piątek, 31 stycznia 2014

3. Między Marsem a Wenus




[Marina]

Finlandia to kraj wszędobylskiego wiatru. Może powinni sobie zmienić nazwę na Wiatr-landia? Każdy by wiedział o co chodzi. Chociaż kto wie? Może właśnie to znaczy Suomi? W każdym razie ja wiedziałam od początku, że w FISie to jacyś nieogarnięci ludzie pracują, no bo kiego grzyba jeździć tam, gdzie szansa na tragiczny wypadek sięga 99,9%, a wiatr występuje i daje nam szczęśliwą loteryjkę w 100%? Wyjaśni mi to ktoś logicznie, żebym nie składała skargi oficjalnej, żeby wreszcie zamienili Kuusamo na Kuopio? 

A żeby było śmieszniej to muszę Wam zdradzić, że w naszej kadrze to była awantura na całego, bo Kruczek chciał zabrać Krzysia, a taki Maciusiak gotów był całkiem podważyć autorytet Kruczka i uparł się, że nie, bo Uniwersjada i Mistrzostwa Juniorów i w ogóle nie i już. W takich chwilach to się cieszę, że mnie to się uczepił taki Sobczyk, a nie trenerzy innych kadr. Dzięki temu o Marcinie Prędkim nie ma dyskutowania i bajerowania, bo nigdzie by mnie Grzesiu samego nie puścił przecież. Widzicie? Już nawet sama do siebie o sobie mówię jak facet! Super! Ale wracając do tematu. Wiecie co wam powiem? Było głosowanie! Tak! Wy wtedy w Polsce stresowaliście się czy zabiorą Bieguna czy nie, bo przecież cmentarne hieny musiały zrobić sensację i ogłosić pojedynek na linii trener kadry A – a trener kadry młodzików. A tymczasem delikatnie mówiąc wkurzony Łukasz łypał groźnie na moich niedorobionych kolegów podczas kolacji i czekał, by raczyli wypowiedzieć swoje zdanie. Każdy się jąkał, że to nie jego sprawa, że oni uszanują decyzję, ale też trzeba zrozumieć Maciusiaka i takie tam, bla, bla, bla. Ja tam sobie jadłam w milczeniu kanapkę, bo przecież co się gówniarza o zdanie pytać będą, a w głowie biłam gromkie gratulacje nad głupotą tych cymbałów. I pierwszy raz zauważyłam, że Kruczek jednak takim idealnym trenerem to nie jest. Co nie zmieniało faktu, że nadal wolałam jego niż Sobczyka.

Przeżuwałam sobie w milczeniu moją kolację, chwyciłam kubek by wypić do końca herbatę i zniknąć w pokoju, gdy nagle dostrzegłam, że wszyscy mi się przyglądają. Uniosłam pytająco brew, zastanawiając się czego to oni tym razem ode mnie chcą. Ale chyba Kruczek zauważył, że myślami byłam gdzieś daleko.

- A jakie jest twoje zdanie Marcinie odnośnie Bieguna?

To naprawdę były jaja, żeby każdego skoczka pytać o zdanie. Ale cóż, kątem oka widziałam jak cymbały się uśmiechają cwanie, bo przecież myśleli, że powiem dokładnie to samo co oni i Kruczek zostanie sam ze swoim dylematem. I sam będzie musiał porozmawiać z Krzyśkiem, prezesem Tajnerem i dalej toczyć wojnę na szpady z Maciusiakiem. Chrząknęłam cicho, wstając od stołu i spojrzałam z powagą ma Sobczyka, który wyglądał jakby miał zaraz zemdleć. Zupełnie mi nie ufał!

- Brałbym go! Przecież to lider do ch…jasnej ciasnej – poprawiłam się szybko, żeby nie kląć brzydko przy trenerze. – Z całym szacunkiem dla trenera Maćka, ale Uniwersjada i Mistrzostwa Juniorów to taka słabizna, że przepraszam bardzo, ale tylko desperaci tam jeżdżą – powiedziałam i dopiero się w myślach w łeb walnęłam co ja wygadywałam przy czterokrotnym medaliście, ale cóż, słowo się rzekło, więc musiałam kontynuować. – Puchar Świata jest prestiżowy i nie wypada nie pojechać z żółtą koszulką. Kibice by nam trenera zjedli z wściekłości! 

- Teee mądralo, zapomniałeś, że sam wygrałeś w zeszłym sezonie juniorskie złoto? – zapytał zgryźliwie Ziobro.

Cholera! Że Marcin mi nie powiedział jakie osiągnięcia miał nim trafił do kadry! Zabiję jak nic, posiatkuję go na ćwiartki! Wzruszyłam tylko olewająco ramionami.

- Swoje zdanie powiedziałem. A może wypowie się lepiej sam Krzysiek! – dodałam i sama spojrzałam na milczącego dotąd zawodnika, który nie ukrywajmy speszony był całym tym zamieszaniem wokół jego osoby. Zerknął na mnie z wdzięcznością, a później nieśmiało spojrzał na swojego trenera i potem znów na Kruczka.

- Chcę jechać i spróbować swoich sił – bąknął i szybko zerknął na trenerów z wyczekiwaniem czy aby nie rozpętał między nimi trzeciej wielkiej wojny światowej. 

Tak o to ja, swoją wypowiedzią, uzyskałam podziękowania od Krzyśka, a Kruczek na oczach wszystkich poklepał mnie z uśmiechem po ramieniu, dziękując za szczerość. W środku czułam fajerwerki wewnętrzne, że choć raz dałam pstryczek wszystkim kolegom, którzy nie dowierzali w to, co widzieli. No może już mnie nie będą brać za jakiegoś smarkacza, co się na rzeczy nie zna. Za to Maciusiak łypał na mnie takim wzrokiem, że gdyby dane mu było cokolwiek zrobić, to pewnie leżałabym martwa. I tyle hałasu o nic było, no ale po naradzie ze sporym spóźnieniem dojechaliśmy do tego fińskiego miasta w sam raz na kolację. 


[Krzyś B.]

Przyjechaliśmy na miejsce i naprawdę wszyscy byliśmy zdziwieni. Był śnieg, a wiatru nie było! Od razu po wyjściu z busa zrobiliśmy klika zdjęć, bo przecież nam nie uwierzą! Chłopaki się śmieją, że jak tylko zacznie się konkurs to od razu zacznie wiać. No nic, zobaczymy. Bardziej niż brak wiatru w Kuusamo zaskoczył mnie jednak komitet powitalny przy hotelu, złożony z małej grupki Polaków. I nie było najdziwniejsze to, że biało-czerwoni tam stali i czekali na nas na końcu świata, ale to, że nie do Kamila podeszli, nie do Maćka, ani nawet nie do Piotrka tylko wszyscy rzędem w kolejce do mnie czekali, żeby sobie zdjęcie zrobić! Wyobrażacie sobie? Do mnie! Krzyśka Bieguna, który rok wcześniej nawet na Puchar Kontynentalny nie jeździł, bo dwudziestu lepszych od niego zawsze było.

Te ostatnie dni to w ogóle były szalone. Nawet nie marzyłem o takim rozpoczęciu sezonu, ale widać, że marzenia się spełniają tylko trzeba wierzyć i mocno pracować. Później wszystko się działo tak strasznie szybko, że nawet teraz ciężko mi o tym opowiadać. Z dnia na dzień ludzie zaczęli mnie rozpoznawać. Ale naprawdę, nie tylko przed skocznią, gdzie młodzi kibice biegną z wrzaskiem do każdego kto ma kurtkę reprezentacyjną, ale tak w normalnym życiu: na stacji benzynowej, w sklepie, na lotnisku. Udzieliłem chyba tysiąca wywiadów i Kamil się tylko śmiał, że dzięki mnie ma trochę więcej spokoju. Na początku mi się to nawet podobało, ale uwierzcie, że gdy mówisz to samo po raz sto czternasty to zaczynasz mieć dość. Szczególnie jak pytają czy podoba mi się koszulka lidera klasyfikacji generalnej? A co mam innego powiedzieć? Że mi się nie podoba, bo brzydka?

