sobota, 22 lutego 2014

7. Walka z wiatrakami



[Marina]

Ani noc nie należała do spokojnych, ani poranek. Nie miałam pojęcia o której ten geniusz poszedł spać, ale chyba zdążył przeanalizować z Piotrkiem wszystkie skoki z ostatnich dwóch lat. Naprawdę myślałam, że się wykończę! Ale w końcu jakimś cudem zasnęłam. Ustawiłam sobie wibracje na godzinę wcześniej niż śniadanie, żeby na spokojnie się przygotować. Wstałam cichutko i zerknęłam na moje współlokatorskie łóżko, z którego wystawały tylko stopy z jednej i czarne włosy z drugiej strony. Chyba rzeczywiście wyślę mu to zdjęcie z jasnymi włosami z jakiegoś anonimowego konta, żeby przypadkiem do jego głupiej łepetyny nie wpadł pomysł, żeby się na blond przefarbować. Wyglądałby strasznie! Trzeba dbać o dobro ludzkości, nie? Przewróciłam oczami, ale czułam, że mam perukę przekrzywioną, więc pędem, pobiegłam do łazienki. Spojrzałam na siebie w lustrze i od razu można było dostrzec, że źle spałam, bo naprawdę moje drugie ja postanowiło być bardziej złośliwe. Już nie dla kolegów idiotów, nie dla Sobczyka czy kogokolwiek, ale dla mnie. Jakby to powiedzieć, kobieta ze mnie wyzierała się na wszystkie strony! Tak naprawdę, to ani Marcin, ani Grzesiek nie zdawali sobie sprawy, że granie 24 godziny na dobę chłopaka jest męczące i przytłaczające dla kobiecej logiki, samopoczucia i samooceny. Brakowało mi strasznie damskich ciuchów, malowania się, no i po prostu bycia sobą. Umyłam zęby i uśmiechnęłam się słabo do siebie, przekonując samą siebie, że jeszcze trochę wytrzymam i dam radę dalej grać mojego brata łamagę. Otworzyłam drzwi, a tu Kot! Zdziwiłam się, bo po cholerę czatował przy drzwiach, jakby stał w kolejce? No, ale cóż. Jasno się przekonałam wczoraj, że nadmiarem inteligencji życiowej to on nie grzeszył. Pewnie stał po urodę, jak rozum rozdawali.

- Sprawdzałem czy przypadkiem się nie utopiłeś w wodzie – wyjaśnił. 

Tak, Kocie masz rację. Nie mam nic lepszego do roboty niż się utopić w jacuzzi. No chyba, że tobie byłoby to na rękę… Tymczasem nie pytając mnie o zdanie, czy się ogarnęłam, zajął ubikację, a ja rozglądając się po pokoju myślałam, że piany dostanę. Jego łóżko, cała podłoga, oba krzesła i stolik były zawalone jego klamotami z otwartych walizek. Gdzieniegdzie po kątach walały się jego buty, ciuchy, bielizna, książki biograficzne cholera wie kogo, no jednym słowem, nasz pokój wyglądał jak pobojowisko. Jedyna rzecz, której Maciej nie zdążył dotknąć albo sprawić, że i na niej byłby bałagan to drugie sąsiednie biurko, znaczy się moje. Oczywiście pierwsza myśl była taka, że rwało mnie do sprzątania, bo w takim syfie to ja nie mogę spokojnie myśleć, ale po chwili przywaliłam się mocno w czoło, żeby mnie za bardzo nie kusiło sprzątanie gratów Kota. Poskładałam swoje ciuchy z powrotem do walizki, książki ułożyłam na biurku i tylko jednej rzeczy mi brakowało, bo umknęło mi wczoraj gdzie z łóżka położyłam testy matematyczne.

- Maciek!!!! – zawołałam z pokoju. – Gdzie moje testy z matematyki!

- A skąd ja mam wiedzieć?! – krzyknął się z łazienki mój współlokator i naprawdę miałam ochotę wyważyć te drzwi i zabić go po raz kolejny. 

- Przez ten twój bajzel one na pewno gdzieś się zapodziały!

- Jaki bajzel?!

Serio?! Powaga?! Czy ty chłopie nie widzisz, co zrobiłeś z naszym pokojem?! No ja…!!! Dobra, spokojnie, tylko bez przekleństw. Wzięłam telefon i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami tak głośno, że pewnie na całym piętrze mnie było słychać.

Udałam się na stołówkę, a na widok Łukasza przyspieszyłam, stanęłam przed nim i zaczęłam od razu emocjonalną wypowiedź:

- Trenerze najukochańszy na następne zawody ja poproszę do pokoju kogo innego, może być z powrotem Sobczyk lub ktokolwiek inny, byle nie Kot!

- A to niby czemu? Całkiem spokojnie tam u was było, nie to co Żyła z Maćkiem – powiedział niczego nieświadomy trener. 

- Mam alergię na Kota! – podniosłam głos i nie zważałam, że część skoczków też już była przy stole i ze sporym zaciekawieniem przysłuchiwała się mojej skardze. – Nie da się z nim wytrzymać! Pół nocy gada z Piotrkiem przez telefon i nie mogę spać! Ma mnie za gówniarza, na dodatek syf w pokoju taki, że właśnie zginęły mi testy matematyczne! Jak nie zaliczę przez niego materiału to proszę się nie zdziwić jak za dwa tygodnie będzie miał trener klepsydrę pogrzebową, dobrze? – wykrzyczałam i zostawiam zaskoczonego trenera samego z rozterkami. I naprawdę miałam gdzieś, że wyjdzie na to, że Prędki to nie tylko małolat, lizus i ostatni ciamajda, ale jeszcze i skarżypyta. Usiadłam sobie sama przy stoliku, bo przecież Kubacki, Stoch, Hula, Żyła, Ziobro, Titus i Biegun siedzieli wszyscy przy Aśce i Magdzie. 

Nakładałam sobie śniadanie, gdy Kot wparował do stołówki, a wiwatujący wrzask powitania Pietrka obudziłby niejednego zmarłego. Kruczek próbował uciszyć dwóch przyjaciół, którzy zachowywali się jakby latami się nie widzieli, ale nieskutecznie. Przewróciłam oczami, skupiając się na moich kanapkach, licząc po cichu na to, że obcy ludzie nie będą mnie łączyć z tymi cymbałami. Zajadałam sobie bułkę z dżemem, a jednym uchem przysłuchiwałam się mądrościom moich genialnych kolegów.

- Dziewczyny nie martwić się. Każda skacze tyle ile może – uśmiechnął się Kubacki pięknie do koleżanek. Niewiele mu było trzeba i już cały uhahany. Normalnie, to by siedział obrażony na organizatorów i cały świat, że wymyślili serie treningowe tak wcześnie.

- Nieważna odległość czy wasze zdolności. Liczy się zabawa! – przekonywał Hula i widziałam, jak Magda speszona najchętniej, by uciekła ze stołówki.

- Nie przejmujcie się tym, co prasa pisze i tym co napisze po konkursie – dodał z uśmiechem Stoch, a ja powiem Wam, że miałam ochotę uderzyć głową w stół.

Poważnie, liderze, myślałam, że masz lepsze gadki, a już na pewno nie nawiązujące do tych pseudo dziennikarzy, którzy przeprowadzają z wami wywiady. Bo ze mną to tylko napomknęli, że najlepszą lokatę, czwarte miejsce w Kuusamo zdobyłem i tyle się narajali Prędkim. Szybko im przeszły zachwyty z początku sezonu.

- Pamiętajcie… na luzie! – dodał z uśmiechem Maciek i nie wiem czy to jego piękny naturalny uśmiech powalił nasze koleżanki, bo nawet Aśka miała już problemy z konsumpcją śniadania. 

Coś czułam, że jak tak dalej pójdzie to obie z nerwów wylądują w łazience, a później to broń Boże, żeby nie w szpitalu. Serio panowie, jak wy takimi tekstami chcecie wspierać swoje żony, dziewczyny czy kochanki (jeśli takowe posiadacie, ale obserwując wasze poczynania to prędzej mamy i opiekunki bym powiedziała) to ja im serdecznie współczuję. Czarę goryczy, a raczej mojej babskiej cierpliwości, przelał Pietrek.

- No bo wiecie, hehehe, grunt to garbik, fajeczka i polecieć. Byle się wam dobrze skoczyło!

Wstałam z hukiem tak, że cały polski stół na mnie spojrzał, a gdy widziałam poważne spojrzenie dziewcząt, to było mi ich jednym słowem żal. Bo to nie były żadne pokrzepiające słowa, jak się mądralom wydawało, tylko dodatkowe nerwy dla nich. Jakby i bez tego nie miały mnóstwa stresu. Przecisnęłam się za kelnerką do kuchni, zostawiając w pełnym osłupieniu wszystkich. Kucharz też był zdziwiony, a raczej zestresowany, że ja pewnie z jakimiś pretensjami do niego, że śniadanie mi nie smakowało czy coś. Wbił we mnie oczy z przerażeniem, ale ja zapytałam tylko czy mają może kakao. Oczywiście szef pokiwał mi potulnie głową i uśmiechnęłam się wesoło, klaszcząc w dłonie, że potrzebuję trzy kubki i żeby zrobił z małą śmietanką. Szefunio wpadł w zachwyt i oczywiście przyjął zamówienie na jego własny koszt, co sprawiło, że czułam się z tego powodu niezmiernie dumna. Dostałam od niego trzy porcje i z wielkim zadowoleniem wróciłam do polskiego stołu. Siadłam między dziewczynami, stawiając im przed nosem kubki. Chłopakom oczy na wierzch wyszły, a dziewczyny niebezpiecznie zbliżyły się w moją stronę i… pocałowały mnie obie w policzek w podziękowaniu. 

- Nie będę wam prawił litanii jak to super czy nie super. Lekarstwem na całe zło jest kakao – powiedziała i z uśmiechem podniosłam kubek, a z lewej i z prawej strony dziewczyny dumnie wzniosły toast ze mną, dodając z zadowoleniem:

- Jesteś kochany! 

Heh. Ja przecież to wiedziałam, bo przecież doskonale widziałam spojrzenie chłopaków. Znów miałam przerąbane u nich. No, bo przecież miałam się z nimi solidaryzować w durnocie, nie? A ja zamiast tego to dalej pod prąd ze wszystkim, a na dodatek to nie im się podziękowania trafiły, tylko mnie. Świetnie! Teraz nie tylko Prędki małolat, lizus, gamoń i skarżypyta, ale jeszcze i pierwszy macho. Ale co ja się będę przejmować. Wróci braciszek to się sam będzie martwił taką doskonałą opinią.

Asia z Magdą popijały ze smakiem kakao, uśmiech z twarzy im nie schodził i nawet próbowały się dowiedzieć skąd wiedziałam, że uwielbiają słodycze. Dziewczyny moje drogie, która z nas nie uwielbia słodkiego i w czasach kryzysu nie objada się słodkościami, co? Poza najlepszą polską zawodniczką. Ale cicho sza! Piję sobie ze spokojem z kubka, gdy nagle blondynka spojrzała na trenerów i z uśmiechem zadała im pytanie, które sprawiło, że mało się nie udławiłam, a kochani koledzy zresztą też.

- Trenerze, a obok Kamila to nie można by wystawić Prędkiego? 

Kruczek z Sobczykiem aż otworzyli usta zaskoczeni, a ja sama kręciłam z przerażeniem głową, próbując ratować sytuację i jakieś reszki poszanowania u kolegów, bo przecież do następnego konkursu oni mnie chyba już znienawidzą całkiem i zabiją.

