy też jeść mogę w jak najmniejszych ilościach, bo mam zakwasy potem w mięśniach i wiadomo jakie są dalsze efekty, a oni nadal swoje! Jak do ściany normalnie! Powstrzymałam jednak moją wredną stronę drugiego ja, więc zjedliśmy w milczeniu obiadokolację.
Wycofałam się grzecznie do swojego pokoju, odpaliłam laptopa i zabrałam się do roboty w zaległościach. Otworzyłam pocztę, a tam dwadzieścia pięć wiadomości od wykładowców, co mam zrobić by zaliczyć swoje przedmioty. Oczywiście dopada mnie lekka panika, bo kiedy to niby mam zrobić, w jakich terminach mam się umówić z nimi na wirtualne egzaminy ustne. Włączyłam dodatkowo popularny program do kontaktowania się z innymi i dziękowałam niebiosom, że moja przyjaciółka jest dostępna. Zadzwoniłam do niej i na ekranie zobaczyłam, że z moim kumplem się oboje uczyli. Dopiero teraz doznałam olśnienia, że okropnie za nimi tęskniłam i miałam wyrzuty sumienia, że nie mogłam im powiedzieć, czemu moja osoba była nieobecna w Stams. Dobrze, że byli wyrozumiali i nie ciągnęli mnie za język. Przeszłam płynnie na niemiecki i próbowałam podpytać się o co dokładnie chodzi z tym zaliczeniem, co to są te całe całki, nie całki i w ogóle. Westchnęłam i uniosłam brew, no bo powiedzcie mi szczerze, po co komu na kierunku sportowym matematyka finansowa, hę? Niby kolega dodał zaraz z uśmiechem, że jak chcę zostać kiedyś menagerem, trenerem czy kimś tam jeszcze to siak czy siak będzie mi to potrzebne. Jasne, będę liczyć zarobioną kasę na całki! Super! Ale ja geniuszem z matematyki nie byłam! Znaczy się algebra i geometria tak, ale całki, pierwiastkowanie to już nie dla mnie. Ale koniec użalania się. Widocznie będę musiała znaleźć dobrego korepetytora z matematyki. I to piekielnie dobrego!
[Marcin]
Usłyszałem warkot samochodu pod oknem i wiedziałem, że to Grzesiek, mój trener podwiózł moją bliźniaczą połówkę do domu. Nie ukrywam, że bałem się jej reakcji po powrocie, szczególnie, że od rozmowy telefonicznej do groźby zabicia mnie niewiele jej brakuje, a wierzcie mi jest do tego zdolna! Siostra. Na nią zawsze można liczyć! Pokuśtykałem sobie z pokoju o kulach do sąsiedniego i dostrzegłem, że w szybkim tempie przebrała się w swoje dziewczęce ubrania. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, ale zaraz dostrzegłem, jak mnie gromi twardym spojrzeniem. I wiedziałem, że mam dalej przechlapane, że tak szybko mi nie wybaczy, że wciągnąłem ją w to wszystko. Wziąłem głęboki oddech i powiedziałem:
- Rodzice wiedzą tylko, że masz teraz przerwę i jesteś po egzaminach
- A ty kartki podpisałeś? – zapytała po chwili, ignorując moją wypowiedź.
Widzicie? To jest moja kochana Marina, młodsza raptem o 10 minut. Usłyszeć od niej słowo dziękuję graniczy z cudem. Spojrzała na mnie morderczo i domyśliłem się, że walczy ze sobą czy mnie nie zabić, czy jeszcze bardziej nie zaszkodzić, nie wiem może zwaleniem mnie ze schodów bym się dodatkowo połamał. Zostawiłem ją w spokoju, choć wiedziałem, że zaraz przyjdzie do kuchni i miałem nadzieję, że niespodzianka jej się spodoba. Chociaż tyle dobrego mogłem dla niej zrobić. Nie zliczę ilości pęcherzy, poparzeń rąk od nagrzanych blaszek i w ogóle. Nawet skoków wczoraj nie oglądałem, bo szykowałem się cały dzień.