Przez całą drogę humory wszystkim dopisywały i tak się śmiałem, że będę miał jak nic zakwasy w mięśniach policzkowych. Zastanawialiście się czasem skąd taki Piotrek ma tyle pomysłów? Albo przypuszczaliście, że mistrzem dowcipów w naszej kadrze jest nie kto inny a Maciek? Albo Stefan. Milczy, milczy, ale jak się odezwał raz czy drugi, to potrafi zagiąć taką ripostą, że nawet Żyła nie wie co powiedzieć. Tylko Prędki jakiś taki niemrawy i trzymał się na uboczu cały czas. Nawet mu proponowałem, żeby ze mną zamieszkał, bo wiem dobrze, jak to być najmłodszym w grupie, ale nie chciał. Znowu mieszka z trenerem, jakby się nas bał.


[Marina]

Zmęczona podróżą i wygłupami chłopaków kierowałam się w stronę pokoju, ale usłyszałam, że Kruczek mnie woła. Obok niego stali Sobczyk i Skrobot. Koledzy mijali mnie z krzywymi uśmiechami, ciesząc się, że nie na nich padło wezwanie, a ja weszłam do pokoju trenera. Łukasz włączył laptop, więc posłusznie podeszłam do ekranu i obejrzałam mój spalony debiut sprzed tygodnia.

- Musimy porozmawiać o twojej pozycji dojazdowej i zrobić małe korekty jutro na treningach, byś złapał ten punkt zaczepienia. Rozumiesz o co mi chodzi?

Kiwałam głową, ale o jaki punkt zaczepienia mu chodziło to nie wiedziałam. Później z Sobczykiem sobie pogadamy i niech mi to rozkładała na miliony cząsteczek. W każdym razie po chwili poszliśmy na podziemny parking i Łukasz wyjaśnił, co będziemy robić. Miałam symulować pozycję dojazdową, on będzie włączał filmik ze skocznią Rukatunturi i w momencie, gdy będzie rozbieg, na jego słowo skacz, Skrobot miał łapać moje ciało. Wolałabym jednak, żeby to zadanie przypadło Grześkowi, ale mój prawny opiekun miał mnie w głębokim poważaniu, stał jak głupi i analizował skocznię z Kruczkiem. 

Pierwsza symulacja, druga, piętnasta, trzydziesta, siedemdziesiąta i czułam, że nogi mi się trzęsą, pośladki bolą jak cholera i modliłam się, żeby te tortury się skończyły. Ale nie! Nie ma lekko! Po raz kolejny z zamkniętymi oczami udawałam, że puszczam się z belki i nawet nie czekałam, aż trener rzuci komendą „wybicie” tylko robiłam to już automatycznie, odruchowo, a po chwili już czułam dłonie Skrobota na biodrach. Postawiłam miękkie nogi na twardy grunt i widziałam, jak wszyscy się uśmiechają, że załapałam. No cudownie panowie, a teraz mogę iść wreszcie spać zanim się porzygam z przeciążenia treningowego? 

- W konkursie powinno pójść już lepiej i pamiętaj bez paniki – rzucił mi na dobranoc Kruczek. Świetnie!

Szłam po schodach z grymasem na twarzy i byłam gotowa przyłożyć Grześkowi za jego natarczywe spoglądanie na moją sylwetkę. Jak mi się marzyło, żeby już był 22 grudnia Engelberg i koniec tej całej maszkarady. Wpadłam do pokoju i zamknęłam się w łazience, rozbierając się migiem i wskakując do wanny. Czułam jak ciepła woda zakrywała moje ciało. Oparta o brzeg wanny, jęknęłam cicho z zadowoleniem, że właśnie tego mi trzeba było. Byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że czułam przerażające gorąco w nogach, jakbym chodziła po rozżarzonym węglu. Po godzinie, gdy słyszałam już dobijanie się do drzwi i przejmujące pytania Sobczyka czy żyję, przebrałam się w ciuchy i opuściłam łazienkę. W pokoju oprócz niego stał Gębala z przeróżnymi maściami. Skierowałam wzrok na trenera, żądając wytłumaczenia.

- Widziałem cię na korytarzu. Skurcze cię łapały, więc żeby jutro było dobrze to kolega cię wymasuje i do spania. 

Położyłam się grzecznie na leżance, którą fizjoterapeuta przygotował i bez słowa padłam. Ot, tak. Zasnęłam, czując jak moje napięte ciało się rozluźnia. Nazajutrz rano wypoczęta (o, dziwo!) obudziłam się w swoim łóżku i przypominałam sobie tylko jakby przez mgłę, że Sobczyk na rękach przeniósł mnie na MOJE łóżko, dogadując pod nosem, jaka to ja lekka. 

Pomijając te jego użalanie się co do mojej wagi, powiem wam szczerze, że jak chce to wcale taki zły nie jest. Przywitałam go z uśmiechem, dostrzegając na jego twarzy zdziwienie i poszłam się przebrać, znaczy się ubrać na chłopaka. Bo pytacie jak to ja robię? Ano tak: najpierw muszę bandażem elastycznym obwiązać klatkę piersiową, możecie sobie wyobrazić, że to do najprzyjemniejszych nie należy. Nawet nie chcę myśleć, co ja zrobię w trakcie miesiączki, a raczej tuż przed. Jak nic umrę i będę mieć mnie na sumieniu. Później ubieram ten nieszczęsny golf i już mam sylwetkę jak drobnej postury chłop. W sumie nie ma się czym chwalić, ale taki ze mnie chudzielec jak mój brat bliźniak. Buźkę mamy podobną, ale żeby nie było – to on wygląda jak dziewczę nieletnie, a nie ja jak facet! Doklejam sobie tylko sztuczne brwi, żeby mieć bardziej wyraziste kłaki nad oczami. No i włosy! Już byłam w czarnej rozpaczy, że muszę je ściąć, ale uratowała mnie koleżanka fryzjerka. Poradziła, że wystarczy spleść i schować pod perukę. Więc tym sposobem po takiej charakterystyce wyglądam jak mój brat. Jakbym nie wiedziała, to sama bym się pomyliła. Serio! 

Tak wystrojona zeszłam z Sobczykiem na stołówkę i nie zdziwiło mnie, że Kruczek co moment patrzył na zegarek i kręcił z niezadowoleniem głową nad postawą swoich podopiecznych. Usiadłam sobie grzecznie przy stole i zawołałam kelnerkę by spytać po angielsku czy mają w kuchni zieloną herbatę i czy mogłabym, znaczy się mógłbym, ją zamówić w małym dzbanuszku. Kobieta uśmiechnęła się do mnie promiennie, a ja obserwowałam, jak Łukasz stukał palcami o blat.

- Czy oni choć raz mogą zejść na śniadanie punktualnie czy już zawsze będziemy skazani na życie w pośpiechu tylko dlatego, że mamusia nie nauczyła ich do czego służy zegar i nastawianie budzików?

Mając zapchane usta sałatką i bułką stać mnie było tylko na to, by popatrzeć współczująco na trenera. Super, mój brat ma do czynienia z leniuchami, śpiochami i obibokami i cholera tam wie z kim jeszcze. Ha! Gorzej, jak on jest taki sam! Minął kwadrans i zjawili się zdyszani spóźnialscy, próbując tak bajerować Kruczka, że aż się we mnie zagotowało. No bo do jasnej Anielki powiedzcie mi sami, czym sobie Łukasz zasłużył na takie traktowanie?! Zero szacunku dla niego! Jak mi któryś powie o respekcie do niego na wizji dla TVP1 to nie wiem co ja zrobię. Kpina jak nic! On patrzył groźnie na nich, a oni usiedli na dupach koło mnie i już im ręce latały, bo wyrywali sobie z koszyczka chleby, bułki, jakby się bali, że do wieczora nie będą nic żreć. Ale widocznie cierpliwość anielska Kruczka się skończyła, bo walnął dłońmi w stół, że aż wszyscy znieruchomieli, a ja sama podskoczyłam ze strachem, bo się raczej tego nie spodziewałam.

- Powiecie mi dlaczego żaden z was nie stawił się punktualnie czterdzieści minut temu? Punktualnie, znaczy się godzina zero, punkt ósma z dwiema zerówkami? Wyjaśni mi to ktoś?

- No bo widzisz trenerze…– chciał zacząć Pietrek, ale wszyscy jednak woleli go uciszyć. Spojrzeli wymownie na Kamila, bo przecież on największy autorytet wśród kolegów miał, a poza tym pewnie się nauczyli, że jemu trener najprędzej wybaczy, a co za tym idzie rozejdzie się po kościach cała ta sytuacja. A lider sobie siedział jak gdyby nigdy nic i nie zamierzał kolegom tyłków ratować.

- Ale trenerze! Myśmy naprawdę nie chcieli! – wyrwał się Żyła. – Maciuś dwa budziki włączył i nie nasza wina, że nas nie obudziły. Może trener sam iść i sam trener zobaczy!