- Dziewczyny spokojnie, bez paniki. Trener się na rzeczy zna i wybrał najlepszych z nas. Jesteście w dobrych rękach, więc nie ma co mieszać ze składem na ostatnią chwilę – ogłosiłam spokojnie, klepiąc po ramieniu i Asię, i Magdę, które niepocieszone, że nic nie można zrobić, dopiły resztę słodkiej cieczy i uśmiechnęły się promiennie w moją stronę. W duchu modliłam się, by żadna nic głupszego nie wymyśliła, co do mojej osoby, bo ja to jak nic zawsze się wpakuję jak śliwka w kompot. Spojrzałam na trenera, który dyskretnie pokazywał mi kciuka, że jest zadowolony, że dałem radę jakoś pomóc koleżankom, ale chłopaki oczywiście zauważyli i znów na mnie skierowali morderczy wzrok. Ech, trenerze i ty przeciwko mnie? 


[Kamil]

Strasznie się cieszę, że w końcu udało nam się skompletować skład na konkurs mieszany. Muszę przyznać się bez bicia, że jak rozmawiałam o tym z dziennikarzami w Val di Fiemme to nie przypuszczałem, że ja się doczekam. Mówiłem, że tak, że trzeba dbać o szkolenie dziewcząt, a może moi młodsi koledzy będą mieli tę przyjemność, aby stanąć wspólnie z nimi na starcie. A tu taka miła niespodzianka! Na szczęście nie pokarało mnie – człowieka takiej małej wiary w nasze zawodniczki – i dane mi było brać aktywny udział w tym historycznym wydarzeniu.

- Maciek! – zawołałem karcąco za kolegą, a ten odwrócił się i spojrzał na mnie zdziwiony. Pokręciłem głową ze śmiechem i dyskretnie wskazałem mu w stronę dziewczyn. Zrozumiał mnie bez słów. Przybrał swój firmowy uśmiech i dwóch susach znalazł się przede mną przy bagażniku.

- Dajcie spokój, co będziecie dźwigać? – powiedział i przegonił obie zawodniczki, a potem rzucił mi torbę Magdy, sam zabrał rzeczy Aśki i ruszył w stronę szatni, zabawiając koleżanki rozmową. Chwyciłem wszystko co trzeba i podreptałem za nimi powoli, śmiejąc się do siebie pod nosem. Mina mi zrzedła, gdy zobaczyłem przy bramie tłum dziennikarzy, który aż rzucił się na dziewczyny. Obie stały przestraszone i widać było, że te kamery to je stresują bardziej niż sam start! Ale oczywiście pan redaktor (nie będę z nazwiska wymieniał, bo mi nie wypada, ale pewnie się domyślacie), jakby tego nie zauważał i już machał mikrofonem przed ich zalęknionymi twarzyczkami. Że też ja byłem jeszcze tak daleko! 

- … i pewnie czujecie dużą presję – usłyszałem tylko końcówkę zdania, które rzekomo miało być pytaniem i westchnąłem głośno, starając się uspokoić. Ile razy można prosić, aby nie nękali zawodników przed startem? Dziewczyny patrzyły po sobie nawzajem, trącając łokciami jedna drugą, ale gardła miały tak ściśnięte, że nie były w stanie wydusić ani słowa. Przyspieszyłem kroku, bo wiem, że zabrzmi to trochę nieskromnie, ale w jakimś tam stopniu liderem drużyny się czułem, a to niosło za sobą pewnie obowiązki. Szczególnie, że połowa zespołu taka młodziutka i niedoświadczona. Już miałem panienki nasze ratować, gdy ubiegł mnie Kot, który wepchał się przed kamerę z szerokim uśmiechem i zaczął wychwalać, że taką mamy historyczną chwilę i że wynik nie jest ważny, a sam udział i że on jest strasznie zaszczycony, że właśnie jego do udziału w takiej historycznej chwili nominowali. Asia z Magdą długo nie czekały, tylko uciekły do szatni, a ja, przechodząc, puściłem Maciejowi oko i pokazałem kciuk uniesiony do góry. Ja Wam mówię, będą jeszcze z tego Kota ludzie. 


[Marina]

Dawid z Jankiem i Piotrkiem przez cały konkurs debatowali głośno, nie kryjąc swego niezadowolenia, dlaczego to Kotowi udało się wejść do składu, a nie im. Pominę nawet, że parę razy padało moje nazwisko, ale co się popatrzyłam na moich cudownych kolegów, od razu przestawali mnie obgadywać. Niestety, jak przewidywałam, pomocne rady chłopaków spaliły psychicznie dziewczyny tak, że nie obeszło się bez przewrotek na skoczni na szczęście bez poważniejszych obrażeń. Kamil z Maćkiem skoczyli naprawdę daleko, ale nawet ich cudowne noty niewiele pomogły dla naszej Polski. Mogło być gorzej przecież nie? Zawsze może być gorzej. A tak, to przynajmniej dziewczyny, sztab i hieny cmentarne zobaczyły, że jeszcze nam daleko by być naprawdę wielką potęgą w skokach narciarskich. Tymczasem ja z konkursu to zapamiętałam co innego. I wcale nie to, że Ziobro z Kubackim robili zakłady, która z naszych panienek pierwsza się w małolacie Prędkim zakocha po uszy…

Siedzieliśmy wszyscy w hotelu całą zgrają, bo Skrobot stwierdził, że nie będzie woził baranów tam i z powrotem, skoro nie startujemy, a Gębala zaraz dodał, że bardzo dobry pomysł nas zostawić, bo zimno na zewnątrz i jeszcze się pochorujemy. Więc pojechali trenerzy, obsługa, Kamil, Maciek i dziewczyny, a myśmy rzędem siedzieli w świetlicy przed telewizorem razem z Czechami. Pepiczki nasze kochane to za nic nie chciały uwierzyć, że tym razem startujemy i dopiero jak łeb Kota na ekranie się pojawił, to przyznali, że się mylili. Ale wielce zaskoczeni, że u nas w Polsce dziewczyny potrafią skakać, bo oni nie wiedzieli. Ha, ha, a jednak!

I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że obok mnie usiadł Krzysio Miętus. Do tej pory to jakoś mi się udawało trzymać z daleka i nie mieć z nim żadnych interakcji bardziej skomplikowanych niż podanie cukierniczki, gdyż on to czas spędzał z Kubackim i Pietrkiem, więc nie wchodziłam w drogę. Nie można powiedzieć, że na treningach błyszczał, więc po cichu liczyłam, że po Lillehamer Titus nasze zacne grono opuści… Nie! Nie żebym mu źle życzyła. Broń Boże! To nie chodzi o Miętusa, ale o… mnie. Bo muszę się do czegoś przyznać. Ja swego czasu to się strasznie w Titusie kochałam. Ale to tak straaaaaaaasznie. Tak strasznie jak można kochać w wieku lat czternastu starszego kolegę swojego brata. On oczywiście nawet nie zauważał, że istnieję, a ja niewiele robiłam by to zmienić, chyba że staraniem się można nazwać czerwienienie się od ucha do ucha, jąkanie albo zwiewanie na jego widok gdzie pieprz rośnie. Więc się chyba nie dziwicie, że ja tak się starałam tutaj w jego towarzystwie za bardzo nie wybijać. Nie, no! Na pewno by mnie nie poznał, bardziej chodziło o to, że trochę głupio żeby Marcin strzelał buraka na widok Titusa, nie? Braciszek by mnie chyba zabił. Wszystko się układało pięknie, ale ten się akurat musiał pokłócić z Kubackim o chrupki (swoją drogą to się nażreją tego świństwa za plecami trenera, a potem się dziwią, że skaczą krótko, ale ja nic nie mówię!) i znaleźć sobie kawałek wolnej kanapy obok mnie.

- I co tam słychać Prędki? – roześmiał się na mój widok i posłał mi ten swój Titusowy uśmiech przez który niegdyś straciłam głowę. Zagryzłam wargi, modląc się w duchu, aby mój układ krwionośny choć raz w życiu był posłuszny i nie zareagował. Cisza trwała dobrą minutę, a skoczek aż uniósł brwi, więc pal sześć, stwierdziłam, że wypada się odezwać.

- A wszystko dobrze. Konkurs mieszany sobie oglądam.

Tak, wiem, że jestem idiotką i że głupszego zdania to nie mogłam wymyślić w tamtym momencie, ale i tak byłam dumna, że wydukałam je na jednym wydechu i bez jąkania. Zamarłam, oczekując na jego reakcję, bojąc się, że uzna mnie za kretyna i w sumie to miałby rację.

- A wiesz, że ja też?! – odpowiedział, dusząc się ze śmiechu i mocno klepiąc mnie w plecy. Kurde, Krzysiek? Ty też?! Co wy z tym klepaniem macie?! Ale odetchnęłam z ulgą. Wszystko wskazywało na to, że nie pomyślał, że mi odjęło mózg, tylko że umiem świetnie żartować. Cóż, taki to Prędki kabareciarz. Dalej już nikt na mnie uwagi nie zwracał za bardzo, kibicowaliśmy dalej, a Titus to mnie nawet poczęstował czekoladą, oczywiście nie zapominając pokazać języka Dawidowi. 

A Czesi się cieszyli, że są dwa miejsca wyżej niż my w klasyfikacji i taką z tego radość mieli, że aż nam postawili sok marchewkowy. Cały karton! Wszyscy byli szczęśliwi. Nasi chłopcy, że dostali sok za darmo, Czesi, że się tego paskudztwa pozbyli i nasz sztab, który po powrocie był dumny, że przekonał nas do zdrowego jedzenia i picia. Ach, błogosławieni nieświadomi… 



---
Hej!
Soczi, Soczi i po Soczi. Dla nas skończyło się na czwartym miejscu. Ale szukamy pozytywów! Ten cytat poniżej pasuje chyba idealnie, nie? :)

"No trochę boli, ale co zrobić? (...) Taki jest sport. Wiadomo, fajnie by było, jakby to podium było znowu kolejne. No ale mamy teraz cele na następny rok. Jakbyśmy wygrali, to byśmy nie mieli co robić. A tak to przynajmniej my na czwartym miejscu, to trzeba cały czas do przodu, no i pomalutku do przodu i myślę, że to zwycięstwo w drużynie kiedyś przyjdzie. No."

UWAGA KONKURS!

Kto i gdzie powiedział te słowa?

To fragment ustnego wywiadu, więc zapis został nieco wygładzony (usunęłam stękania, jąkania, wzdychania i inne onomatopeje, które by zaraz zdradziły autora :D).

Zwycięzca (a więc osoba, która pierwsza w komentarzu napisze całą poprawną odpowiedź - a więc kto i gdzie) będzie mógł wybrać skład na Turniej Czterech Skoczni w tym opowiadaniu :D I nie będzie musiał trzymać się rzeczywistości ;)

Czas start!

Aria Fresca

Ja tylko wtrącę, że z powodu mojej nieobecności wszystko zwaliło się na głowę Arii. Wybrnęłaś z tego pięknie i cało! Brawa biję, czapkę z głów i czekam na wasze typy, co do konkursu na TCS ;)

Megi


niedziela, 16 lutego 2014

6. Gdzie kocur mówi dobranoc


[Marina]

No i się porobiło. Grzesiek genialny nie odezwał się do mnie ani słowem od kilku godzin, a na dodatek Prędki dostał szlaban i zakaz wychodzenia gdziekolwiek bez towarzystwa któregoś ze starszych kolegów. Ale powiedzcie sami! Czy to jest moja wina, że wszyscy pojechali i mnie samą na Ruce zostawili? To ja się powinnam śmiertelnie obrazić, ale nie. Jeszcze karę za nic dostałam. Gdybyście tylko wiedzieli jak się mój nadopiekuńczy trener na mnie wydarł! No ale co miałam innego zrobić? Zeszłam sobie na parking, jak już się wydostałam z tłumu kibiców, spojrzałam naokoło, a naszego busa nie było. Obeszłam tam i z powrotem, ale wszystko wskazywało na to, że pojechali sobie w najlepsze bez Prędkiego! No i co miałam? Stać i płakać? Ooo, niech sobie nie myślą, że ze mnie taka dziamdziaryga. Zaraz podeszłam do Czechów i się zapytałam grzecznie czy by mnie nie zabrali ze sobą, bo moi idioci pojechali beze mnie. Zgodzili się natychmiast, a ja po drodze to tak się normalnie śmiałam, że myślałam, że mi brzuch pęknie. Bo Czesi to mają jakieś takie niewyobrażalnie śmieszne jestestwo! Jeden lepszy od drugiego! A najbardziej to się cieszyli jak się głośno zastanawiałam czy mój trener prywatny będzie mnie szukać! Normalnie leżeli na podłodze! Dopiero później jak wpisałam w translator Google i zobaczyłam co znaczy „szukać” po czesku, to zrozumiałam. Sami sprawdźcie! 

