sobota, 24 stycznia 2015

20. Listy schowane w piecu



[Krzyś B.]

Nic nie mogłem przecież poradzić, że brakowało mi doświadczenia. Nie tylko na skoczni, ale także w życiu prywatnym. No dobra, przede wszystkim w życiu prywatnym. Bo kiedy ja ostatnio miałem dziewczynę? Chyba w przedszkolu! A jeszcze nie była moja tylko wspólna z kolegą. Przy mnie to nawet Kota można uznać za znawcę kobiet. Wcześniej to jakoś niespecjalnie mi to nie przeszkadzało. Zajmowałem się skokami, czasem coś tam pożartowałem z Olkiem czy Klimkiem, czasem się pozłościłem na własną nieśmiałość i zawstydzenie w stosunku do przedstawicielek płci pięknej, no ale co się miałem przejmować? Poza tym niespecjalnie miałem czas kogoś fajnego poznać. No bo gdzie? Na skoczni? No OK, na skoczni mógłbym. Madzia i Asia super dziewczyny, ale nawet one mnie mają za gówniarza. I to jest chyba mój największy problem… Ale żeby i Marina? No już sam nie wiem! No bo same powiedzcie, co ja sobie mogę myśleć? Już się wydawało, że wszystko w dobrą stronę idzie, a nagle Marinka przestała odbierać rozmowy na Skype, a i na chacie dużo rzadziej pisze! Tak z dnia na dzień! 

No i zupełnie nie wiedziałem czy ja coś zrobiłem źle? Może ją przestraszyłem? A może coś nie tak powiedziałem? Próbowałem Marcina delikatnie podpytać, ale on to jest chyba jeszcze bardziej zielony w sprawach damsko-męskich niż ja, bo tylko się zrobił czerwony jak burak i coś tam mruczał pod nosem zawstydzony. I tyle sobie pogadasz z nim o ważnych sprawach. Fajny kolega, ale się jeszcze nic a nic nie zna na życiu.

Gapiłem się już chyba drugą godzinę w chat na Facebooku licząc, że w końcu się Marina na nim pokaże, aż w końcu doszedłem do wniosku, że sam sobie nie dam rady. Bo może się dziewczyna czuła osaczona przeze mnie? Albo co? Trudno, trzeba pogadać z którymś z chłopaków! Tylko łatwo wymyślić, trudno zrobić… Bo niby do kogo miałem iść po radę? Kamil i Stefan to chyba myślą, że jestem głupim małolatem. Nawet mnie w Sylwestra nie obudzili i przespałem północ jak przedszkolak! Na samą myśl, że miałbym z nimi rozmawiać… no wiecie… to robiłem się czerwony jak burak. Odpada! Kot… Ten to się zna na dziewczynach, jak ja na curlingu – tzn. wiem, że istnieje. Na pewno mi nic nie pomoże. Marcin w tych sprawach równie zielony, jak wcześniej mówiłem. Do Klimka mógłbym zadzwonić albo Ziobry, ale jak się ich romanse skończyły to sami wiecie. Lepiej nie. Do Kubackiego bym poszedł, no ale się go trochę boję. To co? Został mi Piotrek. Poszedłem i zapukałem.

- Wlaaaaazł! – wydarł się Żyła, więc do pokoju wparowałem, a ten spojrzał na mnie z wielkimi oczami. – Eee... myślałem, że to trener.

No tak, koniec świata, bo grzecznie zapukałem, a nie jak inni koledzy, co wchodzą jak do tramwaju. Ale już po chwili Pieter się wyszczerzył na całą gębę, poklepał mnie w ramię, a potem chyba dostrzegł moją minę zatroskaną, bo usiadł na skraju łóżka i wbił we mnie ciekawskie spojrzenie. Wiedział, że mam problem.

- Co jest? – zagadnął, a potem cierpliwie poczekał, aż się wyjąkałem.

- Piotrek, bo ja się chyba zakochałem – wydusiłem w końcu i skierowałem wzrok na podłogę.

- Matko kochana! W Prędkim?!

- Odbiło ci całkiem?! – obruszyłem się, bo tego już było za wiele. – Gdzie w Prędkim?! W Marinie!

