♫ ♫ Łzy, Przebój
[Marina]
Matoły ukryły się za ścianą przy windzie, zostawiając mnie samą przed drzwiami dwóch trenerów. W dodatku Kot stwierdził, że wyświadczy mi przysługę i zapukał do pokoju szybciej, niż zdążyłam przygotować jakąś przemowę. Ledwo się odwróciłam, a tu bach! Drzwi otwarte! I kto stał przede mną z podniesioną brwią, wpatrując się we mnie uporczywie? Kruczek! Bo Sobczyka to było słychać z łazienki, nucącego coś pod prysznicem.
- Ja… ja mam pytanie do trenerów – odparłam, próbując na poczekaniu znaleźć jakiś sensowny argument.
- Przekażę Grześkowi w razie czego – odpowiedział z uśmiechem Łukasz i uchylił drzwi. – Wejdź.
Jeszcze tego mi brakowało! Pakować się do jaskini lwa. Czy koledzy do reszty powariowali? Z rezygnacją posłusznie spełniłam prośbę Kruczka i nieśmiała usiadłam na fotelu przy stole. Główny trener patrzył na mnie pytająco, a ja próbowałam się zebrać w sobie. Gdy miałam zacząć mówić (nie miałam pojęcia co, no ale nie mogłam przecież cały czas siedzieć z beznamiętną miną, jak nie przymierzając Peter Prevc na belce), drzwi od łazienki skrzypnęły i po chwili dołączył do nas zaskoczony Sobczyk. Zaskoczony albo raczej przestraszony.
- Zmajstrował coś? – rzucił szybko do Kruczka, a ja spojrzałam na niego najbardziej morderczym spojrzeniem, na jakie mnie było stać. Nie ma jak wsparcie od trenera, nie? Ładne ma o mnie przekonanie, nie ma co. Trudno, już się przyzwyczaiłam, że jestem w tym bagnie sama. Sama sobie załatwiaj transport, sama się ucz, a jeszcze najlepiej razy dwa – za siebie i brata matoła. No i sama dźwigaj sprzęt. Ale my nie o tym, bo przecież nie skarżyć się przyszłam, a z ważną misją. Dobra! Wóz albo przewóz.
- Mam taką sprawę do trenerów… No bo na dole obok hotelu jest pub…
- Nie ma żadnego picia – odparł kategorycznie Łukasz, a ja pokiwałam głową, szybko wchodząc mu w słowo.
- Ale trenerze ja nie o piciu. Jest tam pizzeria no i my… To znaczy tak. Ja kiedyś obiecałem Krzyśkowi, że mu postawię pizzę za to, że mnie wyszkolił w matematyce bezinteresownie. Trener pamięta, nie?
- Nie treneruj mi tu, Prędki!
- Bo myśmy chcieli iść, bo w sumie ta kolacja to nie była zbyt… sycąca. I tak sobie pomyśleliśmy, że…
Kurczę, ten Kruczek to się gapił na mnie tak, jakbym naprawdę chciała mu wyciąć jakiś numer. I wcale nie miał miny, jakby się miał zgodzić. Może on układał menu, a Prędki przyszedł i mówi, że jedzenie beznadziejne?
- Znaczy się wszystko smaczne było – poprawiłam się zaraz. – Tylko my dzisiaj, tak jakoś mamy większy apetyt niż zwykle. Przez to powietrze! Więc chłopaki, mnie przysłali, żebym zapytał czy…
Łukasz zmarszczył brwi, a ja wypuściłam głośno powietrze. Jak nic dostanę nowy szlaban! Znowu! Zabiję cymbałów za ich genialne pomysły po kolei. A Pietera pierwszego!
- Pewnie, że z wami pójdziemy! – usłyszałam za sobą głos drugiego ze szkoleniowców. Genialny Sobczyk uśmiechnął się, stanął zaraz mnie i bachnął mnie tą swoją wielką ręką w bark. – Widzisz Łukasz, ten to chociaż o nas myśli. Skorzystamy, nie? Mnie się ciągle odbija tą zieloną trawą, co nam podali w ramach kolacji.
No pięknie! To się chłopaki ucieszą! Bo co miałam zrobić? Pokiwałam głową i potwierdziłam, że poczekamy przy windzie, aż się sztab szkoleniowy odpowiednio do wyjścia przyodzieje i do nas przyjdzie. Bo przecież im nie powiem, że myśmy chcieli iść sami, a ja wcale nie miałam zamiaru ich zapraszać, nie? A Grzesiek za nic się nie domyśli niczego i zamiast mi pomóc w trudnym życiu chłopięcym, to tylko bardziej mi niszczy reputację i sympatię wśród kolegów. Nigdy więcej żadnego chrztu bojowego! Oczywiście koledzy mnie ciasno otoczyli i próbowali wyciągnąć ode mnie, czy się udało, czy nie. Spoglądałam na nich i już miałam otworzyć usta, by ogłosić tę jakże radosną wieść, jak dostrzegłam, że Kruczek z Sobczykiem już do nas dołączyli.