W każdym razie wysiadłam roześmiana, weszłam do recepcji i całe szczęście, że pierwszego Kamila spotkałam, bo Grzesiek to chciał mnie zabić, a Stoch mnie wyratował. Podobno Sobczyk geniusz jeździł ze Skrobotem jak wariat wokół skoczni i darł się jak szalony, że Prędki zaginął i nigdzie go nie ma. Tym bardziej się zdziwiłam, że zamiast się ucieszyć, to się zamknął w sobie i na amen obraził. Dobrze, że na zawał nie zszedł. Ale już się nic nie odzywałam, żeby nie podpaść jeszcze bardziej. Na szczęście zdążyliśmy na ten przeklęty samolot, bo nawet nie chce myśleć, co by to było jakby nam uciekł.

W samolocie oczywiście totalna dzieciarnia. Powariowali chłopy jak nic, bo do naszej ekipy dołączyły dwie dziewczyny! Więc od samego początku skakały matoły wokół Asi i Magdy, jakby im się krzywda miała zaraz jakaś stać i już nawet Kruczek prosił o chwilę ciszy, żeby zajęli się swoimi sprawami, ale oni mieli to w nosie. Już się przyzwyczaiłam. Czytałam sobie książkę po niemiecku, gdy zauważyłam, że Kubacki mi wścibski nos podsuwał z zaciekawieniem, a uwierzcie, że to zawsze śmiesznie wygląda. Obróciłam więc głowę i spojrzałam na niego, unosząc brwi. 

- Marcin nie mówiłeś, że jesteś taki dobry z niemieckiego – odezwał się jasnowłosy miłośnik majtkowego różu, chcąc jakoś podtrzymać rozmowę.

- Nie lubię się chwalić – odezwałam się skromnie.

- Szkoda, że wcześniej nie wiedziałem. Nim podpisałem umowę z niemiecką firmą – dodał z cwanym uśmiechem, a ja zamknęłam książkę i wbiłam w niego wzrok pełen politowania.

Bo oprócz jego blond loczków na czuprynie i pięknych srebrnych tęczówek nie dało się nie zauważyć tej paskudnej czapki sponsora austriackich wafelków, w której mu było tak idealnie do twarzy, ha ha. Swoją drogą ciastek bardzo dobrych! Polecam! Do czego miała zmierzać ta rozmowa to szczerze nie wiedziałam, ale tak to już bywa z facetami, więc się nie przejmowałam. Szybko się wyjaśniło.

- Poduczysz mnie trochę tego szwabskiego języka? Zapłacę ci nawet! – szepnął z powagą, a ja przez chwilę się zastanawiałam czy sobie jaja ze mnie robi czy mam całkiem poważnie rozważyć jego propozycję zarobków. 

Równie dobrze do Kruczka mógłby iść na lekcje niemieckiego, bo nasz szkoleniowiec to całkiem dobrze mówi i podoba mi się jego akcent. Szeleści tym niemieckim, ale idzie go zrozumieć w przeciwieństwie do niektórych redaktorów albo takiego Schlierenzauera, który jest Tyrolczykiem i za cholerę w niektórych momentach nie idzie go zrozumieć czy on mówi fliegen (czyli latać, że tak wyjaśnię dla nieuków), czy leiden (cierpieć). Chociaż w jego przypadku to latanie a cierpienie to w sumie jedno i to samo. Ale dobra. Nie powinnam się tak naśmiewać. W każdym razie miejcie świadomość, że Niemcy sto razy mówią wolniej i w miarę zrozumiale, a nie to, co tacy Austriacy. Jak się rozpędzą, to nikt ich nie zatrzyma. Ale ja sobie tak rozmyślałam, a Kubacki się ciągle na mnie gapił i oczekiwał odpowiedzi. Wtedy pomyślałam, że jednak to trzeba jakoś lepiej takich cymbałów wykorzystać.

- Jesteś dobry z matmy? 

- Ja? – spytał zdziwiony.

Nie kurde, Einstanie, ja! No chyba ja ciebie się pytam! Bo od kilku dni próbowałam rozgryźć taki durny test matematyczny z pierwiastkowaniem i całkami, a mi do cholery nijak wyjść nie chciało! Ale chyba się przeliczyłam, bo nie przypuszczałam, że oni tacy głupi.

- Wiesz, ja z matmy to dopalacza miałem, ale wiem, kto tu kujon z majcy był zawsze i prawie na setkę maturę zaliczył, więc wbijaj do niego – powiedział konspiracyjnie, a ja odetchnęłam z ulgą, że na coś się jednak przydał. – Do Kota się przymilaj, to ci pomoże! – ogłosił i uśmiechnął się wesoło, że uratował moją dupę, chociaż nie wiem czy nie powinnam była żałować już na samym wstępie tej pomocy. 

Spojrzałam na drugą stronę pokładu i przed moimi oczami ukazała się czarna łepetyna. Kot śmiał się z Żyłą i w najlepsze podrywał dziewczyny. Chrząknęłam cicho pod nosem, wzięłam głęboki oddech i dopingowałam siebie w myślach, by jednak grzecznie podejść i poprosić go o małą pomoc. 

- Maciek, rzucisz okiem na rozwiązania? Podobno jesteś mistrz z matmy – rzuciłam do niego, wręczając mu swoje notatki.

Ten zabrał je ode mnie, spuścił na nie swój łaskawy wzrok, później zwrócił się w moim kierunku z uniesioną brwią i po chwili znów świdrował oczami po rozwiązaniach. Wydymał przy tym usta, jakby chciał robić pełną powagi minę i nie wiedziałam czy miałam mu wydrzeć te moje notatki czy czekać aż łaskawie wydusi z siebie jakieś uwagi.

- No i co z tym fantem masz zrobić? – zapytał, a ja nie miałam pojęcia czy odpiąć pasy bezpieczeństwa i go udusić, czy wydrzeć go z kabiny, otworzyć główne drzwi z samolotu i wyrzucić w powietrze. 

Wszak to był Kot, a koty spadają na cztery łapy, a według wierzeń religijnych starożytnego Egiptu mają jeszcze przed sobą dziewięć żyć, więc nie byłoby strat. Czyli mogłam go zabijać do woli, aż by mu pozostało jedno cenne życie, a może wtedy zacząłby je bardziej doceniać i uważać na to co mówi. Już wiedziałam, że nigdy więcej nie poproszę go o żadną pomoc. Nigdy! Never!

- Wielkie dzięki kolego! Poczekaj aż sam będziesz potrzebował pomocy! – warknęłam na niego obojętnym głosem, wyrywając z dłoni moje notatki.

- Marcin! – usłyszałam czyjś głos, odwróciłam się i wtedy dostrzegłam Krzyśka Bieguna, który machał przed moim nosem. – Siadaj tu. Mistrzem może nie jestem, ale może damy radę.

I widzicie? Tak to jest z gwiazdami pokroju Macieja K. Wszystkie się tak nim zachwycają, ale ja to bym wolała czekać aż w oceanie wyschnie woda, niż się z nim kolegować. Taki Krzysio to zupełnie co innego. Fajny z niego chłopak, życzliwy i gotowy pomóc człowiekowi w potrzebie! Jak mnie z nim mój brat niedołęga nie pozna, to mu serio nie daruję!

- Dzięki! Jesteś gość! – powiedziałam grzecznie, patrząc mu pod ramię, jak kreśli po moich wyliczeniach. A Kotu pokazałam język. Niech sobie nie myśli! 

Dojechaliśmy na miejsce chyba przedostatni, bo okazało się, że Słoweńcy utknęli gdzieś na lotnisku i dopiero byli w drodze do nas. Po zameldowaniu na recepcji, na korytarzu zrobił się raban, bo Sobczyk delikatnie mówiąc zaczął kłócić się z Kruczkiem. Darł się, że nie ma mowy, on jest za mnie odpowiedzialny, a już raz się zgubił Prędki i on nie będzie się zamartwiał o mnie dzień i noc. Pietrek za to przyssał się swoim ciałem do Maćka i nie chciał się odkleić na wiadomość, że główny trener naprawdę zamienił nam zakwaterowanie. Ja miałam mieszkać z tym niewdzięcznikiem Kotem, a cudowny żartowniś Żyła z Grześkiem, żeby nauczył się jakiś sensownych manier. Ja tam uważałam, że z wiekiem to już na wychowanie za późno i tylko serdecznie współczułam jego żonie, że nie dość, że dwójka małych dzieci to jeszcze jedno dziecko duże. I tak dostrzegłam, że nie tylko ja mam ochotę parsknąć śmiechem, ale cała załoga, łącznie z dziewczynami. Powiedzcie mi szczerze, no jak tu być poważnym, jak non stop z takimi dziećmi się przebywa?

Oczywiście Sobczyk gapił się na mnie, ale słowem ani jednym się nie odezwał, bo dalej obrażony. Zupełnie nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale skoro miał do mnie wielkie fochy, to stwierdziłam, że ja zrobię mu dokładnie to samo. Dam sobie przecież radę z tym ważniakiem, nie? Niańki trenerowskiej nie potrzebuję. A przynajmniej stwierdziłam, że na złość genialnemu Grzesiowi spróbuję. Może lepiej mieszkać z kolegą, niż z trenera baranem i jego pobudkami o bladym świcie, żeby skocznię przetestować. Uśmiechnęłam się złośliwie, chwyciłam swoje torby, wzięłam kluczyki od recepcjonistki i stanęłam z boczku, czekając, aż mój lokator zechce pójść za mną do pokoju. Oj drogi Maćku, gdybyś wiedział, że będziesz spał z dziewczyną, co prawda nie w jednym łóżku, ale zawsze, to jestem więcej niż pewna, że wcale byś nie protestował. Ba, zapewne byłoby głosowanie, który może i dlaczego to akurat on ma ze mną nocować. Żyła niestety nadal nie mógł się pogodzić z tym, że Łukasz rozdzielał go ze swoim najwierniejszym przyjacielem i kompanem. Niewiele brakowało, a i ja bym pękła, machnęła ręką i przekonała Kruczka, żeby darował matołom. Ale trener był nieugięty i naprawdę miał już chyba dość odstawiania szopki przez starszego skoczka. Bo wyobraźcie sobie, że ten najzwyczajniej w świecie padł na posadzkę i trzymał Macieja za nogę!

- Maciuś, nie opuszczaj swojego druha! Nie możesz! – darł się, a Kot speszony całym zamieszaniem, starał się z tego wszystkiego wyswobodzić. Bo serio ściągnęliśmy na siebie zainteresowanie Norwegów, Japończyków, a niektórzy Austriacy z kawiarni wychylali swoje łepetyny, by zobaczyć co to głupiego, ale jakże zabawnego wymyślili polscy skoczkowie. 