- Nie treneruj mi tu Piotrek! – wrzasnął Kruczek i dalej mierzył wzrokiem każdego po kolei.

- Po prostu spało nam się smacznie i szkoda nam było wyłazić z ciepłych łóżek – odezwał się Maciej. 

Z wrażenia aż przestałam jeść i przysłuchiwałam się tej całej sytuacji z politowaniem. Dzieci. Banda nierobów i tyle. A Kamil siedział w milczeniu obok Stefana i tylko rumieniec się pojawił na jego twarzy. Wstydziłbyś się mistrzu taką szopkę odstawiać, zamiast wziąć na klatę odpowiedzialność, powiedzieć przepraszam, możemy odpracować karę to będziemy się bawić w przedszkole z matołami! Ach, tak, przecież oni świetnie się z tej sytuacji wykręcają.

- Mnie też się spało smacznie, ale jakoś dałem radę wstać godzinę przed wami. Prędki się też mógł zjawić punktualnie – rzucił spokojniejszym głosem w moją stronę, a ja naprawdę wolałabym się w tym momencie zapaść pod ziemię, bo spojrzenie kolegów mówiło samo za siebie. No nie dość, że mają mnie za nieletnie dziecko, to jeszcze pomyślą, że ja jakiś lizus czy co. Westchnęłam cicho, bo zamiast sobie pomóc i im też, to widzę, że trener w tej chwili jeszcze bardziej mi zaszkodził. 

- Ale trenerze, bo przecież on z Sobczykiem ma pokój. Gdybym ja z nim mieszkał też bym był ranny ptaszek – dodał z uśmiechem niezrażony niczym Pietrek. 

- To proszę bardzo, zamieńmy się, jak ci tak ciężko. Na następne zawody Prędki śpi z Kotem! – ogłosił Kruczek. – Byście się wstydzili! Mamy młodszego zawodnika, a ma więcej oleju w głowie niż niektórzy z was. Może pora brać przykład z młodszych? – dodał retorycznie.

A ja już wiedziałam, że jestem spalona, bo po pierwsze nie protestuję wcale, że z Kotem mam spać, pomimo przerażonego spojrzenia Grześka i wściekłego wzroku Maćka zwróconego w moją stronę. W nosie mam, po co mu będę dupę ratować? Ale pod stołem poczułam czyjeś lekkie kopnięcie i wiedziałam, że to piękniś próbował wyegzekwować z mojej strony protest. Jeszcze czego! Poczułam kolejny ścisk buta na swoim palcu, ale tym razem zła jak osa oddałam mu mocniejszym kopem w kostkę tak, że Maciej dygnął do góry i wszyscy zwrócili na niego z zainteresowaniem spojrzenie.

- Ja nie będę z Prędkim spać. Poprawię się tylko proszę o jedną szansę trenerze – obiecał i zmierzył na mnie chłodnym wzrokiem, że jak mogłam go kopnąć. A kto zaczął pierwszy? Nie trzeba było zaczynać, pewnie jeszcze się poskarż mamusi, że dziewczyna cię kopnęła. Tfu, kolega, na dodatek młodszy. No, czekam! Nie dane mi było usłyszeć co Kruczek mówił, bo zaraz koło mnie zrobił się głośny gwar. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam jak Janek krzywił usta, odstawiając swój kubek na stół.

- Ja się pierdzielę, kto to cholerstwo pije?! – wrzasnął i wskazał na dzbanek. Mój dzbanek. 

Gapiłam się na niego groźnie i chrząknęłam z powagą, bo co on chce od mojej herbaty? Nie wie, że zielona herbata jest najzdrowsza? Zabrałam dzbanek i nalałam sobie do kubka kolejną zawartość zaparzonej esencji i wypiłam bez skrzywienia się, ignorując pogardliwe spojrzenie Ziobry.

- Herbata zielona najzdrowsza, nikt ci nie kazał jej pić – rzuciłam spokojnie wyważonym głosem.

Tym razem wiem, że sama sobie i swojemu męskiemu wizerunkowi szkodziłam, ale co zrobić. Przecież się nie rozbiorę i nie powiem ‘niespodzianka’ i pokażę, że z krwi i kości jestem tylko biedną dziewczyną wciągnięta w tę całą maszkaradę udawania mojego brata.

Potem Grzesiek przed busem zaczął mi pierniczyć, że czemu nie protestowałam, jak Kruczek całkiem poważnie myśli, by w Lillehammer zamienić mi pokój. Poklepałam Sobczyka po ramieniu i z pełnym przekonaniem powiedziałam:

- Coś wymyślisz. Skoro pomysł z zamianą brata na mnie ci się tak udał to i teraz dasz radę!

- Ale… – odezwał się mój własny, osobisty prawie trener, ale nie dane mu było skończyć, ponieważ cała dzieciarnia się zleciała i zaczęła zajmować swoje miejsca w busie, traktując mnie jak powietrze. 

- Marcin! – rozbrzmiał głos Stefana i zauważyłam, że czeka aż do niego podejdę. Schowaliśmy się za busem, a starszy kolega patrzył na mnie uważnie. – Słuchaj młody, jesteś nowy, więc pewnych reguł nie rozumiesz. Trzeba cię wprowadzić, zaznajomić z naszymi zasadami. Prawda jest taka, że jak się wszyscy spóźniają to wszyscy i nie wolno się wybijać przed szereg!

Patrzyłam tak na Hulę i zastanawiałam się czy nie przyłożyć ręki do jego czoła i nie sprawdzić czy nie ma gorączki. Bo co mnie to obchodzi, że wszyscy się zmówili przeciwko biednemu, niewinnemu trenerowi? Stefan, gdybyś ty chłopie wiedział, dlaczego ja muszę wstawać wcześnie to byś się mi nie dziwił! Wy mnie chyba zagłodzić chcecie, jeżeli myślicie, że ja specjalnie z burczącym brzuchem będą na Was godzinę czekała! No powariowali! Kiwnęłam do niego ostrożnie na znak, że niezbyt pewnie, ale przyjęłam ten durny komunikat, ale cóż, on się dopiero rozkręcił. Zamiast mieć nazwisko Hula radziłabym mu zmienić na Katarynka, bo idealnie mu to pasuje. 

- No bo widzisz młody, bo jak wszyscy są spóźnieni to Kruczek się powkurza, powkurza i mu przejdzie. Zawsze łatwiej przychodzi jak odpowiedzialność zbiorowa. Dlatego na przyszłość po prostu poczekaj na nas, ok? Umowa stoi?

Tak, stoi. Na baczność stoi! I zaprzeczycie, że faceci są z innej planety niż my, dziewczyny?



--
Nie ma lekko, ale udało się dokończyć rozdział. Jak myślicie, kto pierwszy i w jakich okolicznościach zdemaskuje Marinę? :D 
AF

Żeby było śmiesznie, Aria zapomniała dopisać, że to dopiero pierwsza część akcji w Kuuosamo :)
Tak nas wena poniosła, że musimy rozbijać rozdział na kilka części i nie żeby z tego powodu było mi szkoda. Nawet nie wiecie jaką głupawkę łapiemy i kolejne pomysły, gdy myślimy Mariną albo chłopakami!
W takim razie czekamy na wasze propozycje i aurgumenty dlaczego ten osobnik nakryje naszą Prędkę. Coś czuję, że będzie ciekawie ;)
M.
 

sobota, 25 stycznia 2014

2. Niedaleko spada jabłko od jabłoni




[Marina]

Wspominałam już, że nie znoszę wstawać rano? No to wspominam. Nienawidzę wyłazić z ciepłego łóżeczka o świcie i nigdy, ale to nigdy nie robię tego, jeśli nie muszę. Śniadanie było o 9:00, więc i tak musiałam nastawić budzik godzinę wcześniej, aby mieć czas na tę całą beznadziejną charakteryzację. Więc możecie sobie wyobrazić, jak bardzo byłam zła, gdy nagle ktoś nad moją głową zaczął się wydzierać. A przecież skoro budzik nie zadzwonił, to znaczyło, że jeszcze był czas. 

- Marina, Marina, wstawaj!

Potem ktoś zaczął potrząsać moim ramieniem. Tylko jedna osoba w tym pokoju poza mną wiedziała o tej całej farsie, więc winowajca, którego umieściłam na pierwszym miejscu ludzi, których przy najbliższej okazji uduszę, mógł być tylko jeden.