- No co tu jeszcze stoicie? Biegiem do tej pizzerii – oznajmił Łukasz, a wrzask radości jaki dotarł do moich uszu sprawił, że przymknęłam powieki, żeby nie oszaleć. Bo naprawdę z nimi to gorzej niż z małymi dziećmi. Z tej całej radości byłam wyściskana przez kolegów, jakbym im największe i nieosiągalne marzenie spełniła. No tak. Chłop głodny, to chłop zły. Trzeba o tym pamiętać. Tymczasem Sobczyk chrząknął i odezwał się, przekrzykując tych jełopów.
- No to idziemy!
Cisza. I kilka spojrzeń pełnych politowania skierowanych w moją stronę. Pięknie! Znowu Prędki zawalił sprawę, bo przecież miało być bez nianiek w postaci trenerów. Ruszyłam pierwsza, gdyż miałam już dość. Mogli sami sobie załatwiać! Czy bym się wysiliła czy nie to i tak wszystko było źle. Według rozumowania kochanych kolegów. Wiecie co wam powiem? Z moich obserwacji wynika, że strasznie wszyscy się uczepili nas, płci żeńskiej, że my to zmienne jesteśmy, jak przepisy FISu. A ja dochodzę jednak do wniosku, że skoczkowie to dopiero prosty przykład, jak można w przeciągu kilku minut zmienić nastawienie do siebie i wszystkich dookoła. I ja już otwarcie przyznaję, że nie nadążam za nimi.
Pół godziny później nikomu już nie przeszkadzało, że w naszym towarzystwie są dwaj trenerzy. Każdy zamówił dla siebie pizzę jaką chciał, a do picia to cola, ale bez cukru. No bo nie wypada, żeby na zawodach jutro skakano pod wpływem procentów czy czegoś innego, nie? Trener Łukasz nigdy by sobie na takie łamanie swoich zasad nie pozwolił.
Tylko Biegun, który siedział obok mnie, dyplomatycznie szepnął, że wie, że robiłam wszystko jak należy i że wcale nie wyszło tak znowu źle. I wierzcie mi, prawie bym umarła na zawał. Bo ten jego szept przy uchu sprawił, że gdyby moje serce mogło wyskoczyć z piersi przez gardło, to pewnie już dawno dychałoby na wierzchu. Na szczęście po chwili Piotrek coś do Krzysia powiedział i przez kilka minut mogłam odetchnąć. Mnie za to zajął Stefan, bo chciał się upewnić, że na pewno chcę mieszkać z kolegą, a nie z nim. Tak się zaaferowałam tłumaczeniem mu, że ma się nie przejmować i nie chuchać na mnie jak na swoje małe dziecko, że wzięłam nie ten co trzeba kawałek pizzy do ust. Zajadałam się przez kilka minut z apetytem, dopóki się nie zapowietrzyłam. Albo inaczej. Ja dosłownie walczyłam o odzyskanie oddechu, a do oczu naszły mi łzy i gdyby nie to, że Kamil podsunął mi szklankę do popicia, to dalej łapałabym powietrze. Sęk w tym, że sprawę jeszcze pogorszyła bąbelkowa coca-cola. Już zupełnie ryczałam, a język to piekł jak cholera! Kto żre takie cholerstwo?! Wstałam od stołu i uciekłam w te pędy do łazienki.
Po krótkiej chwili, gdy wydaje mi się, że mogę normalnie funkcjonować westchnęłam ciężko sama do siebie:
- Mam już dość tych wszystkim cymbałów. Zapłaci mi za wszystko braciszek. Co do ostatniego grosza.
- Prędki?!
Nosz kuźwa! Pietrek! A ten co tu robi? Patrzę na niego z wielkimi oczami, ten również w konsternacji gapi się na mnie, jakbym z choinki się urwała.
- No co? – próbowałam jeszcze zagrać na zwłokę, póki jeszcze nie wypadł z hałasem, że słyszy dziewczynę. Może nie usłyszał wszystkiego, co gadałam?
- Brzmisz jak baba! – rzucił wesoło.
- No coś ty!?! Przecież któryś z jełopów mi pizzę podłożył diabelnie pierną! Wypaliło mi struny!
- Pierną? Jak to pierną? – spytał, jakby to było najważniejsze na świecie. – A tak poza tym pożycz rolkę papieru.