Brunet próbował zmusić kolegę, by wreszcie stanął na nogi, a ten dalej w ryk jak małe dziecko, że ja zagryzałam już wargi, bo dziewczyny mnie rozbawiały swoim śmiechem. Stały obok mnie i zginały się wpół ze śmiechu, pocierając policzki, bo łzy im już z oczu płynęły. I weź tu z tymi wariatami wytrzymaj! Ponieważ czekania miałam już dość, zostawiłam Kota samego i poszłam sobie do naszego pokoju. Zajęłam sobie swoje łóżko najdalej od okien, co by mnie rano bardzo szybko nie budziło słońce i wypakowałam swoje dresy, notatniki i książki. Włączyłam również ładowarkę, by podłączyć telefon i w ostatniej chwili się zreflektowałam, że skoro mieszkam z Kotem, to muszę zamienić w spisie braciszka na siostrzyczkę, gdyby mu do głupiej łepetyny przyszło podglądać kto dzwoni. Tyle co to zrobiłam, a wpadła nasza gwiazda do pokoju obładowana swoimi torbami. Stanął z tymi tobołami w pośrodku pokoju, gapiąc się które jego łóżko wolne, a które moje zajęte. Podniosłam wzrok na niego i widziałam, że chce coś powiedzieć. Ostentacyjnie rzucił walizką, torbą oparł o ścianę, bo pewnie miał tam te swoje laptopy, a potem skrzyżował ręce przed siebie i patrzył groźnym (przynajmniej w jego mniemaniu) wzrokiem na mnie. 

- Słuchaj młody…

- Nie mów do mnie młody! Nie cierpię tego – rzuciłam mu hardo, patrząc jak chwycił głęboki oddech. Miałam mu ochotę ironicznie powiedzieć, żeby uważał, bo się jeszcze zapowietrzy. 

- Wolałbym żebyśmy się zamienili, chcę spać najdalej od okna – dodał grzecznie mój kolega, a tym razem to ja chrząknęłam i skrzyżowałam ręce przed klatką.

- Bo??

- Bo jestem uczulony na słońce i mi wieje. Jestem podatny na wszelkie infekcje, a nie chcę chorować.

Powiedzcie mi szczerze, wyobrażałyście sobie kiedyś Maćka w wersji blond? Bo mam jakieś dziwne przeczucie, że musiał być blondynem, tylko z czasem te włosy mu same zczarniały. Byłam więcej niż pewna, że on ma coś z blondynki jak nic. Co prawda jeszcze mu sporo brakuje do tych typowych z kawałów, ale to tak tyci, tyci. Przez zamknięte okno mu wieje! Kombinowałam w głowie, co by mu tu jeszcze powiedzieć. 

- Mnie się fatalnie śpi pod oknem, szczególnie, gdy są kaloryfery. Mam duszności przez to. Chcesz kolegę skazać na cierpienie?

- Nie, ale ja zawsze… – chciał się tłumaczyć skoczek , po czym znów spojrzał hardo na mnie, jakby się uważał za nie wiadomo kogo. – Ja jestem starszy od ciebie. Starszaków się słucha, więc wybacz, ale twoje miejsce jest tam!

Wskazał mi na łóżko pod oknem przy tym nieszczęsnym kaloryferze. 

Wzięłam głęboki oddech i dostrzegłam przerażenie w oczach Maćka, gdy zacisnęłam pięści, bo pewnie się bał, że zaraz będziemy się bić. Ale ja chwyciłam walizkę, torbę i najzwyczajniej sobie poszłam z nimi do… łazienki. 

- Co ty robisz?! – wydarł się na mnie.

- Jak to co? Wybieram sobie posłanie! Taki z ciebie wygodnicki kolega, że w dupie masz, że to młodszym się ustępuje, mądralo!

- Nie będziesz spał w łazience! – darł się dalej Kot i byłam więcej niż pewna, że jak tak dalej pójdzie, to zlecą nam się trenerzy jak nic.

- A właśnie, że będę. Patrz ile miejsca w jacuzzi, a jak zacznie mnie wszystko boleć, to zawsze masaże sobie mogę zafundować! – wymyśliłam jakiś pierwszy lepszy argument na poczekaniu, chociaż co prawda nigdy w jacuzzi nie spałam, no i wiem czy nawet jakby miały być super hydromasaże, to czy by mi to na moje zdrętwiałe ciało pomogło.

- O, o tym nigdy nie pomyślałem – dodał już nieco spokojniej skoczek.

Serio?! Maciek, ty tak poważnie?! Gdzieś ty nabył taką głupotę? Z wiekiem czy skąd? Coś czułam, że nim jutro zaczniemy skakać, to do późnej nocy zdążymy się jeszcze pozabijać. Chyba uciekanie od Sobczyka nie było najlepszym pomysłem, no ale cóż nie dam mu tej satysfakcji. Niech sobie nie myśli, że miał rację, że to głupi pomysł dzielić pokój na linii chłopak-dziewczyna. Tylko, że Maciek dalej nie wiedział, że ja nie jestem Marcinem, a co więcej widziałam, że patrzył na to jacuzzi, jakby serio rozważał, czy nie zamienić się ze mną na posłanie. Jasne! A potem będzie na mnie, że Kot obklepuje bulę! Zamknęłam drzwi do łazienki i spojrzałam na niego z politowaniem, zastanawiając się jak długo jeszcze będzie trwał ten wzrokowy pojedynek.

- Dobra, wygrałeś! Ale tylko tutaj i ani słowa Piotrkowi! – wrzasnął tymczasem wkurzony Kot, a ja pokiwałam głową. Ale tak w środku to czułam, że wykonywałam jakiś dziki taniec szamana, że właśnie wygrałam z moim lokatorem. Ha, po prostu utarłam mu nosa! 

Widziałam, jak się zaczynał wypakowywać, więc założyłam słuchawki na uszy i słuchałam sobie muzyki przy biurku, analizując raz jeszcze te matematyczne wzory, które rozpisał mi Biegun. Całkiem to nawet było logiczne. Po pewnym czasie rzuciłam je na łóżko, by zająć się po prostu anatomią. Nauka mięśni, kości, ścięgien i włókien wydawała mi się dużo bardziej atrakcyjna niż matematyka. Zaczytana, nie zauważyłam, że Maciek coś do mnie gadał, a gdy dostrzegł, że może się naprodukować, gadając do ściany, bo nic nie słyszę, poszedł pierwszy skorzystać z łazienki. Chwilę później, gdy muzyka mi nie pomagała, powtarzałam sobie nazwy w myślach w kompletnej ciszy. Niestety upierdliwy głos Maćka ponownie zmusił mnie od oderwania wzroku od książki.

- Prędki! Pożycz pasty do zębów, bo pewnie masz, nie? My z Piotrkiem zawsze mamy jedną! – zawołał, wycierając ręcznikiem swoje mokre włosy, a ja zwróciłam oczy w jego stronę i stanowczo muszę powiedzieć, że to był błąd.

- Tak, mam – wydusiłam, gapiąc się jak głupia na Macieja, a dokładniej rzecz biorąc na jego nagi, szczupły, ale umięśniony tors i bokserki z żyrafą. Mówicie co chcecie, może i jest wyjątkowo upierdliwy, ale przystojny to jest trzy razy bardziej. Tylko jak ja mam z nim mieszkać, jak on tak będzie półnago paradował przed moim nosem na litość boską? Ale z drugiej strony się odezwała we mnie kobieca natura, że co sobie popatrzę to moje. Niejedna by się zamieniła, co nie? Przełknęłam ślinę, bo nieco mnie naprawdę zatkało i dopiero po chwili dotarło do mojej łepetyny, że takie wpatrywanie się w niego może być uznane, że co najmniej dziwne. 

- Co się tak na mnie gapisz?! – rzucił w moją stronę brunet, a ja aż podskoczyłam na krześle. – Ubrudziłem się? – zastanawiał się głośno, oglądając swój brzuch. Pewnie, panie Macieju, pod prysznicem się ubrudziłeś! Stwierdziłam, że lepiej będzie się ruszyć, więc poszłam do mojej walizki i wyciągnęłam tubkę pasty do zębów, a następnie podałam mu szybko, unikając jego wzroku.

- Sorry, powtarzałem mięśnie w myślach – rzuciłam bez zastanowienia, a po chwili pomyślałam, że nic tylko bić brawa powinnam nad swoją głupotą i tego co wypowiedziałam, bo krzywe spojrzenie Kota mówiło samo za siebie.

- Co ty robiłeś? – zapytał oburzony, ale głos już miał nieco ostrzejszy, jakby miał się zaraz najeżyć do kolejnej awantury. 

- Mam sprawdzian, po niemiecku, anatomia, a ty… – zaczęłam, pokazując na jego tors, ale stwierdziłam, że lepiej zamilknę i machnęłam niby obojętnie ręką. – Nieważne! Spadaj do łazienki, bo ja też chcę!

Jak tylko zniknął, chwyciłam książkę i parę razy puknęłam się nią w czoło. Idiotka! Nie wiedziałam, czy chcę usłyszeć, co sobie pomyślał, więc może i dobrze, że nie potrafimy czytać w czyich myślach. Jeszcze by się niektórzy przerazili, jakie ja mam o niektórych wyrobione zdanie. Potem ja zamknęłam drzwi do łazienki i chociaż przez chwilę mogłam pobyć sama sobą. Zdjęłam z siebie perukę i bandaż, odkręciłam kurki od prysznica i dziękowałam w myślach za chwilę samotności. Ciepła kąpiel z męskim żelem pod prysznic zdecydowanie mi pomogła, jednakże niestety musiałam podsuszyć włosy i schować ponownie pod perukę, zamaskować biust z powrotem i założyć piżamę. Nie wiem co było dziwniejsze po moim wyjściu. Fakt, że Kot dalej paradował w samych slipach, czy fakt, że jego kolega czyli ja, od stóp do głów opatulony w piżamie, a na dodatek w golfie. 

- Co się gapisz?! Zmarzluch jestem – rzuciłam obojętnie, a skoczek wzruszył tylko obojętnie ramionami, choć jego cwany uśmiech dał mi jawne ostrzeżenie, że miał ze mnie niezłą polewkę.

A gdy tylko położyliśmy się spać, to zadzwonił telefon. Kocur mruknął coś pod nosem, ale zaraz się ożywił, widząc kto o nim ciągle myśli i pamięta.

- Co tam, Piotrek?

Ja już wiedziałam, że to się szybko nie skończy. Czy oni się nie widzieli przed chwilą na kolacji? Czy oni nie paplali jak trajkotki przez całą drogę w samolocie? Już się za sobą stęsknili? Westchnęłam raz i drugi, chrząknęłam, ale na nic były moje delikatne sugestie. Maciejka już lampkę zapaliła, już laptopik w ruch i po odgłosach wnioskuję, że oglądał jakieś filmy z nagraniami skoków, co chwila komentując, że tu biodro tak, tu inaczej. Ja to chyba jestem święta, że mnie nie trafił jasny piorun na miejscu. I powiedzcie sami, czy nie powinniśmy już teraz zacząć współczuć każdej jego potencjalnej żonie?


--

Tym sposobem z Arią znalazłyśmy naszą zgubę, o którą wszyscy się martwili. Jak widzicie nasza znajda zawsze i wszędzie sobie poradzi sama! Osobiście nie ukrywam, że Lillehammer wywołuje u mnie szeroki uśmiech, ponieważ trochę się zatrzymamy w tej cudownej Norwegii. 
Nie wiem jak wy, ale ja ciągle myślami jestem przy wczorajszym dniu. To takie cudowne uczucie móc kibicować naszemu Mistrzowi Olimpijskiemu. Jak to dumnie brzmi, zważywszy na to, że mam bardzo ciepłe wspomnienia związane z Kamilem z Zakopanego. Skromny, sympatyczny, dziękujący za wsparcie kibicom po drużynowym konkursie. Kamil, który swoim delikatnym uśmiechem pozował do zdjęcia i dziękował za wsparcie. Nasz mistrz olimpijski! I życzę sobie, kibicom – czyli Nam – byśmy i jutro mieli kolejny powód do świętowania. 
A tymczasem proszę, siadajcie wygodnie i śmiejcie się do woli! 
Pozdrawiam,
Megi


Oj tak, ja ciągle mam przed oczami to spotkanie z Kamilem wtedy, po drużynowym konkursie. Ten jego smutny, zawiedziony wzrok i sportową złość. Czy wtedy myśleliśmy, że rozmawiamy właśnie z przyszłym podwójnym olimpijskim Mistrzem? 
Aria Fresca

P.S. Też się tak denerwujecie przed drużynówką?