- Odbiło ci, Grzesiek?! – wrzasnęłam. Swoją drogą jakby ktoś z zewnętrz usłyszał jak się odzywam do trenera, to doznałby głębokiego wstrząsu wewnętrznego. Ale w pełni sobie zasłużył. Poza tym to nie mnie zależało, by ktoś uratował mi cztery litery.

- Teraz już wiem, czemu mnie twój brat przed tobą ostrzegał – powiedział z głupim uśmiechem. – Wstawaj, musimy iść trenować!

- Przecież ja od początku ostrzegałam, że ten pomysł jest całkiem do dupy – jęknęłam do niego niechętnie z wściekłością spoglądając na ciemność za oknem. Pięknie! – Jak sobie pomyślę, że mam iść teraz wziąć prysznic i znów stylizować się na faceta to coś mnie trafia. 

- Wytrzymasz miesiąc. To tylko parę tygodni.

- Dla ciebie krótko, a dla mnie wygląda jak wieczność – rzuciłam nieco chłodniejszym głosem, chwyciłam swoją torbę i zamknęłam się w łazience. O tym, że my kobiety uwielbiamy się stroić długo w łazience przekonywać nikogo nie muszę, ale nigdy, przenigdy wcześniej nie spędzałam pełnej godziny na tym, by swoje kobiece atrybuty maskować. A uwierzcie, że to naprawdę nic przyjemnego. Gdy wyszłam z łazienki zauważyłam tylko jak trener genialny mi się uważnie przyglądał.

- Czego znowu? – burknęłam niegrzecznie.

- Nic. Patrzę tylko czy wyglądasz jak facet. Czy coś ci nie wystaje i w ogóle… – skwitował, a mnie jak Boga kocham ręka świerzbiła, żeby mu przywalić. Ciesz się trenerze, że tobie mózg nie wystaje!


[Grzesiek]

No i cóż. Muszę się przyznać, że się trochę stresowałem, jak to dziewczę szykowało się do skoku. Co innego widzieć na filmie, a co innego przekonać się na własnej skórze. Bo co będzie jak się okaże, że panna będzie tracić po czterdzieści metrów do reszty? A to jest w zasadzie nawet więcej niż prawdopodobne. Mogłem sprawdzić przed wyjazdem do Austrii, bo teraz to jak już mówią po ptokach. Więc nic innego mi nie pozostaje, tylko modlić się, aby serio ta dziewczyna potrafiła świetnie skakać, przynajmniej w połowie tak, jak zachwalał ją brat. Prędki. 

No właśnie, skoro już przy nim jesteśmy, to będę mógł wyrazić całą swoją dezaprobatę dla tego dzieciaka. Myślałem, że mnie piorun jasny trzaśnie jak zadzwonił nagle do mnie, że wybacz Grzesiek, ale z jabłoni spadłem i złamałem kość piszczelową. Z jabłoni, wyobrażacie sobie?! Dwa tygodnie przed rozpoczęciem sezonu się Prędkiemu jabłek zachciało i po drzewach łaził, aż na piszczel spadł. Jakbym był złośliwy to bym mu kazał skakać z tym gipsem. Pół roku załatwiania, sto tysięcy podań napisałem, wniosków, wyjaśnień, uzasadnień, żeby nam przyznali to jedno miejsce dodatkowe w ramach programu wsparcia dla zawodników pochodzących z terenów nizinnych, a ten taki numer wykręcił! Hofer by ze śmiechu umarł, gdybym mu powiedział prawdę. Wystarczy, że Austriacy jeszcze nie zabrali tego swojego kandydata, jak mu tam było? Dietharta…? Pewnie go najpierw muszą nauczyć skakać. W każdym razie, jak jeszcze Prędkiego by nie było, to miejsce przepadnie, a program wsparcia będą wykorzystywać inne kraje, a nie my. A ja bym wyszedł na idiotę. Więc nie ma wyjścia, trzymajmy kciuki, żeby się heca z Mariną powiodła.

Po dwóch pierwszych skokach kamień mi z hukiem spadł z serca, a zaraz potem szczęka opadła do samej ziemi. Bo widzieliście kiedyś dziewczynę, która skacze po 135 metrów i to wcale nie z belki 30 jak inne panie, tylko normalnie jak chłopaki z 12 albo 14? Właśnie! I już nawet puściłem mimo uszu te jej wszystkie złośliwości i fochy, bo już wiedziałem, że będę uratowany ja i nasze miejsce dodatkowe, na które czekają Francuzi i Słoweńcy.

- Gdzieś ty się dziewczyno uchowała? – zawołałem z uśmiechem, gdy po oddaniu kilku skoków Marina odpinała narty. – Tak skakać, a nie startować w zawodach?!

- A coś myślał, baranie, że Marina Prędka skakać nie potrafi? Potrafi, potrafi, tylko nie lubi! A to drobna różnica! – powiedziała twardo i od razu się skierowała do samochodu. Oczywiście poszła, a cały sprzęt zostawiła u moich stóp, jakby to było jasne, że ja – trener – za nią będę narty nosił. Tak to jest z babami. 

Specjalnie ją zabrałem wcześnie rano na skocznię, jak tam nie było nikogo, żeby obadać sytuację. Łukaszowi zaproponowałem, żeby Prędkiemu dać spokój z oficjalnymi seriami treningowymi, tylko od razu skoczy w kwalifikacjach, skoro już sztab ustalił, że w zawodach drużynowych nie będzie startowała. Znaczy startował. Marcin Prędki. Lepiej tak będę mówił, bo jeszcze mi się kiedyś wymsknie i będą jaja.


[Marina]

No i w końcu przyszedł ten dzień. Marcin Prędki będzie debiutował w Pucharze Świata. Wszystko byłoby pięknie, gdybym przez brata łamagę nie musiała tego robić ja. Jak go tylko spotkam, to lepiej niech mnie ktoś trzyma, bo naprawdę nie ręczę za siebie co się stanie. Ciekawe co by zrobił, jak by nie miał takiej siostry bliźniaczki. Chłopaki od wczoraj chodzili wściekli, bo wczoraj się na podium nie zmieścili. Ci co skakali, byli źli, że za krótko skoczyli, a ci co nie skakali, byli źli, że mogliby skakać dalej, gdyby skakali. Zrozum facetów… Na mnie nikt uwagi nie zwracał za bardzo i bardzo dobrze. Wystarczy, że pan Szczęsny z całą telewizją i z tłumem innych dziennikarzy łazi za mną non stop i ciągle tylko Prędki i Prędki. A trenera genialnego Sobczyka jak kiedyś spotkacie, to dajcie mu w nos ode mnie, bo mnie tu nie wypada. Po cholerę on ciągle o mnie przed kamerami gada, by swój geniusz zachwalać? Po skoku piątkowym w kwalifikacjach odetchnęłam z ulgą, bo wcale nie latałam gorzej niż niektóre talenty. Ładne by mieli miny, jakby się dowiedzieli z kim przegrywają, haha.

A w dniu zawodów od samego rana znowu wiało. Walter kazał zrobić od razu serię konkursową, bo na po co nam treningi, jak wiatr co chwila zmieniał swoje parametry? Logiczne, nie? Ja się tam cieszyłam. Im mniej muszę skakać, tym lepiej. Gębala czekał tylko na moment, aż wszyscy skoczkowie wyszli i wlazł ze mną do hangaru, by wręczyć mi kombinezon. Bo nie wspomniałam, że obok Sobczyka geniusza, to on jeszcze wie. W sumie zrozumiałe, że przed fizjoterapeutą to długo nie poudaję kim jestem, nie? Nim jednak strój ubierałam to podał mi golf przylegający do ciała i przekazał wszystkie instrukcje. 

- Najlepiej by było, gdybyś te golfy już w hotelu miała na sobie. Zaoszczędzisz sobie czasu tutaj. Sama widzisz jak trudno o chwilę prywatności – dodał, zasuwając mi suwak od kombinezonu. A do szatni akurat wpadł Skrobot i rzucił nam zdziwione spojrzenie, mrużąc oczy. Świetnie, będzie myślał jeszcze, że Prędki jest jakiś niedorobiony i niańki potrzebuje, bo się sam ubrać nie umie.

- A ty tu jeszcze? Zmiataj na górę, bo za chwilę rozpoczną skoki bez ciebie – powiedział, a ja oblizałam usta, założyłam kask na łeb, gogle na szyję, a rękawiczki chwyciłam w dłoń z nartami i wypadłam z domku, kierując się na skocznię. 