- To ty wiesz?! – Wiewiór tak się zdziwił, że aż usiadł z otwartymi ustami, a ja westchnąłem głęboko. Czyli jednak on też mnie ma za dzieciaka.

- Pewnie, że wiem, że Marcin ma siostrę bliźniaczkę… – westchnąłem, bo zupełnie już nic nie rozumiałem. No ale to Pietrek. – Z resztą co to za tajemnica? Parę lat temu ją na treningach widywałem, ale dopiero teraz jakoś… jakoś tak… mnie wzięło.

- To gdzieś ją spotkał? – Żyła ocknął się z zamyślenia i uśmiechnął szeroko.

- No w sumie to… Nie spotkałem. Uczyliśmy się matematyki na Skype razem… No i tak jakoś… – bąknąłem, czerwieniąc się jak pomidor i wtedy przez chwilę pożałowałem, że tu przyszedłem. Bo co sobie o mnie Piotrek pomyśli? Taki ze mnie matoł.

- To że tak się zapytam… W czym tkwi problem?

- No właśnie nie wiem!

- To jak mam pomóc? – Żyła rozłożył bezradnie ręce i chyba naprawdę zrobiło mu się smutno. Skuliłem się w sobie, a potem machnąłem ręką i usiadłem na łóżku Kota, trzymając kciuki, żeby właściciel pościeli nie wparował do pokoju zbyt szybko. Ale by miał uciechę! Potem powoli wszystko mu opowiedziałem. Jak się uczyliśmy wieczorami, jak jej tłumaczyłem, a potem jak rozmawialiśmy o byle czym do późna… Jeszcze w czasie Świąt wszystko wydawało się proste, a potem tak nagle… cisza. Nie odbierała jak do niej dzwoniłem, a na zostawione wiadomości odpowiadała może raz na tydzień. A przecież jesteśmy w Innsbrucku! Miałem nadzieję, że może przyjdzie pod skocznię… 

- Ja już zupełnie nic nie rozumiem – dodałem na koniec i spojrzałem na kolegę błagalnym spojrzeniem. Ten wypuścił powietrze, a potem podrapał się w głowę. Powiercił się chwilę na krześle, a potem rapem wstał i poszedł pod okno. A potem wrócił i usiadł naprzeciwko mnie tak gwałtownie, że ja aż podskoczyłem.

- Ty z Prędkim mieszkasz, nie? – zapytał mnie, więc szybko przytaknąłem. – To proste jak drut w lewej nodze! Dziewuszyna się wstydzi gadać przy Marcinie! 

- Myślisz? – westchnąłem z powątpieniem.

- Na bank! Ona… podobno strasznie nieśmiała!

Czyli może jest nadzieja, że nie całkiem mnie olała?


[Marina]

Nie sądziłam jednak, że pojawienie się w Innsbrucku pokomplikuje mi trochę życie. Bo raz, musiałam znowu nakłamać Krzysiowi – tym razem jako Marina – że byłam zmuszona pilnie jechać do Polski i nie ma mnie w Innsbrucku… Całe szczęście, że Piotrek mnie uprzedził na czas. Może na dobre wyszło, że się dowiedział. Nie rozmawialiśmy o tym później, ale czułam, że w głębi serca mnie wspiera. Taki kochany! A ten biedak czekał i tak liczył, że się spotkamy! Znaczy Krzysiu. Ach, ach, ach. Serce mi mało nie pękło, gdy mu pisałam, że mnie nie będzie pod Bergisel, a potem gdy musiałam patrzyć jak chodzi taki smutny z nosem na kwintę! No ale co mogłam zrobić? Umówiłam się z nim grzecznie na Zakopane. Mam nadzieję, że mój brat łamaga do tego czasu wróci na swoje miejsce, bo inaczej go zabiję gołymi rękami! A dwa, skoro już byłam niedaleko, to musiałam się pokazać w Stams, niby po chorobie, by pozaliczać częściowo moje nieobecności i znów zniknąć. Dobrze, że mogłam liczyć na wsparcie kolegów. Znaczy się święta trójca czyli Sobczyk, Stoch i Hula obiecali ze mną pojechać do Stams busem prosto po zawodach. Nie mam pojęcia jak Grzesiek to Kruczkowi wytłumaczył. W każdym razie sprawił, że inne matoły grzecznie pojechały drugim autem ze Skrobotem bez żadnych pytań. Podobno naściemniał, że mamy z Kamilem jaką dodatkową kontrolę, a Stefan został do towarzystwa. Piotrek wtedy głośno wyraził swoją dezaprobatę i powiedział, że ani mu się śni marznąć i na nas czekać. Inni poszli za jego przykładem, zapakowali się do busa i pojechali do hotelu. Jeszcze się muszę pochwalić, że nie wypadłam tak źle na zawodach, bowiem pierwsza dziesiątka najlepszych zamykała się ze mną w roli głównej! No i obok Dawida byłam drugą (drugim! Drugim!) w kadrze, który coś zarobił podczas kwalifikacji. A Stefan tym razem był drugi. Zaraz za Wielbicielem Prosiaków.