P.S.2. Dzięki uprzejmości Kolorowej ;)


poniedziałek, 10 lutego 2014

5. Chłopaki nie płaczą?



[Marina]

Mówiłam, że należało przenieść zawody do Kuopio, to mnie nie słuchali! No bo kto nam pokrzyżował plany? Kto sprawił, że dupa przymarzła mi przy belce i na nic nam były wielkie, paskudne koce, które nawet ani na jotę nas nie ogrzewały? Kto zabrał mi i Stefkowi szansę na zwycięstwo? WIATRZYSKO!!!! No ale nasi wspaniałomyślni organizatorzy uparli się, żeby konkurs przeprowadzić chociaż spróbować, bo coś tam się wiaterek uspokoił. Panowie kogo wy chcieliście oszukać, mnie czy biednych kibiców spragnionych wrażeń dalekich lotów, czy może naszego Krzysia-Ciągle-Lidera? No, ale jak mus to mus. Nie było bata, trzeba było skakać. Startowaliśmy wszyscy równo i nie było, że my marzniemy. Mieliśmy skakać i już. A jak trzeba to już nie marudziliśmy jak niektóre gwiazdy, co się tak boją o swoje cenne życie, że zamiast na belkę to na dół winą spierdzielają, tylko się szykowaliśmy wszyscy po kolei.

No więc ten tego, ja się grzałam przez chwilę w poczekalni, bo nie uśmiechało mi się w ogóle wyłazić na ten ziąb. Patrzyłam sobie na telewizor i swoim zawrotnym refleksem doznałam olśnienia, że przecież pora trzymać było kciuki za Stefana. Uśmiechałam się pod nosem, ignorując fakt, że mnie kamera pokazywała jak spaceruję tam i z powrotem. Co oni? Prędkiego na oczy nie widzieli? Kruczek dał sygnał, a ja po chwili uniosłam pozytywnie brew do góry, bo nam Hulę poniosło daleko i był na prowadzeniu. I widzieliście, co organizatorzy geniusze zrobili? Belkę obniżyli od razu. Czy oni muszą zawsze kombinować, jak któryś z naszych zaczyna dobrze skakać? Boją się rywalizacji fair play z nami czy jak? Bulwers mi się włączył i nawet Kamil do mnie podszedł i skomentował po cichu wyczyn Stefana, że oby mu dane było być długo liderem. Nie minęło pół godziny i już była pora na mnie. Faktycznie ziąb taki, że para nosem mi uciekała, bo takie mrozisko mieliśmy i aż mi żal było Stefka, który tam biedak ciągle przy tablicy z reklamami stał. Tym razem to sama w myślach pospieszałam trenera, bo czułam jak mróz mi szczypał policzki, skóra pod kombinezonem błagała o ciepłotę, ale w końcu się doczekałam na sygnał. W idealnym momencie wybiłam się z tej feralnej skoczni i czułam, jak mi nartami dryfowały w powietrzu, a odległość okazała się całkiem przyzwoita. Dokładnie taka sama jaką Stefan uzyskał!!! Zerknęłam na telebim, a tam go pokazywali uśmiechniętego z Mikołajem i panią Mikołajową. Pewnie się cieszył, że nie będzie musiał sam marznąć! Do mnie machali, żebym się udała w ich stronę, ale najpierw to powinni mi dać gruby kożuch, a nie kurtkę wiatrówkę. Aż dziw brał, że sponsora, który nas ubiera w swoje firmowe ciuchy nie stać na puchówki. By się wstydzili! No ale opasana szalikiem, okryta na wszystkie spusty, zamki i sznurki przez Gębalę poszłam do Stefka i oboje, pfu… OBAJ! staliśmy wyszczerzeni przed kamerą z Mikołajem w tle. 

Konkurs trwał, kolejni zawodnicy startowali, a z nami nikt wygrać nie potrafił! Zawody dłużyły się strasznie, bo przerwy między zawodnikami były strasznie długie. Stefan coś tam żartował do mnie, ale mnie z minuty na minutę łapał coraz większy stres! Bo na starcie coraz mniej zawodników było, a wszyscy od nas niżej byli i my ze Stefkiem żeśmy prowadzili cały czas!!! 

- Herbatka idzie, herbaaaatka! No uwaga! – rozległ się czyjś głos, a po chwili, po krótkich przepychankach z dziennikarzami, pojawił się przy nas nasz trener zastępca ukochany, czyli Grzesiu geniusz. Jak on mnie tak będzie niańczył, dmuchał na mnie i chuchał cały czas, to zaraz pismaki puszczą plotę, że jestem jakimś jego dzieckiem nieślubnym czy coś! No ale herbatką mi życie uratował, więc nie będę narzekać. Ale mózgu mógłby czasem używać. Dopiero jak chrząknęłam, to dał herbatki i Stefkowi.

- Będziecie wysoko! – ogłosił Sobczyk podekscytowany, bo jasne, my matoły żeśmy się wcale nie zorientowali i nic nie wiedzieli! Wielkie dzięki za poinformowanie! Ale pewnie, jeszcze więcej stresu Prędkiemu dodawać, a co.. – A tylko jedna seria!

- Byleby się udało ją skończyć – dodał Hula cicho, a ja spojrzałam krzywo, bo mógłby chociaż on mnie wspierać, a nie krakać jak stara baba!

Kolejni zawodnicy i ci mniej, i ci więcej sławni lądowali na rozbiegu, ale nikt, absolutnie nikt nawet się nie zbliżył do naszej odległości! Ani Mistrz-Skoku-O-Tyczce-Bez-Tyczki-Kubacki, ani nasz lider kadry Stoch, ani Żyła, ani Ziobro, ani Kot. Szczękę to już naprawdę miałam u samej ziemi i tylko żałowała, że nie widzę mojego braciszka łamagi przed telewizorem. Może ja cię na stałe zamienię kaleko, co? Wszyscy po kolei nam gratulowali jeden za drugim i nawet podchodzili tacy skoczkowie, co ich zupełnie nie znałam. No bo ja wszystkich nie rozpoznawałam, bo niby skąd? Nie oglądałam za bardzo skoków narciarskich, bo jest przecież o wiele ciekawszych dyscyplin więcej. Dobrze, że Hula był obok, bo nie było jakiegoś mega obciachu.

- Thanks Severin! – mówił Hula do jakiegoś brzydkiego Niemca, to przynajmniej wiedziałam, kto to był. W duchu się modliłam, żeby przypadkiem Gregorowi nie przyszło do głowy przyjść nam się kłaniać w pas, ale odetchnęłam z ulgą, bo go nigdzie nie było. Raz w życiu się cieszyłam, że z niego taki gbur. A tu przerwy coraz dłuższe, bo oczywiście nikt się nie przejmował, że nam tu było zimno! Po kilku minutach kolejna gwiazda austriacka spadła na bulę i wtedy jury powiedziało DOŚĆ! Wyobrażacie sobie to?! Pięciu zawodników zostało na górze, a tym się nagle zachciało konkurs odwoływać?! Patrzyłam przed siebie zdziwiona, bo naprawdę, aż mnie zatkało. Gardło mi się ścisnęło, serce biło szybko i naprawdę myślałam, że śnię. Bo ja wszystko naprawdę rozumiem, że sport, że wiatr, że wszystko, że nie było sprawiedliwie, ale za przeproszeniem w Klinghental było? No właśnie! 

- Nie martw się Prędki – powiedział Żyła i poklepał mnie przyjaźnie po plecach, a ja nawet nie próbowałam się wydrzeć, że co on niby robi i żeby się klepał sam, bo tak mi broda drżała, że czułam, że zaraz się pobeczę jak baba. 

Sobczyk chyba dostrzegł niebezpieczeństwo, bo drap mnie za fraki i tłumacząc wszystkim, że Prędki blady i zaraz się rozchoruję porwał mnie w stronę szatni. Po drodze oczywiście dziennikarze się napatoczyli, ale mój wielki obrońca Grzesiu ich spławił. Ciągnął mnie za rękę jak wariat, więc tym bardziej się zdziwiłam, gdy nagle stanął i zawrócił o sto osiemdziesiąt stopni, bo pan trener się rozmyślił. Nie poszliśmy do szatni, a do busika kadrowego. Tam mogłam usiąść największemu winowajcy tego zamieszania na kolanach, a potem wtulić się w jego męskie ramię i dać upust emocjom.

- Buuuuuuuuuuuuuuu – ryczałam jak najęta, a on mnie delikatnie objął. – Buuuuuu…

Byłam mu wdzięczna, że nic nie mówił i nie próbował mnie pocieszać w żaden idiotyczny sposób. Widać, że facet dorosły, że ma doświadczenie z żoną, a nie jak te cymbały „Nie martw się Prędki”.

- Buuuuuuuuuuuuuuuuuuuu….

Popłakałam tak sobie z pięć minut, złorzecząc na Waltera i całą zgraję speców z FISu, co zawsze na złość muszą mi robić i nie pozwolą się cieszyć z dobrego skoku. Bo nie myślcie, że ja to jakaś chwalipięta jestem i bym chciała tylko laury zbierać. Jasne, przecież tych pięciu mogło lepiej skoczyć i byśmy byli ze Stefkiem na szóstym miejscu, no ale tak mi jakoś wewnętrznie strasznie żal było, że hohoho.

- Dobra, dość – powiedziałam w końcu, przetarłam oczy i postanowiłam wrócić do szatni się przebrać. Zapytałam tylko czy widać, że płakałam czy nie, bo jeszcze brakuje, żeby Prędkiego wzięli za mazgaja. Nie dość, że dzieciak, lizus i ulubieniec trenera, to jeszcze mazgaj! Niedoczekanie! W zasadzie to po tym wybuchu łez już mi całkiem przeszło, więc przybrałam pewną siebie minę i skierowałam się do polskiego domku.



[Piotrek]

Jaja! Normalnie jaja dziś nawymyślały matoły! Naszemu Prędkiemu i Stefankowi odebrali zwycięstwo zasłużone najbardziej na świecie! Bo co? Wiał wiatr więcej niż wtedy jak my żeśmy skakali? Nie! Tak samo wiał! No może trochę bardziej. Ale tylko troszeczkę, jak mamusię rodzoną kocham! Ja też żem nie skoczył wyśmienicie. Wyszedłem z progu nartami do przodu za bardzo, a potem nie przechyliło w lewo, bo mi dmuchnęło nie tam gdzie trzeba, więc mnie tak wyskręcało na boki i musiałem ręką korygować, a przez to pod koniec już nie było z czego ulecieć, a na dodatek to wylądowałem jak ostatnia łajza. Krótko mówiąc Pieter zmaścił skok, ale czy to powód, aby z żalami i pretensjami chodzić do jury i kazać, coby konkurs odwołali przeze mnie jednego? No właśnie. No, ale co ja będę Wam opowiadał, jak pewnie każdy z Was tak samo myśli. Biedny Prędki. Biedny Stefcio.

Grzesiek porwał Młodego od razu, bo już się szczerzyli dziennikarze, żeby nakręcił jak Prędki przeżywa taki stres. Pewnie! Od razu żem do Macieja powiedział, że to już naprawdę jest szczyt chamstwa. I co, że Młody prawie płakał? Ja sam bym płakał na jego miejscu! Więc tylko rzuciłem spojrzenie spode łba do Ziobry, bo ten coś komentował pod nosem. Trzeba coś wymyślić, żeby Prędkiego pocieszyć. Jak nic. 