Szłam wydeptaną ścieżką, skupiona na swoich myślach. Żarty się skończyły. Teraz muszę obmyślić co zrobić, aby w jakimś stopniu nie ośmieszyć brata no i pokazać moim kolegom, że Prędki wcale nie jest łamagą i małolatem. Nie stresowałam się. No może trochę. No dobra. Stresowałam się jak cholera, bo debiut w Pucharze Świata to nie byle co. Jak sobie tylko pomyślałam o tym, to moje serce waliło w rytmie cha-cha. No bo wiecie, jestem dziewczyną w przebraniu i miło by mi było, gdyby się udało pokazać, że ja, Marina skakać potrafię z tej samej belki, co skoczkowie-faceci. Nawet gdybym miała wiedzieć o tym tylko ja. No i Marcin. No i Sobczyk. No i Gębala. 

Zapięłam narty, siadłam na belce i tylko rzuciłam okiem która platforma startowa. Trzynasta! Miałam nadzieję, że nie będzie pechowa. Spojrzałam w dół i miałam wrażenie, że dłuższego rozbiegu tak stromego w życiu nie widziałam, choć przecież przedwczoraj na tym samym skakałam. A mówiłam, co ten kretyn wymyślił? Wiecie, że nie była wtedy o świcie siódma godzina tylko piąta, bo geniusz specjalnie zegarek przestawił? Wyobrażacie sobie? PIĄTA! Wszystko się wydało, jak przyszliśmy na śniadanie, a się okazało, że dalej wszyscy śpią. No, ale już nic nie gadam, bo trzeba się skupić.

Czekałam na zielone światełko i widziałam, że Kruczek się wahał, zerkając na mały monitor z parametrami wietrznymi. Już myślałam, że mam się szykować do zejścia z drewnianej dechy, jak nagle zamaszystym ruchem machnął mi polską chorągiewką i odepchnęłam się od siedzenia. Nie wiedziałam jak szybko się rozpędzałam na rozbiegu, ale czułam, że w ostatniej chwili wyczułam próg. Kurde, chyba trochę za późno! Z całej siły w nogach odbiłam się od skoczni i wyprostowałam narty przed siebie. Wiatr szalał na wszystkie strony, tu lekko z boku, silniej w plecy, a pod nartami dziura, a że dziwnie mi się oddychało, lecąc w powietrzu to miałam otwartą japę i wiatr wysuszał mi całą jamę ustną. I taka to przyjemność ze skakania, jak nie wierzycie to tam wyleźcie na górę i sprawdźcie sami. Chwilka minęła i już ląduję twardo na ziemi z przepięknym telemarkiem. Tylko cholera, guzik mi z tych pięknych not za styl, jak odległość krótka. Cholernie krótka. Nawet jakby mi po 21.0 dali, to nie pomoże. Dupa, dupa, dupa. 

Pomachałam z grzeczności przed kamerą, nie zdejmując specjalnie gogli, coby mnie rodzice przypadkiem nie poznali, bo jeszcze by na zawał zeszli, gdyby wiedzieli, że mój brat wystawił mnie zamiast siebie samego na pewną śmierć. Najchętniej bym zwiała gdzieś, ale wypada poczekać na Krzyśka, bo on zaraz po mnie skakał i życzyłam mu dobrze, bo to fajny chłopak. Cichy, ale całkiem sympatyczny. Byłam tak zamyślona, że nawet nie widziałam, że kamera mnie pokazywała na ekranie, a przed bandą Biegun się cieszył, bo oddał fantastyczny skok. Podszedł do mnie i przybił piątkę, a zaraz szepnął, żebym się nie przejmowała moją próbą zepsutą. Znaczy przejmował. Bo on przecież myśli jak inni, że jestem facetem. Trochę szkoda, ale cóż. Więc pogratulowałam mu szybko i chciałam uciec, bo jeszcze brakowało, żebym się tam poryczała na całego. A oczywiście zapomniałam pokazać na twarzy, że jestem zadowolona ze skoku kolegi. Szybko jednak się poprawiałam, zawracając i klepiąc go po barach, zrobiliśmy jeszcze sobie żółwika, bo znając polską prasę jeszcze by sensację zrobili z tego, że Marcin Prędki nie potrafi się cieszyć ze skoków kolegów i zrobili by z mojego brata drugiego Kota. O, nie! O wizerunek rodzinny muszę dbać.

I tak zapięta w kurtce dotrzymywałam towarzystwa Krzyśkowi podczas kolejnych skoków, ale to, co się działo potem to parodia jakaś. Najlepsi mieli problemy z wiatrem, bo na bulę spadali, nawet nasz Kamil. Krótkie skoki, bo cóż, jak im wiatr zawiał w plecy to choćby się było najlżejszym, grawitacji nie dało się oszukać. Mnie tylko pocieszali po kolei, że patrz, nawet Kamilowi nie poszło, nie martw się Prędki, uszy do góry. Ale ja swoje wiedziałam i nie będę idiotki zgrywać. Zawaliłam na całej linii. A na koniec pewni skoczkowie, co nie będę z nazwiska wymieniać, ani się przyznawać, że niektórych to osobiście znam dali taki pokaz, że ja sama długo nie mogłam zamknąć ust z wrażenia, jak tanimi gadkami można się tłumaczyć, że warunki były niebezpieczne i nie warto było ryzykować. A przepraszam bardzo inni to co robili? Na kaczki polowali na grafitowym niebie od niechcenia? No, ale wiadomo jak to jest.

Z jednej strony szczęśliwi, ale z drugiej wściekli po absurdalnym konkursie wracaliśmy do hotelu, bo raz, że zmarznięci, dwa – głodni jak cholera, trzy – wściekli na organizatorów. I tylko Krzyśka mi szkoda. Szczęście z wygranej całe zabierają takie dziennikarskie hieny, co przyssały do niego i nie odczepią za cholerę. Padnięta wcięłam kolację, połykając to, co sobie nałożyłam, a potem szybko zmyłam się do pokoju by spać, bo miałam wszystkie dość. 


[Piotrek]

Klinghental, Klinghental i po Klinghental. W sumie to żem się nawet nie spodziewał, że tak daleko bede latał. Już w piątek, wyskładałem się jak umiałem i zaś żem wygrał oba treningi. W takim szoku byłem, że dwa razy się pytałem Maciusia, czy to ja serio tak elegancko latałem, czy inni sobie umyślnie jaja robiili i się zmówili, że będą blisko lądować? No, ale mówił, że serio. Więc co ja? Przecież się nie bede zamartwiał z tego powodu, nie? I wszystko byłoby pięknie, pituś glancuś jak należy, tylko niestety troszkę wiaterek przeszkadzał. No i co zrobisz? Skały nie zjesz. 

A w ogóle to mamy nowego kolegę w drużynie. Chuchro to takie, małe, chude i z oczami przestraszonymi, ale parę w nogach ma i w sumie to fajny kolega. Nasz trener Sobczyk go skądś wytrzasnął i już od września opowiadał, że czarnym koniem tego sezonu to będzie Marcin Prędki. No i jasne, w sumie to ładnie skakał jak żeśmy trenowali jeszcze na jesień, więc nic dziwnego, że go do nas dołączyli. No i tak. Tylko kurde, szkoda chłopa, bo kurde dziś Prędki ostatni ze wszystkich na skoczni. Nogami za bardzo do przodu, na progu późno, zaraz mu narty popchało do tyłu i klops, dupa blada, Prędki o bulę klepnął aż zapiszczało. Popatrzyłem się na Macieja, bo akurat żeśmy stali obok siebie przy telebimie, jeszcze na dole, bo my później skaczemy, a nie jak Prędki zaraz na początku. Maciuś tylko głową pokiwał, no bo wszystkim żal. Po kolacji już nikt Prędkiego nie widział, bo prędko się przebrał i fruuu już go nie było, siedział w pokoju zamknięty, a trener Sobczyk go pocieszał. Jeszcze nas Stefanek miał pecha, bo go zdyskwalifikowali i też siedzi pod kołdrą zły.