Nasz plan był taki, że pod szkołą wychodzę jako Marina, idę załatwić swoje sprawunki, Sobczyk do dyrektora by porozmawiać o dalszej nieobecności, a ja wtedy śpiewająco zaliczam egzaminy. Po trzech godzinach wracam do busa i pod hotelem wysiadam jako Marcin. Przecisnęłam się na koniec busa, by chłopaki nie podglądali, jak się przebieram, a raczej doprowadzam do swojej wersji pierwotnej. Rozpuściłam swoje włosy, które wykręcane były od notorycznego obwiązywania gumką, wcisnęłam się w swoje damskie spodnie i bluzę, a na to ubrałam „cywilną” kurtkę. Gdy doszłam do kolegów musiałam przez chwilę pomachać im dłonią przed oczami, bo czułam się tak, jakbym była brudna. 

- Eeee… – po chwili Stefan chrząknął i wybudził się z transu. – Jaka ty jesteś…

- Tak wiem, podobna do Marcina – wtrąciłam, bo nie ukrywam, że dosyć dobitnie wryło mi się do głowy to stwierdzenie w wykonaniu Bieguna.

- …ładna – poprawił Stoch z lekkim uśmiechem. – Chcieliśmy powiedzieć, że ładna. A to, że podobna to też swoją drogą. 

Nie ukrywam, że ten mały komplement od lidera bardzo podniósł mnie na duchu, bo to bardzo miłe uczucie, że dwóch dorosłych, żonatych mężczyzn potrafi sprawić dziewczynie przyjemność małym zdaniem. Przy okazji wprawiając mnie w małe zakłopotanie.

- Ermmm, dziękuję. 

- I jesteś niezmiernie urocza, kiedy się zawstydzasz – dodał Stefan, uśmiechając się szeroko. 

Spojrzałam na szybę, żeby jednak nie widzieli, że rumieńce mnie zdradzają, nie mniej jednak trochę się zastanawiałam czy Stefkowi tak wypada mnie podrywać. W dodatku nieletnią. Jeszcze by go niesłusznie oskarżyli o jakieś seksualne insynuacje. W takim razie, gdy dojechaliśmy przed szkołę czułam się dumna, że chłopaki doceniają moją edukację na wysokim poziomie, bo wyczułam w ich głosie lekką nutę zawodu, że oni nie mogli w swoich młodzieńczych latach korzystać z takich szkolnych wymian, jak ja. Sobczyk pędem powędrował do dyrektora, a ja sprintem wpadłam na szkolne korytarze, by znaleźć wskazaną salę i zacząć się męczyć trzy godziny nad odrabianiem swoich zaległości w obecności wtajemniczonych nauczycieli.


[Stefan] 

Opierałem się o maskę samochodu i razem z Kamilem wyczekiwaliśmy aż nasza gwiazda wróci do nas z uśmiechem. Bo szczerze… innego scenariusza sobie nie wyobrażałem. Mała musi zdać te egzaminy! Jeszcze by się Kruczek, nie wiadomo skąd, dowiedział i byłby koniec i dziewczyny i jej brata. 

- Myślisz, że jej brat skakałby tak samo dobrze jak ona? – zapytałem przyjaciela, bo już mi się nudziło to czekanie i chciałem zabić czas.