Szedłem sobie do szatni, a mi zastąpił drogę jakiś wysoki buc z kamerą i mikrofonem. Więc co Pieter miał zrobić? No nic! Stanąłem sobie i muszę odpowiadać. 

- Jak pan oceni swój skok?

- A idealny był! Wprost superowe z progu wybicie, lot równiuteńki i lądowanie super master git – zaśmiałem się, a temu szczęka opadła do kolan i wpatrywał się we mnie zdziwiony. Nie zna się chyba na żartach! – Żartowałem, hehe! 

- Bo ostatnio wydawało się, że forma dobra…

- No forma dobra, tylko żem skok zmaścił. I już! 

- Ale szkoda, że odwołali konkurs?

- No jak nie szkoda! Prędkiego żal! I Stefcia! Tak pięknie startowali, a tu dupa blada, że tak powiem. Nie ma z tego nic. Null. Zero.

- A jak nadzieje na kolejne starty? Walczymy dalej?

- A czemu nie? 

Pożegnał się i poszedł sobie, więc chwyciłem narty na ramię i przyspieszyłem kroku, żeby udzielić wsparcia psychicznego moim kolegom. Bo im się należało, nie? Wszedłem do szatni, a tam już wszyscy byli i głośno debatowali nad przebiegiem rywalizacji. Wszyscy oprócz Stefcia naszego, co siedział z boku z miną mało zadowoloną. Najgłośniej wymądrzał się Ziobro, ale żem nie słuchał nawet, bo każdy coś gadał i się myśleć zupełnie nie dało. Rozejrzałem się, ale kolegi naszego młodego nie było widać, ani Sobczyka też nie. Kamila się zapytałem, bo niby on najmądrzejszy z nas, ale nic nie wiedział, więc ramionami wzruszyłam i postanowiłem czekać. Zaparzyłem Prędkiemu herbatki zielonej z maliną na pocieszenie, a w drugim kubeczku dla Huli czarną z prądem. Młodemu oczywiście „wzmaczniacza” nie damy, nie? Hehe. Nie można promować wśród małolatów alkoholu ani kropli, trener mówił. Podałem Stefankowi kubeczek, co przyjął z małym zdziwieniem, bo nie wierzył chyba w dobroć serca kolegów własnych, a potem się obróciłem z powrotem do stolika, bo akurat Prędki wszedł i trzasnął drzwiami, więc se pomyślałem, że pora na herbatkę idealna, a tu spojrzałem, a herbatki co przygotowałem nie ma!

- Kuuuuubacki!!! – podniosłem głos. – Wyżłopał idiota!!! Prędkiemu herbatkę zieloną!

- Zieloną? – zapytał się matoł zdziwiony, a co? Moja wina, że herbatki zielonej nie odróżnia? 

- A ja nie lubię zielonej! – jęknął Stefan. Nie dość, że mu naszykowałem herbatkę to jeszcze miał pretensje. Ale chwila, chwila, chwilunia… 

- Jak zieloną? – zapytałem i spojrzałem podejrzliwie na Kubackiego. Bo ten matoł wcale nie wyglądał, jakby wyżłopał z własnej woli kubek gorzkiej herbatki z maliną zdrowej. O cholera, wychodzi na to, że kubki zupełnie nieumyślnie całkiem pomyliłem! Znowu się rozejrzałem, a tymczasem Prędkiego znowu gdzieś wywiało i już go znowu między nami nie było. Ech.


[Marina]

Narzuciłam szybko czapkę z daszkiem, kaptur i opuściłam strefę miasteczka sportowców, idąc do jakiegoś kibicowskiego sektora gdzie mogłabym kupić gorącą herbatę, najlepiej taką z prądem. Nie mogłam z tymi cymbałami wytrzymać, bo tyle co weszłam to już się wydzierali jeden przez drugiego, a ja potrzebuję trochę przestrzeni życiowej, co w ich towarzystwie jest zupełnie niemożliwe. Grzaniec, nie grzaniec, ale żebym wypieki na policzkach przez chwilę miała. A matoły oczywiście Prędkiemu by nic nie dali, bo Prędki nieletni małolat. 

Podeszłam do babeczki w budce i powiedziałam, że herbatę gorącą proszę, a ona spojrzała zaskoczona na mnie. No bo zapomniałam wam powiedzieć, że ja do niej po angielsku gadałam, a po chwili już nawijałam po polsku, a sami wiecie co obcokrajowcy o polskim mówią. Że mamy uroczy szelest, że trudny język i inne takie sformułowania. A gadałam po polsku nie sama do siebie, tylko do telefonu, bo rozmawiałam z moim bratem. Więc już rozumiecie dlaczego musiałam cymbałów opuścić po angielsku. Słuchałam więc jego zachwytów, że skaczę pięknie i żebym się dzisiejszym odwołaniem nie przejmowała, bo z takimi skokami to następnym razem wyląduję na podium jak nic. A te zarobione pieniądze, które mu uciułam z punktami odda mi za to, że tak pięknie się spisuję. Swoją drogę już mnie język łaskotał by mu coś dogryźć, ale zapytałam tylko chłodno jak tam jego noga i czy mu gips łaskawie zdjęli, a jeśli nie to kiedy, bo wolałabym, żeby się brał ostro za rehabilitację i do Engelbergu się łaskawca wyrobił. Pytał mnie jeszcze jak tam koledzy mnie traktują i tylko uśmiechałam się złośliwie, że świetnie, wprost im się japa nie zamyka, bo nie sądzili, że taki równy chłop jestem. I wiecie co wam powiem? Uwierzył mi! Szczebiotał mi po drugiej stronie słuchawki, że mu życie uratowałam. O życie to ty się zacznij bać, mój drogi! Dopiero po chwili do mnie doszło, że za moimi plecami zgraja kibiców przeróżnych narodowości. Dopiero w tej chwili zrozumiałam jakim błędem było dostać się na sektor kibiców. Jaka ja byłam głupia! Stali wszyscy i czekali na mój ruch i w końcu ktoś tam nieśmiało zapytał, czy zgodzę się wręczyć im autografy i zdjęcia. I co ja biedna miałam zrobić? Uśmiechnęłam się słabo, bo coś czułam, że mi ręce odpadną. 

- Marcin, ty mi lepiej przygotuj własnoręcznie podpisane autografy na najbliższe zawody, matole! Przez ciebie muszę teraz podpisywać autografy! – szepnęłam do telefonu i się rozłączyłam, nim cokolwiek mój wspaniałomyślny brat zdążył do mnie powiedzieć. 

I tak, zamiast rozgrzewać ręce, musiałam zacisnąć zęby, bo czułam jak mi palce skostniały, ale cierpliwie pozowałam z uszczęśliwionymi kibicami i podpisywałam jakieś dyrdymały i jedynie co mnie powstrzymywało przed byciem złośliwą jędzą, to ich podziękowania, szczere z uśmiechem, pocieszenia, wspólne na sędziów pomstowania i jeszcze mi powodzenia życzyli na kolejne zawody! No kibice jak chcą to potrafią być przesympatyczni! Niestety im bardziej się starałam, tym więcej osób zaczynało się zbierać wokół mojej skromnej osoby. No ale jak tu im odmówić? Wystali się na mrozie, konkursu nie zorganizowali do końca, bo nie chcieli ryzykować naszym zdrowiem, więc cóż. Już się musiałam poświęcić i te moje biedne palce również, dla ich dobra i radości.


[Kamil]

Pierwsze koty za płoty już poleciały. Robiłem sobie spokojnie, to co do mnie należy od inauguracji sezonu, a prasa za to oczywiście podnosiła alarm, że ja formy nie mam i zachwycała się moimi młodszymi kolegami. Jak dla mnie bardzo dobrze. Mam dzięki temu trochę świętego spokoju, żeby realizować zadania. A moje skoki są naprawdę bardzo dobre, tylko mnie nikt nie słucha, bo wszyscy wiedzą lepiej jak zawsze. Czasem to się naprawdę można pośmiać czytając wypowiedzi wszelakich ekspertów i specjalistów. Ważne, że u nas nie ma paniki, tylko robota idzie dalej. Krzysiek i Marcin próbują się wpasować do naszego zespołu. O ile ten pierwszy wydaje się być poukładany, to drugi stanowi dla nas wielką zagadkę. Jest nieprzewidywalny. Młody, chudy, ale jak trzeba to gadane ma. Na pierwszy rzut oka nieogarnięty w tym wszystkim, co się wokół nas dzieje i choć na początku – łagodnie mówiąc – podpadł mi swoim zachowaniem, tak obecnie jestem wstanie przymknąć oko na jego małe wybryki. Bo widać było, że debiut go totalnie spalił i doskonale sobie zdawałem sprawę, jak się czuł. Starałem się go najlepiej wesprzeć i chyba pomogło, skoro w Kuusamo wystrzelił jak z armaty. Całkiem fajny dzieciak z niego. Gdyby tak trochę mniej głowę w chmurach wietrzył i mniej zadzierał nosa, to byłoby mu łatwiej. No i gdyby trzymał z nami sztamę. Bo na razie to ciągle się trzyma z boku. A przecież my go w drużynie nie odrzucamy! Wczoraj po konkursie miałem ochotę go zaprosić ku niezadowoleniu reszty na kolację do Subwaya, ale się wykręcił tym, że sporo nauki ma do nadrobienia i musi porozmawiać z Kruczkiem o swojej pozycji dojazdowej, bo czegoś tam nie rozumie. No nic. Siłą go przecież nie zaciągnę, ale dłuższa izolacja od grupy mu zaszkodzi... Dzisiaj tak pięknie obaj ze Stefkiem polecieli, więc straszna szkoda, że zawody odwołali. Nie będę się tu rozwodził czy to warunki pogodowe pokrzyżowały nam plany, czy kto inny, bo to nie moja w tym głowa i nie moja rola oceniać, ale domyślacie się jak strasznie zrobiło mi się szkoda Stefana i Prędkiego zaraz po ogłoszeniu decyzji.

Po wywiadach zmęczeni wróciliśmy do hotelu. Przy recepcji czekały nasze bagaże, bo czasu było mało, trzeba było jechać na lotnisko i kierunek Norwegia. Staliśmy w szeregu i każdy podawał bagaże jeden drugiemu po kolei tak, by szybko trafiły do właścicieli. Akurat trafiła mi się torba Prędkiego, więc podałem Stefanowi, by przekazał dalej.

- Podaj do Prędkiego – powiedziałem i tak torba wędrowała z ręki do ręki na sam koniec naszego ogonka. Na końcu stał Krzysiek Biegun, który spojrzał zdziwiony, że za nim nikogo nie było, więc torba w zasadzie nie trafiła do właściciela. Krzyś chwycił za ramię Kota i wręczył mu z powrotem torbę Marcina.

- Prędkiego nie ma – wytłumaczył, wzruszając ramionami. Kot podał torbę Żyle, Żyła do Ziobry, Jasiek do Kubackiego, Kubacki do Stefka, a gdy torba była z powrotem w moich rękach to zwróciłem ją Sobczykowi, mrucząc beznamiętnym głosem: 

- Prędkiego nie ma. 

- JAK TO PRĘDKIEGO NIE MA?! – wrzasnął Grzesiek. Z twarzy mu krew odpłynęła i gapił się na każdego po kolei z otwartymi ustami.

- No normalnie trenerze, nie ma – odpowiedział mu zaskoczony Dawid, a wszyscy spoglądali na siebie zaskoczeni, wzruszając ramionami. Sobczyk zaczął krążyć wokół recepcji i drzeć się wniebogłosy, że kto widział, żeby Prędkiego zgubić, że jacy my koledzy, że nikt nie zauważył, że młodego zawodnika nie ma.