No ale ja tu gadu, gadu, a żem o najważniejszym nie powiedział przecież! Bo my teraz mamy lidera klasyfikacji generalnej w drużynie własnej! Krzysio nasz wygrał w Klinghental! Kubacki trzy razy mi musiał powtarzać, bo z tej radości to już żem całkiem nie mógł uwierzyć! Najdalej ze wszystkich skoczył! Dalej nawet ode mnie. Bo ja to byłem piąty, za mną zaraz Maciuś, kolega mój z pokoju. Reszty nie pamiętam. No ale co ja będę opowiadał, jak pewnie każdy z Was to dawno oglądał i wie jak było, a jak nie wie, to przecież se można na skijumping sprawdzić, wszystko tam jest w tabelkach równiutko wypisane. I jak byk napisane, że Pieter był piąty i się nie bede musiał starać i kwalifikować, co całkiem fajne, bo jakby mi się akurat skakać nie chciało to idealnie bede se mógł do góry brzuchem leżeć i wajcenka pić. Wróć. Oczywiście nie bede żadnego wajcenka pił, bo nasz Prędki jest niepełnoletni i nie można w jego towarzystwie alkoholu promować ani reklamować. Łukasz zapowiadał, że o Prędkiego trzeba dbać no i przecież ustawa o wychowaniu w trzeźwości zabrania. 


--
Przepraszamy za opóźnienie, ale byłyśmy zajęte kibicowaniem w Zakopanem. A potem wspominaniem jak to tam było :) Ach, ach. 
Ostrzegałyśmy, że ten świat będzie szalony, nie? ;)
Aria Fresca

sobota, 11 stycznia 2014

1. Chłopak na opak



[Stefan]

Dzień przed wyjazdem do Klingenthal Łukasz postanowił zrobić nam trening. Wypoczęty, wstałem półtorej godziny wcześniej, zjadłem lekkie śniadanie, ogoliłem się jak trzeba, żeby schludnie wyglądać, umyłem zęby, spakowałem manatki i wsiadłem do samochodu, a przez całą drogę w duchu dziękowałem Kruczkowi, że wybrał właśnie moją osobę bym był obecny na zajęciach. Zaparkowałem kawałek dalej niż zwykle, po drugiej stronie miasta, a potem w ramach rozgrzewki postanowiłem przebiec się do hali, gdzie miałem spotkać moich kolegów. Mroźne powietrze w górskim mieście sprawiało, że czułem się orzeźwiony i gotowy do pracy i nowych wyzwań. Ciekaw byłem ćwiczeń, tego co trener kochany miał nam do powiedzenia przed zawodami, no i oczywiście, co głupiego i niepoważnego wymyślą moi kochani koledzy. Przed halą byłem pierwszy, toteż przebrałem się w szatni, próbując jeszcze rozgryźć trenera, bo przecież byłem pewny, że nie jest mną zainteresowany, że na pierwsze zawody nie pojadę, a tu wczoraj telefon do mnie i komenda, że mam się stawić na dziewiątą rano. Więc się zjawiłem punktualnie, żeby się przypadkiem nie rozmyślił.

Spojrzałem na zegarek i zauważyłem, że było już za dziesięć dziewiąta, a jak nikogo nie było poza mną tak nie było. Cicho sza. Zerknąłem na telefon, by sprawdzić dla pewności wiadomość tekstową z poprzedniego dnia i trzy razy uważnie przeczytałem. Napisane jak byk. Dziewiąta rano. Ja tu prawie już przygotowany, żeby mu się pokazać, że mi zależy, przebrany, gotowy, rozgrzany do ćwiczeń, a oprócz mnie ani jednej żywej duszy. Spojrzałem ponownie na zegarek, gdy wybiła godzina 9.00. A ja byłem nadal sam jak palec.

- Co jest grane? – zacząłem już rozmawiać sam ze sobą, spacerując po szatni, więc gdybyście mnie zobaczyli, to pomyślelibyście, że już Stefciowi zupełnie odbiło. Zdecydowałem, że spokojnie poczekam jeszcze studenckie 15 minut, bo niektórzy uwielbiają się spóźniać. 

Krążyłem tam i z powrotem, jak to ciele majowe i już panika zaczynała mnie atakować, i naprawdę gotów byłem dzwonić do Kamila, by się go spytać, że może treningi gdzie indziej, tylko ja o niczym nic nie wiem? Kątem oka popatrzyłem na zegar ścienny i zauważyłem, że zbliżało się już piętnaście po, a ja dalej byłem całkiem…

Nie zdążyłem nic więcej pomyśleć, bo drzwi się szeroko otworzyły i moim oczom ukazał się nie kto inny tylko Kot. I żeby nie było, że jakiś zwykły kot. Nie kot, a Kot. Maciej Kot. No, ale przecież wszyscy go tutaj znają, więc tłumaczyć dokładnie nikomu nie muszę. Wlazł sobie, jak gdyby nigdy nic. Jak gdyby się wcale nie spóźnił dwadzieścia minut na trening. Ciekawe od kiedy takie zwyczaje. Raptem parę miesięcy mnie nie było w kadrze A. Wlazł i się uśmiechnął się głupio, więc wziąłem głęboki oddech i rzuciłem do kolegi zniecierpliwiony:

- No w końcu! Już myślałem, że olaliście zajęcia. Czekam i czekam, a was nie ma – powiedziałem do niego z wyrzutem. 

- Ale czym ty się tak denerwujesz Stefan? – Maciej zmierzył mnie spojrzeniem pełnym całkowitego zaskoczenia. – Wrzuć na luz. Przecież trener wyraźnie mówił, że najpóźniej o 9.30 mamy być wszyscy.

- Wszyscy? – spytałem tępo i tylko czułem jak znów fala gorąca mnie uderza.

To ja wstaję specjalnie wcześniej, robię sobie rozgrzewający jogging, a ten mi chce wcisnąć kit, że Kruczek tak powiedział jak sam z nim osobiście wczoraj rozmawiałem i słyszałem, co mówił! No chyba, że go przekupili, że jak przesunie o parę minut to wszyscy będą pięknie ćwiczyć. I oto właśnie widać, komu tak naprawdę zależy na skakaniu! Z zamyślenia znowu wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi przez które wkroczył Łukasz. Uśmiechnął się do nas, a na widok Kota uniósł wysoko brwi. Nic dziwnego, mnie też zaskoczyło, że Maciej jak pierwszy przodownik pracy się zjawił, najmniej ze wszystkich spóźniony. Oczywiście nie licząc mnie, ale to już inna historia. 

- Gdzie wszyscy? – zapytał trener i spojrzał na mnie, jakbym ja znał odpowiedzi na wszystkie pytania wszechświata. I jakby się sam nie spóźnił właśnie pół godziny. A poza tym chciałbym nieśmiało zauważyć, że ja to w ostatniej chwili zostałem dokooptowany i skąd miałem wiedzieć, co wyrabia reszta towarzystwa? Więc wzruszyłem ramionami i posłałem pytające spojrzenie w stronę Kota. 

- He, he, he… – usłyszeliśmy nagle i nic by dziwnego nie było, gdyby nie to, że dźwięki te się wydobywały ze schowka na sprzęt. A potem tylko głośne: BUCH! i zaraz zdenerwowany głos: – Kurde, Kubacki! 

I znowu BUCH, TRACH i BĘC, BĘC a zaraz potem jakieś taki przeraźliwy łomot, drzwi od schowka trzasnęły i u stóp szkoleniowca kadry narodowej wylądowała reszta powołanej reprezentacji. Tyle, że nie telemarkiem, a na brzuchu na posadzce jeden na drugim: Ziobro, Biegun, Żyła i Kubacki. Unieśli zaraz głowy z niewinnymi minami, a widząc wzrok trenera ustawili się rzędem od najwyższego do najniższego.

- Myśmy tylko chcieli sprawdzić czy się da wchodzić oknem – odezwał się w końcu Żyła. – Żeby w razie czego była droga ewakuacyjna. 

Kruczek tylko przewrócił oczami, a zaraz potem wyjął swój trenerski notatnik i kazał wszystkim iść się szykować. Tylko ja, jeden porządny i do zajęć na czas przygotowany, stałem przy ścianie, zerkając co chwila na wyświetlacz, bo czekałem, aż Stoch łaskawie odpowie w końcu na przynajmniej jednego z dwudziestu ośmiu SMSów, które mu wysłałem. Bo wyobrażacie sobie? Dziesiąta się zbliżała, a mistrza świata na treningu jeszcze nie było!

- Nawet Maciuś jest, a Kamila jeszcze nie ma – Pietrek oczywiście nie omieszkał zauważyć i zaraz naskarżyć trenerowi, żeby sobie przypadkiem o spóźnieniu Stocha nie zapomniał.