- Sam się zastanawiam, co to będzie jak Marcin wróci. I na jakim poziomie po kontuzji…

- A co on sobie zrobił? – spytałem, bo przyznam szczerze, że jakoś nie miałem czasu i okazji, żeby pytać o to Manię. O widzicie, ta ksywa pasuje jej jak ulał. No przyznajcie, że ładniej brzmi jak myślę o Manii, a nie o Marinie?

- Nie wiesz? – odpowiedział zdziwiony Kamil, uśmiechając się wesoło, a mi nie pozostało nic innego, jak zaprzeczyć kategorycznie głową. – Spadł z jabłoni i skręcił nogę. Tylk skręcenie, jak się potem okazało, było złamaniem. No i są komplikacje.

- Ale że z jabłoni? 

- Sam się dziwiłem dopóki nie spotkałem się z jej bratem – odpowiedział Stoch. – No bo wiesz stary, nie dość, że za niego skacze, nasłucha się trochę od naszych przypałów, jaki to Prędki nie jest, a to jeszcze ta akcja z matematyką. Stwierdziłem, że muszę nim trochę potrząsnąć, żeby się ogarnął.

- Pomogło? 

- Powiedzmy, że chyba coś trafiło do jego głowy, skoro zdał ten sprawdzian przed tym całym zdawaniem przy Kruczku online. Aż dziw bierze, że Łukasz niczego nie podejrzewa.

Pokiwałem głową, bo tutaj przyjaciel miał rację. I naszym zadaniem nie pozostaje nic innego, jak utrzymać ten sekret jak najdłużej. 

- Dlatego zostawmy wszystkich w błogiej nieświadomości – stwierdził lider uśmiechając się pod nosem. – O, wychodzi!

Spoglądałem na uśmiechniętą Marinę, która biegła do nas z informacją, że udało jej się zaliczyć semestr przed czasem. Kamil poklepał dziewczynę po ramieniu, a ja przytuliłem ją do siebie jakby to była moja młodsza siostra, o którą muszę dbać, by choć jeden włos jej z głowy nie spadł. Po chwili ujrzeliśmy drugiego trenera i gotowi mogliśmy wracać do hotelu. 

- Mam pomysł – odezwał się Kamil. – Z racji tego, że zaliczyłaś semestr może jakaś mała nagroda? Chciałbym cię zaprosić na lody gdzieś w pobliżu, ale jak sama wiesz nie znam okolicy. Stefan też może iść – uzupełnił łaskawca.

- Chłopaki ja nie wiem czy to dobry pomysł – wtrącił niepewnie Grzegorz. – Wystarczy chyba szlabanów dla Prędkiego, co?

- Grzesiek to tylko lody! Do kolacji wrócimy przed czasem, będę pilnował godziny – dodał Kamil wciąż spoglądając z uśmiechem na Marinę i szybko zrozumiałem do czego zmierza. Dziewczyna była gotowa już wsiąść do busa i znów przeobrazić się w swojego brata, a przecież każdy potrzebuje być chwilę sobą!

- Marinie się należy trochę swobody w swoim ciele. Stawiamy jej lody w nagrodę za dobre sprawowanie na Turnieju i że z sukcesem zaliczyła semestr. Daj jej odetchnąć – wyjaśniłem.

- Dobra, poddaję się. 

- Najbliższe lody można zjeść w kawiarni przy skoczni Bergisel. 

Piętnaście minut później siedzieliśmy w przytulnej kawiarence z ogromnymi pucharkami lodów i owoców. Widok uśmiechniętej dziewczyny cieszył nie tylko moje oczy, ale i napawał jakąś braterską dumą. Widać było, że mogła swobodnie poczuć się przy nas, pośmiać, pożartować. Przy busie mała nie mogła nam przestać dziękować, a ja już wiedziałem, jak nie wiele trzeba by dać jej powody do radości. Wystarczyło tylko od czasu do czasu pozwolić jej być Mariną. Chwilę później zauważyłem, że jakiś młodzieniec przygląda się uporczywie naszej gwieździe. Sama Mania przez chwilę również utrzymywała z nim kontrakt wzrokowy. Mógłbym się założyć, że między tą dwójką iskry leciały od samego patrzenia! Przyjrzałem się uważnie młodemu chłopakowi i na pierwszy rzut oka to urodziwy to nie był. Już Biegun był przystojniejszy! A ten typ tu? Masywna budowa niczym dąb, tunel w uchu i ciemne włosy. Wzruszył ramionami i odwrócił się by wrócić do rozmowy.