- Przecież na niańkę nikt się nie pisał, żeby za nim wszędzie łazić – powiedział Ziobro, który najmniej się wszystkim przejął, a Sobczyk byłby naprawdę gotów go udusić, gdyby nie uspokoił go Skrobot. 

- No pięknie, Maciuś! Prędki zwiał, bo se przypomniał, że z tobą ma w Lilehamer mieszkać! – zaśmiał się Żyła.
Kruczek, któremu do śmiechu nie było, bo nadmiarem czasu do wylotu nie grzeszyliśmy, chwycił za telefon i zadzwonił do Marcina, ale tylko było widać z jego twarzy, że poczta głosowa go złapała, czyli młody albo wyłączył telefon, albo miał wyciszony i choćby armata miała huknąć, to dodzwonienie się do niego graniczyć będzie z cudem. 

- No to pięknie – szepnąłem do Stefana.




--

Witam was ciepło! Co tu dużo mówić! Nie ma chyba żadnego Polaka i Polki, która by nie dziękowała i nie czuła dumy za sprawą naszego mistrza olimpijskiego! Ja dzisiaj chodziłam jak pijana, pijana szczęściem! I niech mi ktoś powie, że ten sen to dopiero początek, a nie koniec. Cudowna historia pisana na naszych oczach. I w tej wielkiej radości z Arią postanowiłyśmy wrzucić wcześniej rozdział specjalnie dla was! 
Megi

I co można tutaj napisać jak sercem dalej jesteśmy tam, w Soczi? Jak jeszcze emocje nie opadły i my dalej jesteśmy w zachwycie? Jak my dalej oczarowane i tak strasznie szczęśliwe! I oglądamy po raz setny te fantastyczne, wręcz idealne skoki i po raz setny słuchamy Kamila mądrych słów, a za każdym razem serce nam się cieszy. Za wszystkie te chwile radości –  panie Kamilu, nasz Mistrzu, czapki z głów.
Aria F.


czwartek, 6 lutego 2014

4. Czapki z głów





[Marina]

Cudem dotarliśmy na czas pod skocznię Ruka, by zacząć treningi. Możecie się domyślić, że koledzy tacy uczynni i solidarni, że oczywiście z busa wylazłam ostatnia. Ale czego ja się spodziewałam? Dżentelmenów przed wyjściem? Podeszłam do bagażnika i znalazłam swoje narty. Chwyciłam torbę, zarzuciłam na swoje niby silne lewe ramię i zaraz podniosłam narty na prawą stronę, a potem jak kaczki gęsiego, jeden za drugim, zaczęliśmy iść do swojego hangaru. Kątem oka widziałam naszą cudowną polską stację TVP1, ale szerokim łukiem ominęliśmy kamerę. Byliśmy już prawie przy naszej szatni, gdy z daleka zauważyłam, że Schlierenzauer i Morgi truchtem zmierzają w naszą stronę. Niby nic takiego, ale mnie panika nagła ogarnęła i strach totalny, bo przecież coś tam parę razy cudowna gwiazda napatoczyła mi się pod nogami w szkolnych murach i a nuż mnie rozpozna? I tak zacisnęłam mocniej rękę na nartach i zatrzymałam się, zaburzając tym samym rytm kroków Macieja, który tylko mruknął niezadowolony. Po chwili Kot z Żyłą mnie ominęli, rzucając mi pytające spojrzenie, a ja z nartami gwałtownie obróciłam się o 180 stopni, chcąc uciec, ale przede mną niespodziewanie wyrósł Kamil, który szedł na końcu. Chcąc go ominąć, machnęłam nartami w drugą stronę i prawie zabiłam Kubackiego, który w ostatniej sekundzie odskoczył na bok i chyba go tylko trąciłam nartami w majtkową czapkę z daszkiem, bo miał przekrzywioną. 

- Cholera, zostawiłem w bagażniku gogle i rękawiczki! – odezwałam się, próbując się tłumaczyć i grać na zwłokę, ale Stoch spojrzał na mnie z politowaniem i nie pozwolił odejść, chwytając mnie za lewe ramię. Odwrócił mnie w stronę hangaru, a ja znów nartami w drugą stronę i dziwię się, że Hula nie oberwał, ale refleks ma całkiem dobry. Tylko mnie już głupio było, że tak się ośmieszam. 

- Pożyczymy ci, bo nie ma teraz czasu. Nie będzie treningów tylko kwalifikacje od razu, za bardzo wiatr szaleje – dodał znudzony Hula, a ja skupiona byłam na tym jak moje spojrzenie przecina się ze wzrokiem Gregora i Thomasa, którzy unieśli zdziwieni brwi, widząc nową twarz w polskiej kadrze. A zaskoczyliśmy was buraki, nie? Myśleli, że tylko oni cudowne dzieci mają! Już po chwili odetchnęłam z ulgą. Jednak nie było tak tragicznie! Nie poznał mnie, a ja mogę dalej grać. Spojrzałam na Stocha, a potem na Stefana i pokiwałam z uśmiechem głową, rzucając im:

- Ratujecie mi skórę! 

- No ja myślę – rzucił z powagą Stefan i wyprzedził mnie ignorując przeprosiny i tłumaczenia, że wcale nie planowałam go trzepnąć nartami w nos. Kamil lekko wzruszył ramionami i uśmiechnął się do mnie jak do przedszkolaka, któremu tłumaczą, by nie wlazł w stół.

- Się nim nie przejmuj. Powodzenia przy skakaniu.

Musicie przyznać, że początek miałam prawdziwie cudowny. Już miałam ochotę wrócić do Sobczyka i rzucić nartami, że to się nie uda. No bo jak ja mam grać mojego brata, jak przecież nie potrafię gadać jak facet, skakać jak facet, i w ogóle ja ich nie znam tak dobrze jak Marcin i ciągle coś robię nie tak jak trzeba. I w ogóle to mają mnie za jakiegoś gamonia, lizusa i nieporadnego smarkacza. Naprawdę nie wiedziałam, że udawanie będzie takie ciężkie. No ale jak powiedział A, to trzeba powiedzieć B.


[Janek]

Od samego początku mnie ten cały Prędki wkurzał. Bo każdy z chłopaków ciężko pracował na to, żeby znaleźć się w pierwszej drużynie, trzeba było nie raz i nie dwa na treningu udowodnić swoją wartość, a ten to co? Coś tam w lecie formą błysnął, ale wcześniej to tylko w zawodach dla dzieci i rekonwalescentów, na treningach jesienią może i skakał przyzwoicie, ale to od razu powód, żeby go do kadry A brać? A poza tym wcale nie był dużo lepszy od Klimka, Olka czy nawet Titusa, a jak przyszło do ostatecznego rozstrzygnięcia to nagle znikł, rozpłynął się w powietrzu po prostu! A Kruczek oczywiście na słowo uwierzył Sobczykowi, że w formie jest świetnej tylko go nasza obecność onieśmielała i wrócił nadrabiać zaległości w szkole! W Klinghental się okazało, co smarkacz potrafi, a raczej ile mu do nas brakuje, ale nie. Dalej z nami pojechał. Nad Biegunem pół dnia debatowali, ale Prędkiemu za nic miejsce się należy, bo FIS postanowił promować skoki w regionach nizinnych i takich nielotnych ceprów jak Prędki finansować. Rozciągałem przy barierce mięsień czworogłowy uda, gdy przybiegł Sobczyk.

- Gdzie Prędki? – zapytał, a ja przewróciłem oczami, bo trudno by przypuszczał, że ja będę smarkacza pilnował. 

- Nie wiem – mruknąłem, zamykając oczy.

- Przecież zaraz ma startować!

- A co do mnie trener mówi? 

Machnął ręką i poszedł sobie szukać dalej swojej zguby. I sami widzicie jakie z dzieciakami urwanie głowy. Ośmiu nas w kadrze, a tylko Prędki i Prędki. 


[Marina]

Złapali mnie obaj trenerzy i Skrobot po drodze, jak zmierzałam do windy, więc kiwnęłam im głową, że pamiętam ich ćwiczenia, ale nie, bo te bawoły uparły się by przetestować to na sucho przed hangarem jeszcze raz, gdy inni skoczkowie szykowali się do swoich skoków. Dopiero jak ich uspokoiłam trzema próbnymi skokami to pozwolili mi iść na górę. Stałam tam chwilę przed oknami z widokiem na rozbieg i obserwowałam jak inni się szykują do skakania, a potem pierwsze skoki przedskoczków. Po chwili i ja z innymi osobnikami, którym nie udało się poprzednio zdobyć punktów, zeszłam na rozbieg, by w wyznaczonym momencie usiąść na czternastej belce. Poprawiałam zapasowe gogle Kamila, rękawiczki Piotrka (bo Stefan miał taką minę, że wolałam nie pytać, a Stoch mi szepnął, że to dlatego że się nie wyspał, haha), sprawdziłam czy narty przylegają do moich butów i już wpatrywałam się na Kruczka, aż machnie mi chorągiewką. Ruszyłam. Oczywiście przymknęłam powieki i intuicyjnie słysząc w głowie głos trenera odbiłam się od progu. Otworzyłam oczy i czułam, że lecę. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie to uczucie! Nie spadłam na bulę, tylko leciałam, leciałam i chyba nawet minęłam punkt konstrukcyjny. Czułam jak coraz bardziej mi się podobał ten długi lot w powietrzu i gdyby nie to, że nie lubię za bardzo tych całych skoków, to nawet by mi się podobało. Krew buzowała mi wszędzie, w uszach szumiało i dopiero teraz rozumiałam, czemu większość skoczków zachwycała się długimi lotami na mamutach. Ba, sama sobie przypomniałam, jak jeszcze nie tak dawno podobało mi się to uczucie wolności, ta krótka chwila przestrzeni w powietrzu... Tylko jako niewyrośnięty brzdąc, to nie skakałam na takich dużych skoczniach. Czujesz się wtedy wolny jak ptak i lecisz długo i daleko, aż w pewnej chwili nie dostrzegasz już końca. Musicie uwierzyć na słowo! Lądowanie telemarkiem moim skromnym zdaniem wyszło mi przepięknie i o dziwo dostałam całkiem przyzwoite noty za styl. Uśmiechnięta odpięłam narty, minęłam bandę i słuchałam już przemowy Gębali, który mi przekazywał, jakie to Kruczek miał wskazówki.

- Dobra robota, tylko jedna mała uwaga. Nie zamykaj oczu na rozbiegu! Może cię to zgubić! Było perfekcyjnie, masz nienaganną sylwetkę w locie. 

- Dzięki – odpowiedziałam zadowolona i dumna z siebie. Do końca serii stałam obok starszego kolegi i nie czarujmy się, niektórzy skakali przeciętnie, a co za tym idzie, musieli uznać wyższość swojego młodszego kolegi, czyli mnie. A chyba niespecjalnie im się podobało. Chociaż jestem więcej niż pewna, że wychodzili z założenia, że teraz mi się udało, a na konkursie się spalę, ale już ja im pokażę dzisiaj, że polecę daleko. Kto tam wie, może skocznię przeskoczę z nowy rekordem? Jedynie Kamil do mnie podszedł z uśmiechem i przybił piątkę, gratulując długiego skoku. Życzył mi powodzenia w zawodach. On jeden szczerze mi życzył, by los się do mnie uśmiechnął, wiecie? Lubię cię Kamilu, wiesz? Obdarowałam go uśmiechem i kiwnęłam głową, rzucając w jego stronę ciche ‘dzięki’. 