- Co znaczy nawet? – oburzył się Kot. I pewnie zaczęłaby się awantura, ale wtedy wpadł Stoch, zły jak osa, rzucił krótkie Cześć do nas i zaraz się zaczął tłumaczyć ze spóźnienia.

- Czterdzieści minut czekałem! Dziesięć razy dzwoniłem i dopiero za jedenastym razem szanowny pan Sobczyk w końcu odebrał i mówi, że bardzo przeprasza nas wszystkich i trenera, ale zaspał – ogłosił Stoch i spojrzał na nas po kolei, jakby szukając zrozumienia w oburzeniu. Bo trzeba dodać dla wytłumaczenia, że jak jest trening w Zakopanem, to Kamil zwykle po drodze zabiera ze sobą asystenta trenera i jak się właśnie okazało, całkiem słusznie, bo dzięki niemu Sobczyk był zwykle na czas. 

- To kiedy będzie? – zapytał Łukasz.

- Nie będzie! Bo zaspał u jakiejś ciotki w Krakowie! Jak był wczoraj w odwiedzinach!

- No nic, robimy trening bez niego – zarządził nasz szef i kierownik całego zgromadzenia. Więc poszliśmy na salę, ciągle między sobą komentując występki zastępcy trenera. Zrobiliśmy krótką rozgrzewkę, ja to już chyba trzecią dzisiejszego dnia. Obecni członkowie sztabu ustawili sprzęt i już mieliśmy zaczynać ćwiczenia, gdy naszą uwagę zwróciła mina trenera, która po raz kolejny tego dnia przybrała surowy wyraz. Swoją drogą muszę Wam zdradzić, że taka wściekła mina trenera, to jest bardziej zabawna niż groźna, no ale my z chłopakami zawsze udajemy, że się boimy. Żeby nie było.

- Hola, hola! Ktoś wie dlaczego nie ma z nami Prędkiego?


[Marina]

Próbowałyście kiedykolwiek udawać mężczyznę? Nie? To wam mówię, że nie ma trudniejszej rzeczy. No bo weź tu udawaj, że bujasz się jak oni. Znaczy się kołyszesz tymi ramionami, jak wstawiona sosna, gdy dobrze ją halny przewieje. Albo golenie sobie twarzy! Oczywiście musiałam wytrenować tę durną i w moim przypadku (co zrozumiałe) zupełnie bezużyteczną czynność, ale gdyby któryś z chłopaków usłyszał, że ja w wieku blisko lat osiemnastu golić się potrzeby nie mam, to by chyba pękł ze śmiechu i bym straciła już resztki autorytetu. Znaczy się autorytetu mojego brata. Już nie mówiąc o tym, że muszę zawsze pamiętać przy wysławianiu się, że mój głos nie może być wysoki, żebym się przypadkiem nie zdradziła, że mówię jak baba. No trudno, żebym nie mówiła, skoro jestem kobietą, prawda?

Jeszcze nigdy, ale to nigdy nie czułam, że mam tak miękkie nogi. Wysiadałam z samochodu przed lotniskiem w Balicach i nie ukrywam, że gardło miałam ściśnięte do granic możliwości. Najchętniej to bym się nic nie odzywała. Chwyciłam swoją ciężką torbę, ignorując spojrzenie Sobczyka i ruszyłam w stronę budynku. Podeszłam do kasy, gdzie z daleka ujrzałam Kruczka i ogarniały mnie wyrzuty sumienia, że tak rozsądnego i mądrego trenera muszę oszukiwać ja, dziewczyna. Lubiłam go, bo choć wielkim skoczkiem nie był i niewiele zawojował w narciarskim świecie, to uwielbiałam czytać z nim wywiady i zawsze podziwiałam jego trenerski warsztat. Miał do tego facet dryg. I w sumie szkoda, że się w takich skokach marnował. Chyba bym się wycofała z tej całej awantury, gdyby nie to, że poczułam szturchnięcie od Grześka, który z uśmiechem przywitał się z Łukaszem, wyrywając mi z dłoni mój zabukowany bilet. 

- Jesteśmy! Zwarci i gotowi do działania – powiedział asystent radośnie, tylko ciekawe kto mu pozwolił mówić i w moim imieniu. Tymczasem trener Kruczek spojrzał na mnie uważnie i wyciągnął dłoń, by przywitać się ze mną, jak należy, po męsku.

- Witam, Marcinie. Słyszałem, że były jakieś małe kłopoty. Wszystko już w jak najlepszym porządku?

Chrząknęłam cicho, mając na uwadze, że zaraz będę grzmieć nie jak dziewczyna ze swoim naturalnym głosem tylko jak mój brat. I pomyśleć, że muszę wysławiać się jak on w rodzaju męskim. Że ja naprawdę dałam się wkręcić w takie przedstawienie! Proszę, jak mnie dopadniecie kiedyś gdzieś przypadkiem to nie omieszkajcie mnie zabić. Tak będzie najlepiej. 

- Witam trenerze! Małe rodzinne kłopoty, ale już wszystko rozwiązane – przywitałam się kulturalnie i zaraz zauważyłam, że wzrokiem wskazuje mi, gdzie są pozostali. 

Szczerze powiedziawszy dopiero teraz czułam co to znaczy czuć narastającą w sobie panikę. No bo jak mam podejść do chłopaków i udawać, że ich znam? Znaczy się inaczej. Mój brat tych niektórych znał bardzo dobrze jeszcze z młodzików, innych pewnie mijał na skoczni i nieśmiało się do nich uśmiechał, jak to dzieciak do starszych kolegów. Dopiero w lecie zaczął z nimi skakać jak równy z równym, chociaż on ciągle małolat. Ale cicho. Wcale nie dzieciak z niego, tylko poważny zawodnik. Jeszcze by mnie zabił, gdyby wiedział, co ja tutaj o nim Wam opowiadam. W każdym razie ja byłam zajęta swoimi sprawami i nie obchodziło mnie raczej, kto przychodzi do brata, z kim on wychodzi, jakich ma kolegów, szczególnie, że są na świecie fajniejsze dyscypliny niż skoki narciarskie. Mieliśmy swoje grono znajomych i w ogóle swoje życie, nie wtrącaliśmy się w nie swoje sprawy do momentu aż któreś nie poprosiło o pomoc. Co prawda Marcin zdążył mi zrobić małą ściągawkę, co kto lubi, czego nie znosi, czego słucha, komu kibicuje, jakie ma przezwisko i no cóż, musiał się podzielić wspomnieniami, głupimi sytuacjami i męskimi sekretami. Rozumiecie to?! Męskie sekrety. Uwierzcie, że wolałybyście nie wiedzieć. Jeszcze sobie kawę kupiłam na odwagę. Zawsze będę mieć czymś ręce zajęte. Chwyciłam głęboki oddech i ruszyłam w ich stronę, klepiąc pierwszego lepszego skoczka w bark. 

- Siema matoły! 

Każdy rzucił w moją stronę spojrzeniem i tylko czułam jak mi serce do gardła podchodzi. Bo jeśli któryś się kapnie, to ku mojej uciesze sprawa się rypnie i ja odetchnę z wielką ulgą, a genialny pan Sobczyk będzie miał problem. Ale nie! Piotrek Żyła jak gdyby nigdy nic odwzajemnił mi powitanie, klepiąc przy tym tak mocno w bark, że gdy popijałam kawę niechybnie ją wyplułam wprost na zamyślonego Kamila. Świetnie! Nie dość, że są na Prędkiego wściekli, że się z treningu ostatniego wymigał, to jeszcze początek wyjazdu idealny! Spojrzałam niepewnie na lidera kadry, ale on już wycierał swoją twarz serwetką, rzucając Pietrkowi spojrzenie godne mordu. 

- Sorry, stary – szepnęłam, a sam zainteresowany przytaknął głową, że przeprosiny przyjęte. Ale na pewno już mam dużego minusa.

Czułam się jak idiotka. Poważnie. Widziałam, jak Sobczyk mnie uważnie obserwuje. Chyba badał moje zachowanie, bo pewnie się obawiał, że któremuś pierwszemu lepszemu od razu wypaplam o naszym sekrecie. A byś się zdziwił, panie genialny! Tymczasem skoczkowie po prostu powrócili do swoich czynności, którymi swoim braterskim powitaniem ich przerwałam. Czego się miałam spodziewać? Że będziemy pluć na rękę i przybijać sobie piątkę, wymieniając się milionami mikrobakterii, a na koniec wielki niedźwiedzi skok na klatę? Pocieszając się, że mogło być gorzej zajęłam swoje miejsce i skoro sama miałam jakieś nowinki technologiczne, chwyciłam swojego Iphona i niemalże w trybie natychmiastowym moje palce zaczęły konstruować morderczą wypowiedź do mojego brata kaleki, że jak tylko go dorwę jest już trupem. 