Po jedzeniu zaraz uciekła do pokoju i wcale, ale to wcale mnie nie dziwiło, że siadła z nosem do książek. Marina to pierwszy kujon! Chociaż ja wcale nie lepszy, no ale bez przesady! Chętnie bym siostrę zabrał na kręgle czy gdzieś, ale lepiej żeby nas nikt nie ujrzał w Zakopcu. Siedzę więc tu całymi dniami i tylko mam lekcje indywidualne i rehabilitację, żeby się wyrobić… No właśnie… Przerażało mnie to, że nie wszystko było takie kolorowe jak na początku zapewniano, gdy mnie pocieszano. Teraz już nie tylko Turniej Czterech Skoczni uciekał, ale i Igrzyska… Cóż, lepiej nie rozmyślać i się nie martwić na zapas, nie? Byłem dumny z mojej siostry, że jednak dawała radę z naśladowaniem mnie, ale przecież jej nie powiem.
Wróciłem sobie do pokoju i odpaliłem swój komputer, logując się na bardzo popularny portal po raz pierwszy od dawna. Wolałem wcześniej nie ryzykować, żeby ktoś mnie nie złapał, że jestem dostępny, a przecież skaczę na skoczni! A tutaj mnie czekało tyle nadrabiania. Dostrzegłem, że sporo nowych osób mi przybyło. Rzuciłem okiem i nagle oczy mi urosły, że Maciek, Kamil, Stefan, Asia czy Magda chcą mnie zaprosić do znajomych! No, widzę, że moja kochana siostra załatwiła mi dobre kontakty. Fakt, już w lecie zdarzało mi się trenować z pierwszą ekipą, ale nigdy nie miałem odwagi, żeby się jakoś bliżej zaznajomić. Tych młodszych skoczków znałem i z nimi gadałem, z nimi spędzałem czas. Najlepszy kontakt to miałem z Klimkiem. No, ale co ja, Prędki, mogłem chcieć od takiego mistrza Stocha? No właśnie. Czyli sporo mnie ominęło. Nawet trzy wiadomości się znalazły. Od Stefana, to no cóż, Sobczyk mnie ostrzegał, że Hula się wywiedział, więc wcale się nie dziwiłem, że sporych gabarytów list pouczający mi wysłał. Jednak było w skrzynce coś o wiele ciekawszego, czego bym się w życiu nie spodziewał! Najpierw przeczytałem sobie wiadomość od Asi i uśmiechałem się do siebie. Ja to się chyba do końca życia nie dopłacę mojej siostrze! No bo muszę wam coś powiedzieć, bo ja to taki trochę nieśmiały jestem. Mam problem z wysławianiem się przy pięknych kobietach, a nie daj Boże jakbym miał ot tak po prostu zagadać… A tutaj proszę! Same piszą! Więc dzięki Marinie będę się mógł z nimi lepiej poznać. Odważne dziewczyny, wysportowane sportsmenki, które podzielają taką samą pasję jak ja. Idealnie! Czytam wiadomość od Magdy i zaraz mi uśmiech z twarzy zszedł. Przeczytałem pięć razy jedno zdanie, ale nie wiedziałem, co miałem zrobić i odpisać. Wstałem gwałtownie z biurka i krzyknąłem się z mojego pokoju tak, by moja młodsza siostrzyczka mnie usłyszała
- O jaką niespodziankę dziewczynom chodziło, co???
__________________________
ACHTUNG! UWAGA! ANKIETA!
Miły był weekend prawda? Najpierw wiosenne słoneczko, a później wołanie "Chwilo trwaj", bo przecież w jakimś stopniu trzeba było się pożegnać z sezonem skoków narciarskich z bolącym sercem przepełnionych tyloma wzruszającymi wspomnieniami, prawda? Teraz wszyscy będą liczyć do sezonu letniego, a później to już z górki! :)
Przed wami ostatni pobyt w Lillehammer i pojawienie się kolejnego bohatera. Życzę miłej lekturki!
Pozdrawiam
Megi
No i jest! Wybaczcie, że tak długo, ale jeszcze mnie dzisiaj natchnęło i postanowiłam dopisać Macieja. Więc kiedy już miało być wklejone, już Megi ponaglała, to ja pisałam tym Maciejem i pisałam, no bo jak bez Macieja?
Ale dobra, już nie gadam, nie przedłużam!
Aria F.
PS. Dla dobrych obserwatorów po prawej stronie pojawiła się ankieta (zabawa) dla was, która trwać będzie tylko do piątku (04.04.2014 do godziny 23) gdzie możecie wybrać dla Mariny dobrego korepetytora z matematyki! Czas start! Pomóżmy Marinie zaliczyć jej nieszczęsną matematykę ;)
Pozdrawiamy
M&A