- Że ostre! Mało w naszych pisuarach?
- Prędki, siedzisz w damskim kiblu!
O fuck! Chrząknęłam, próbując pokonać łzy i przyznać muszę, że naprawdę mogłabym startować do szkoły aktorskiej. Wypadłam z łazienki i spojrzałam na drzwi. Faktycznie z powodu płaczu nie patrząc gdzie się kieruję wlazłam do damskiej łazienki. Inteligentna ja inaczej! Brawo!
- Piotrek, to nie jest tak jak myślisz – zaczęłam przez łzy. – To nie ja wymyśliłam! To Sobczyk mi kazał udawać chłopaka!
Żyła stał z wielkimi oczami i szeroko otwartymi ustami, jakby zobaczył ducha. Albo kumpla w damskich ciuchach. Potem zacisnął wargi, przełknął ślinę i ponownie otworzył usta, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Chcesz powiedzieć, że… – zaczął powoli, a marszcząc czoło, jakby intensywnie nad czymś myślał.
- A co tu panowie?! – wydarł się po niemiecku jakiś babon. Szmychnęliśmy zaraz na zewnątrz, a wtedy nie było wyjścia. Półszeptem powiedziałam krótko co i jak. I wymusiłam, żeby obiecał na wszystkie przyszłe miejsca na podium w karierze, że nikomu nie piśnie ani słowa. Nawet Maciejowi. Żyłę tak zatkało, że patrzył się jeszcze na mnie chwilę w milczeniu, a potem szepnął.
- To co? Może byś mi jednak załatwił.. ła… no – jeszcze zniżył głos – no wiesz, papier… znaczy się srajtaśmę…
Ja nie wiem czy dotarło do niego wszystko, czy nie. Tak sobie to po prostu przyjął do wiadomości? Zrozumiał? Może tak, może nie. To Piotrek… Nie byłam pewna już niczego. Przyniosłam mu ten papier, wytarłam oczy i wróciłam do naszych, starając się nie myśleć co to dalej będzie. Bo wiecie jak jest z tajemnicami u Piotrka. Są super bezpieczne. Aż do czasu, gdy je wypapla. Miałam jeszcze chwilę czasu na przemyślenia, bo on się udał w miejsce, gdzie nawet król chodzi piechotą. Może nim wróci, to ja coś wymyślę. Albo będzie koniec świata.
Podeszłam do stołu, a tu kłótnia na całego! Zły Kubacki kontra rozjuszony Kot. Chciałam to mam Armagedon.
- Nie spakowałeś mi portfela! – darł się Kubacki.
- A skąd ja mam wiedzieć, gdzie ty chowasz swoje dokumenty z portfelem? – odpowiedział mu wkurzony brunet.
- W szufladzie baranie! – syknął blondyn.
- Jasne, zwalaj teraz na mnie! Trzeba było zostać w tej swojej mikołajkowej pidżamce w domu, Dudusiu – zakpił młodszy kolega.
No i powiedzcie, czy wy byście z nimi wytrzymały? Tak dzień w dzień? Codziennie? Z przerwami na święta? Nie miałam już nerwów i w zasadzie to nawet nie powinnam tego była robić, ale wtrąciłam się do kłótni by ich zamknąć i wrócić wreszcie do pokoju.
- Morda w kubeł! Ja stawiałem Krzyśkowi, więc i za Mustafa zapłacę – spojrzeli na mnie zaskoczeni. – No dobra! Zapłacę wszystkim. Niech stracę!
No bo zarobiłam Marcinowi kasę, nie? Znowu mu nie ubędzie nie wiadomo ile, jak postawię raz pizzę wszystkim. Kamil się uśmiechnął pięknie jak to on potrafi i ja do niego też, że aż mnie policzki zabolały. Stefan też się uśmiechnął, a pozostali łącznie z Żyłą, który wrócił i usiadł, wpatrując się we mnie, pokiwali z uznaniem głową. No czyli jeszcze jakieś reszki sympatii odzyskałam. Uff… Tylko ten Pieter…
[Dejvi]
Życie mnie pokarało takimi kolegami. Naprawdę. Albo los uwielbia płatać mi figle zupełnie za niewinność. Zupełnie nieświadomy niczego i wielce szczęśliwy, że udało mi się wymówić z odwiedzin u ciotki, która zawsze mnie wypytuje, czy się ma szykować na wesele, śniłem, że leżę sobie wygodnie i nie muszę się przejmować żadnymi matołami. Czekał mnie cudowny dzień lenistwa przed wyjazdem do Planicy. Najpierw nie mogłem przeboleć, bo niby czemu mnie odesłali na treningi, jak ja wcale nie najgorzej ze wszystkich skaczę, ale później stwierdziłem, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Chwila wytchnienia mnie czekała po świętach i to z dala bez nich wszystkich. Cisza, spokój, śnieg… czego więcej od życia mogę mieć i chcieć?