- Coś się stało? – spytałem, bo Marina nerwowo się poruszyła.

- Nie! Znaczy się dziękuję wam za deser, za wsparcie, ale nie sądziłam, że ta kawiarnia jest oblegana przez innych z mojej szkoły. Na szczęście gościu mnie chyba nie poznał. 

Kiwnęliśmy tylko potakująco głowami i wróciliśmy do hotelu. Trochę trzeba było konspiracji, żeby ją jakoś przemycić do pokoju i spokojnie pozwolić, by zamieniła się w brata. Nie powiem, bawiło mnie przyglądanie się, jak poprawia perukę i charczy, by zacząć grać Marcina. 

- Nie zastanawiałaś się nigdy nad aktorstwem? – spytał z uśmiechem Stoch.

- Nie, jakoś nie przyszło mi to do głowy – oznajmiła Marina.

- A szkoda! – wtrąciłem. – Całkiem nieźle sobie radzisz, no ale chodź Marcinie na kolację.

I tak udaliśmy się we czwórkę na stołówkę, by dołączyć do nieświadomych niczego pozostałych. 



_____________________

Witajcie!
Długo zajął nam powrót do rzeczywistości. 
Po raz kolejny utwierdzam się w tym, że kocham Zakopane! <3
Kocham jego magię, atmosferę, możliwość poznania szereg nowych osób!
Kocham sam fakt, że przy odrobinie szczęścia można było natrafić na skoczków!
I wiecie co wam powiem?
Obiecałam Corze, Arii, Ali, Madzi i Aii, że osobiście pod rozdziałem napiszę, że już nigdy więcej nie zamierzam psioczyć na Macieja Kota!
Od teraz jesteście świadkami, że napisałam to oficjalnie!
Maciek jest przesympatycznym, ciepłym młodzieńcem. 
Nikomu nie odmówił robienia zdjęć, robiąc na złość "miśkom". 
Pozował z uśmiechem i porozmawiał z nami jak kolega z koleżankami! 

Co niektórzy (nie robię tego po złości, ale sama się wypaplałaś czytelniczce w komentarzu :P) wiedzą, że również natrafiłam na Dejviego. O dziwo, cud, że w ogóle wyszedł do mnie i dwóch koleżanek. Można było uciąć z nim krótką rozmowę. Dawid to mega ambitny facet, nie gorszy od Macieja. Bardzo surowy wobec siebie ale wsparcie kibiców i wiara w niego oraz w zespół sprawia, że skoczkowie są świadomi jak bardzo kibice ich kochają i wspierają na dobre i na złe!

Najbardziej oblegany ze wszystkich był niedzielny zwycięzca - Kamil Stoch. 
To było istne szaleństwo przeżyć taką dziką radość w gronie ponad 50 tysięcy kibiców! (niektóre źródła podają, że na skoczni było 23 tysiące, a pod skocznią drugie tyle!) Sam hymn Mazurka Dąbrowskiego sprawił, że miałam ochrypnięte gardło i łzy pociekły po policzkach.
Dla takich chwil człowiek wie, że warto! 
Warto spełniać marzenia!
Warto realizować swoje cele!
I pomyśleć, że trzeba czekać kolejny rok by móc świętować okrągły 40 konkurs w Zakopanem!

Megi


Cóż, Megi powyżej to już największe przygody opowiedziała :) Pozwoliłam sobie tylko podkreślić jej oficjalne oświadczenie na temat Macieja! Mogłabym powiedzieć - a nie mówiłam! Kochamy Macieja i będziemy go wspierać i trzymać kciuki nawet jak nie idzie. Należy się jak najbardziej za całą cierpliwość jaką miał dla kibiców.

Bohaterem Zakopanego był także Heinz K. Zapraszam tutaj. Wspomnienia z Zakopanego oczami Heinza Kuttina - taki pamiątkowy jednopart :)

Swoją drogą kolejnym jednopartem zaszczyciła nas Cora. Jeśli jesteście ciekawi to zapraszam tutaj.

A Wy mieliście jakieś przygody w Zakopanem albo w Wiśle? Kto był?!
Pozdrawiam, 

Aria.