Czułam się lekka jak piórko, albo inaczej, miałam wrażenie, że obrosłam w piórka, które pomogą mi daleko polecieć. Miałam jakieś pozytywne przeczucie, że ten konkurs w fińskim mieście będzie dla mnie przełomowy. Jak już wszyscy inni ci mali i ci wielcy skoczkowie się wyskakali w kwalifikacjach, to się okazało, że lokatę miałam całkiem przyzwoitą. Pora było rozpocząć konkurs i walkę o punkty

Kruczek czekał na lepsze warunki dla mnie, siedziałam chwilę na belce, czekając na przyzwolenie, ale cóż. Wiatr się uparł tak i dupa blada, nie mogę czekać i muszę skakać. Trudno ryzyk fizyk, nie? Odbiłam się od belki, ale nie zamykałam ocząt na prośbę Gębali. W głowie znów analizowałam rozbieg i z całych sił wybiłam się z progu, układając sylwetkę w charakterystyczne V, żeby lecieć jeszcze przez chwilę i zaraz wylądowałam pięknym stylistycznym telemarkiem. Uśmiech mi nie schodził z twarzy, bo noty wysokie, odległość całkiem imponująca, bo aż 132,5 metra. Prowadziłam, ale przecież to był dopiero początek. W każdym razie miałam nadzieję, że w drugiej serii się zjawię i zacznę ciułać mojemu łamadze jakieś punkty. Po dwóch skoczkach, którzy skoczyli krócej, przyszła pora na Dawida i czekałam w miejscu lidera na niego. Trzymałam kciuki za niego, by się skok udał. Widziałam jego sylwetkę w locie, oraz to jak ratuje się przed upadkiem. Zapominam przez chwilę oddychać, bo przecież mu źle nie życzyłam! Więc teraz wiecie dlaczego nie chciałam się zgadzać na żadne skakanie! Minęła chwila i na belce usiadł kolejny Polak, tym razem opryskliwy Ziobro, co się na mnie uwziął od tej feralnej herbatki i tylko ciągle krzywo na mnie się gapił cały czas, a co ja mu takiego złego zrobiłam, hę? Też się kolega nie popisał, bo ekhem… chyba cudem mu się tylko uda wbić na drugą serię. 

Pozostali skoczkowie skakali przeciętnie. No, poza naszymi. Pietrek chyba na zeskoku kombinuje za bardzo ze swoją pozycją dojazdową, no ale ja się tam na tym mogę nie znać, więc nie mój problem. Kot oczywiście jak zawsze perfekcjonista w każdym calu i skoczył ciut gorzej niż Biegun. Kamil był o jedno miejsce za mną! Rozumiecie to? Kamil zamykał pierwszą dziesiątkę, a ja byłam na dziewiątym miejscu. 

Druga seria to była jakaś jawna kpina z warunków pogodowych, bo kurde blade, gdybym była taką szamanką to może być jakoś uspokoiła ten okropny fiński wiatr, który nam przeszkadzał. A tak, to nawet najlepsi spadali jak ubite gąski. Jak nie punkt konstrukcyjny, to jeszcze krócej. Kibice by się dalekimi skokami chcieli nacieszyć, a nie mogą. No, ale nadszedł czas wreszcie na pierwszą dziesiątkę najlepszych i ja z Kamilem staliśmy przed belką. Stoch pojechał i trzymałam kciuki, by mu się udało daleko skoczyć, a potem usiadłam, gdzie trzeba i szykowałam się powoli na swój lot. Pewnie spytacie mnie czy się stresowałam? Nie, bo wiem, że znów będę czuła euforię z powodu dalekiego lotu. O ile dobrze się wybiję, rzecz jasna! Dudnił mi w uszach głos spikera, że Kamil Stoch całkiem dobrze sobie poradził, ale już poprawiając swój kask i rękawiczki musiałam się wyłączyć i nie usłyszałam, na które miejsce wskoczył, ale nie był pierwszy. Największej gwiazdy Autów nie wyprzedził, a szkoda! 

Kruczek daje mi znak, że nie ma co czekać, póki wiatr pod narty wojuje, więc ruszyłam i zaraz rozpędziłam się z zawrotną prędkością na rozbiegu. Bach! Mocne wybicie, że aż poczułam wszystkie mięśnie w nogach, pozycja dobra w locie i faktycznie lekko powiewały mi w plecy, ale pod nartami jeszcze bardziej przez co czułam się tak, jakbym dryfowała po niewidzialnej fali morza. Tyle, że w powietrzu. Tym razem czułam jak serce mi przyspieszało, bo ten skok był ciut za długi, stanowczo za długi i wylądowałam z impetem dwiema nogami na zeskoku, ledwo, bo ledwo układając pozycję z telemarkiem. Naprawdę niewiele mi brakowało bym siadła na dupie, więc skrzywiam trochę usta. Bo co mi z tego, że odległość świetna, jak noty mi odejmą chyba, nie? 

Spojrzałam na wyniki i mało mi gały nie wylazły przy hamowaniu przed bandami. Ja i 139 metrów! Mój rekord! No bo wiecie, mój rekord w skokach jeśli chodzi o odległość to magiczne 138 metra, a tutaj proszę, metr dalej i to jeszcze w konkursie męskim! Dumna byłam ja z siebie, jak cholera! Bo to mój drugi skok i równy, nie to co Schlierenzauer, trafił na dobre warunki i wyciągnął te 143 metry z 15 lokaty na… kutwa no!!!! Co to jakaś wzajemna adoracja dla panienki? Czym ja mam być gorsza od niego się pytam? Bo chyba nie liczą się tytuły, tylko dwa równe skoki i spoglądam na telebim i przegrywam z tą… tą pożal się Panie Bożę wielką gwiazdą, co zdania składnego nie potrafi wypowiedzieć o 0,1 punktu! Rozumiecie to? 0,1 punktu, już sobie wyobrażałam głos pana Włodka Szaranowicza, jeżeli komentował, że jaka to niesprawiedliwość, skoro ja niżej od Gregora i jeszcze drugi skok choć ciut krótszy, to zdecydowanie ładniejszy. No, ale dupa, dupa, dupa. Trzeba było wylądować perfekcyjnym telemarkiem, a nie fałszować, że coś tam wyszło. Pal licho tam. I tak się cieszyłam, a wojenkę z Panem Legendą sobie jeszcze odbiję na innych zawodach, ha!

Miałam nadzieję, że w hotelu mają jakieś podróby mało procentowe, bo to się należy, by opić i co tam, że trzy miesiące brakuje bym była pełnoletnia. Procentowane oranżady mogę i nikt mi nie zabroni! Nawet po kryjomu przemycę do pokoju jak trzeba będzie, nie jestem taka święta. Z uśmiechem chwyciłam narty i skierowałam się do Gębali, który kiwał głową z uznaniem.

- Trener cię zje! Nie było telemarku, a on na takie rzeczy jest przeczulony.

- A co miałam dupą zaorać? W dodatku sędziowie niewdzięcznicy są! – zawołałam szybciej niż pomyślałam, co mówię i widziałam, jak fizjoterapeutę lekko zatkało, bo nie wiedział, co mi odpowiedzieć. Wzruszył obojętnie do mnie ramionami, bo to przecież nie jego sprawa.

Kamil podał mi kurtkę i śmiał się z mojej gadki, przybijając piątkę. Kiwnęłam tylko głową, bo póki co drugie miejsce miałam, a przecież najlepsi dopiero mieli skakać. Ale tymczasem prawie szczękę z wrażania otwarłam, bo Pietrek mnie dopada z Kubackim, ścisnęli mnie z dwóch stron i wołali, że na podium wskoczę jak nic. Następny nowy debiutant i nawet mojego uroczego Sobczyka pokazywali na górze jak z Kruczkiem się śmiali, że jak nie Biegun, to Prędki z księżyca się urwał i ostrzy sobie zęby na debiut z podium w tle. No, ale jeszcze przecież piątka najlepszych. Niemcy mnie wygryźć nie potrafili, bo ich skoki to coraz krótsze były. Morgi odległość taką samą, ale lepsze noty no i przewaga z pierwszej serii, więc wiadomo, że spadam na trzecie pudło. Chłopy mnie klepali po ramieniu i powiem Wam szczerze, że jak tak dalej pójdzie, to na stare lata będę mieć wybite obojczyki jak nic. Koniec końców jednak byłam na czwartym miejscu. Spojrzałam na moich kolegów, a ci miny mieli grobowe, jakby na pogrzeb się wybierali. Zdziwiona się zastanawiałam o co im chodziło, bo przecież jak dla mnie czwarte miejsce to przecież rewelacja! Ale gdzie tam! Oni uważali, że mi się ta wygrana należała. Szybko się na mnie boczyć przestali i już pierwsi by się Prędkim chwalili. 

Oczywiście czym by były skoki bez jawnego cyrku? Podszedł jakiś łysy dziadek do Krzysia Bieguna i dłonią machał, że koszulkę pomarańczową ma oddać i to już. A ja spojrzałam na telebim, punkty przeliczyłam i jak nic wychodziło na to, że przecież nikt nikomu nic nie oddaje, że liderka nasza i choćbym miała pazura wyrywać z organizatorami to nie i już! Krzysio dalej był przecież na pierwszym miejscu w klasyfikacji! Ale on ani be, ani me, ani kukuryku, bo z nerwów się jąkał, a ten facet gburowaty do niego, że no English and speak to me German. Biegun zbladł i ani słowa nie wydusił, więc podeszłam szybko i zaczęłam pięknym akcentem niemieckim szwargolić tak, że Kruczek jak doszedł do nas, to stał tylko z boku ze wszystkimi i słuchał, że się wykłócałam o punkty, że jak liczyć nie potrafią, to niech się do podstawówki wrócą, bo lider jest ten sam i nic się zmieniło. Nawet Hofer przylazł i próbował załagodzić sytuację, a Krzysiek trzymał ręce w pogotowiu na swojej wyzłacanej koszulce na wypadek gdyby się okazało, że ja się jednak mylę. Po chwili jednak, gdy się organizatorzy naradzili wyszło na moje, że jak nic koszulka nasza! Złapałam głęboki oddech, bo co się oszprechałam to tylko moje biedne gardło wie i Biegun, który uścisnął mi mocno dłoń w podziękowaniu, że mu dupę uratowałam. No może chociaż on mnie zacznie brać na poważnie, nie to co reszta! 


--
Hola, przed wami kolejna część Kuusamo, bo nie prędko wyjedziemy z tej cudownej Wiatr-landii.
Życzę miłego czytania i powodzenia w trzymaniu kciuków dla naszych sportowców w Soczi! 
Megi

A ja napiszę parę słów wyjaśnienia (bo nie byłabym sobą :-)). 

Przy dzisiejszym poziomie  z fizjologiczno-motorycznego punku widzenia dziewczyny nie są w stanie rywalizować jak równy z równym z facetami. Cóż. Chooooociaż... w 1922 roku podczas Mistrzostw Polski w Worochcie w II kategorii seniorów wygrała kobieta - Elżbieta Michalewska-Ziętkiewczowa. Skoczkowie-mężczyźni byli tak oburzeni, że ją... zdyskwalifikowali. Można poczytać o niej tu. 

No, ale na potrzeby tego świata założyłyśmy, że Marina potrafi. Po prostu nadrabia techniką, ok? :D

I teraz zaczyna się zabawa! Bo w tym świecie nie będziemy się całkiem trzymać faktów, więc będziemy trochę "pływać". MOŻNA ZGŁASZAĆ ZAMÓWIENIA NA WYNIKI. Kto ma kolejny konkurs wygrać? :D

I kocham tę piosenkę o lataniu! Więc chłopaki tam w Soczi - zrywać czapki, latać i po głowach ludziom skakać!

Aria Fresca

Ps. Rym ci wyszedł genialny, więc i ja się pod nim podpisuję! :) 
A artykuł o naszej Eli, która zawojowała narciarstwem wśród mężczyzn, napisane jest w sposób lekki i przyjemny! Polecam, oj polecam!