Sam lot przespałam, a na miejscu trzeba było brać swoje bagaże i wnosić samemu do hotelu. Niby nic dziwnego, nie? Tylko że gdybym była Mariną, to zaraz by się zleciało dziesięciu rycerzy i biliby się o to, który moje klamoty wniesie na górę, a tak, to martw się Prędki sam. Jak nic braciszku, do końca świata się nie wypłacisz za moje straty moralne. Przydzielono mnie do pokoju Sobczyka, ale to nawet nie ruszyło ani trochę moich kolegów. Pewnie się jeszcze cieszyli, że nie na nich padło. Padnięta ze zmęczenia skoczyłam na łóżko i zaczęłam masować pod bluzą mój biedny, zmiażdżony pod bandażem elastycznym biust. Ze skwaszoną miną położyłam się wygodnie pod kołdrą i nie miałam ochoty ani na kolację, ani na rozmowę z kolegami mojego brata, których musiałam łgać prosto w oczy. Trudno. Niech sobie myślą, że jestem małolat i odludek. Poszłam spać.


--
Siema! Przed wami kolejny rozdział i mam cichą nadzieję, że pozwoli nam sie uśmiechnąć po przykrej nowinie jakim był wypadek Morgiego. Razem z Arią dwoiłyśmy się i troiłyśmy sprostać postawionej nam poprzeczce! Same oceńcie i do usłyszenia. Megi


Bo naprawdę nie było łatwo zacząć. Więc prosimy o wyrozumiałość. Aria F.

piątek, 3 stycznia 2014

Prolog, czyli początek całej awantury



Egzaminy to bardzo ciężki okres dla każdego ucznia i studenta, ale Wy też pewnie coś o tym wiecie, no nie? I dobrze, bo nie trzeba będzie długo tłumaczyć. To czas wytężania wszystkich szarych komórek w mózgu, żeby pokazać całemu światu, że to, czego uczą nas w szkole nie jest całkowicie beznadziejne. Że Mickiewicz naprawdę wielkim mistrzem był, czy jakoś tak. Że dwa plus dwa daje cztery, a pięć razy pięć wychodzi dwadzieścia pięć, bo przecież już takiego cosinusa i tangesa (czy jak go tam zwał) to już mało kto zapamiętuje, tylko takie najwybitniejsze jednostki i kujony, nie? Biologia to się w sumie czasem przydaje. Dzięki niej wiem, że nie powinnam przetrzymywać przez tydzień w plecaku zafoliowanej kanapki, no chyba że chcę wyprodukować nowe rodzaje grzybów. Na szczęście taką wiedzą nie musiałam się chwalić na wymianie studenckiej w austriackiej szkole Stams, którą udało mi się wywalczyć ciężką bitwą, czy jak kto woli życiorysem, listem motywacyjnym i przecudnymi osiągnięciami sportowymi.

Pewnego dnia siedziałam sobie w ławce z długopisem w ustach, zastanawiając się nad sposobem udowodnienia, że Wolfgang Bauer wielkim pisarzem był w przeciwieństwie do takiego niemieckiego pisarza, co się zwał Goethe. Przez kilka miesięcy zdążyłam się przyzwyczaić, że Austriacy mieli kompleksy na tle swoich niemieckich sąsiadów. Szczególnie tych wybitnych. Ale co im zrobisz? Gdy tak siedziałam pośród trzydziestu innych uczniów szkoły Stams i dumałam nad arkuszem zapełnionym już moimi hieroglifami na półtorej kartki, do naszej sali wstąpiła wicedyrektorka Johanna Stapler. Stukała tak głośno obcasami, że nie było nikogo, kto nie przerwałby pisania i nie spojrzałby na tę kobietę, która nie wiedzieć czemu, w tak ważnym momencie raczyła przerwać nam pisanie egzaminu. Przemierzała surowym wzrokiem po całej sali (zapewne po to, abyśmy przypadkiem nie zapomnieli, że jest wicedyrektorką) i jestem pewna, że gdyby mogła zabijać wzrokiem, połowa obecnych leżałaby trupem na podłodze. Po chwili jej skrzekliwy doniosły głos odbił się echem po wnętrzu klasy, a trzydzieści par zainteresowanych oczu zwróciło się w kierunku wywoływanej osoby.

Tą osobą byłam ja. Marina Prędka, proszona natychmiast do gabinetu dyrektora. Świetnie.

Jeśli byliście kiedykolwiek wywoływani na dywanik do dyrektora, to chyba się domyślacie, jak ja się czułam w tamtym momencie. Oddałam prawie ukończony egzamin mojemu nauczycielowi i biorąc głęboki oddech szłam, jak na ścięcie głowy. W głowie starałam sobie przypomnieć, co takiego głupiego zrobiłam, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Przecież ładnie reprezentowałam Stams na arenie międzynarodowej w dziedzinie narciarstwa alpejskiego i snowboardu. Z samymi sukcesami. I nie żebym była chwalipiętą, jak nasza największa szkolna gwiazda. Poza tym byłam grzeczna jak niemowlak. Wszystko więc wskazywało na to, że czeka mnie jakaś kara po prostu za niewinność. Cudownie. Wlokąc się powolutku za poważną kobietą, próbowałam odgadnąć jej nastrój i wybadać, o co chodzi i czy bardzo jest na mnie zła, no ale walcz z wiatrakami. Minę miała nieruchomą jak Janne Ahonen za swoich najlepszych czasów.

Gdy doszłam pod drzwi dyrektora byłam już w stu procentach pewna, że nie mam nic na sumieniu, więc tym bardziej byłam zdziwiona całym zamieszaniem. Gdy weszłam do pomieszczenia oprócz dyrektora zauważyłam siedzącego trenera oraz obcego mężczyznę, którego twarz wydawała mi się znajoma. Dyrektor Kruger wskazał mi dłonią fotel. Mój trener wyglądał, jakby ktoś wbił go na palnik i kazał mu cierpieć katusze za nasze wszystkie grzechy. Chrząknęłam cicho, oblizałam suche wargi i już chciałam otworzyć usta w celu wyjaśnienia całego nieporozumienia, ale niestety nie zdążyłam.

- Ten pan – zaczął mówić dyrektor szkoły w Stams, wskazując na pana po mojej prawicy – przyjechał prosto z Polski i mówi, że bardzo dobrze cię zna. 

Zdarzyło Wam się kiedyś, że patrzyliście na człowieka, który Wam wmawiał, że się znacie, a Wy, mimo że staraliście się za wszelką cenę wyłuskać w mózgownicy sytuację, w której dane Wam się było poznać, musieliście skapitulować i przyznać, że skleroza Wam się na mózg rzuciła? Właśnie. Też uwielbiałam takie sytuacje. A na dodatek moja szanowna głowa była przegrzana moją weną twórczą związaną z egzaminem, z którego zostałam tak bezceremonialnie wyrwana. Ciekawe, kto mi odda punkty, których nie zdążyłam zdobyć. Więc siedziałam z otwartymi oczami i uśmiechałam się słodko, by ukryć moje zdezorientowanie. Może ktoś będzie mi łaskaw wyjaśnić o co chodzi? Tylko po cholerę ten koleś tu jechał przez połowę Europy? Macie jakiś pomysł?


--

Cześć!
Historia zna wiele sojuszy, paktów i przeróżnych fuzji, które się zakończyły większymi lub mniejszymi sukcesami. Wojska koronne razem z Litwinami i Rusinami pokonały samych Krzyżaków, Sobieski pojechał z odsieczą aż pod Wiedeń, Idea swego czasu połączyła się z Orange, a Amica Wronki z Lechem Poznań. Bo jak to mówią, gdzie dwie głowy, tam nie jedna. Dlatego ja i Megi postanowiłyśmy zewrzeć szyki i w myśl tej maksymy zrobić coś wspólnie. Będzie się działo. A efekt końcowy pozostawiamy do oceny Wam (: 
Aria Fresca


Zapomniałaś jeszcze po drodze o dopisaniu naszej największej dynastii Jagiellonów! Dodam od siebie, że fuzja z Arią w postaci tego opowiadania to czysta przyjemność. Co tu dużo mówić, sami oceńcie nasz zespołowy debiut! :)
Megi