Nagła pobudka to była chyba koszmarem rodem z postrachu z ulicy więzów krwawego Krugera. Kto oglądał ten wie. No i jeszcze mamina ksywka, z której nabijają się koledzy… Będę musiał z nią porozmawiać, że mam już tyle lat, że nie wypada. No i cymbał Kot. Tego to na bank matka pakuje w walizeczkę, bo przecież najistotniejszych rzeczy mi zapomniał zabrać. Choćby taki portfel, nie? Jak można jechać gdzieś bez portfela? Albo z łazienkowej półki zapomniał mi spakować usztywniacz do zębów, żeby po zdjęciu aparatu nie wróciły mi koślawe dwójki. Szczoteczki do zębów też nie było! Co on? Zębów nie myje? Kupili mi na stacji benzynowej nową, ale nie taką jak lubię. Dziąsła mnie po niej bolą. A szampon? Mamin! Czy ja używam rozjaśniacza do blond włosów farbowanych? A rodzicielka sobie musiała nowy kupić i teraz na mnie, że podbieram. No a na dodatek nie miałem jeszcze ze sobą dresowych spodni na trening. Na początku się cieszyłem, bo myślałem, że mnie ominie, bo w czym niby miałem biegać i robić przysiady? W piżamie czy kombinezonie narciarskim? No ale Kruczek zaraz znalazł rozwiązanie. Miałem tylko nadzieję, że nikt mnie nie widział w tych obciachowych gaciach pożyczonych od Skrobota.
W każdym razie, zamiast być skupionym przez całą drogę z hotelu na kwalifikacje do Turnieju, to ja się tylko ciągle denerwowałem całym światem. Jakby psycholog miał dostęp do naszych głów to nie wiem czy by mi pozwolił startować w takim stanie psychicznym. Ale oczywiście Kubackiego nikt nigdy w tej kadrze nie słuchał. Kazali mi wyleźć i iść. Świetnie.
- Co ty Duduś, lewą nogą wstałeś? – zapytał się Sobczyk, łapiąc Kamila, gdy się wybił z platformy do imitacji. Stoch przybrał sylwetkę w locie, a potem wylądował na śniegu telemarkiem.
- Krzywo – powiedziałem.
- Krzywo wstałeś? – dopytywał drugi trener.
- Kamil krzywo ląduje – wyjaśniłem, co miałem na myśli, przewracając oczami. – A trener, zamiast pilnować, się wydurnia i krzywo uśmiecha.
Roześmiali się obaj, a ja sobie poszedłem. Rozumiałem, że taki Niunio chodzi z głową w chmurach i nuci pod nosem jakieś pseudoromantyczne piosenki, no ale zlitujcie się… dorośli faceci. No nic. Jak przyszła moja kolej, to usiadłem na dupie na belce i czekałem cierpliwie, aż Kruczek machnie mi chorągiewką. Chociaż na parę sekund będę mógł zapomnieć o tych moich wspaniałomyślnych kolegach. O! Pojechałem! Wybiłem się i ach! Poczułem wiatr we włosach. Wybiłem się prawidłowo i tylko na moje nieszczęście trochę mnie znosiło na prawy bok, no ale co tam. Skocznia szeroka. Narty nieco podniosłem, poczułem, że wiatr pod nartami mnie dalej niesie. I taaaak poleciałem. Bach! Telemark! Proszę państwa jak dla mnie to ja rekord skoczni pobiłem! No dobra, przecież żartuję. Ale spiker darł mordę, że do tej pory był jest to najdłuższy skok. A co tam, też mi się coś od życia należy, nie? Przynajmniej przez chwilę byłem z dala od moich problemów i głupawych uśmiechów kolegów wołających za mną te nieszczęsne słowo: „Duduś”.
Wypiąłem dumnie pierś i uśmiechnąłem się szeroko do kamery i do wszystkich. A żebyście wiedzieli! Przyjdzie czas, że się w pas będziecie kłaniać przed Dejvim.
--
Witamy, sezon rozpoczęty, co prawda nie do końca po naszej myśli, ale nie ma co panikować. Trzeba wierzyć, że w Finlandii będzie lepiej :) :)
Megi
Sezon się zaczął to i nas nie mogło zabraknąć. Tradycji się musiało stać za dość i inauguracja nie jest taka jak byśmy sobie marzyli. My dalej wierzymy i trzymamy kciuki. A Wy?
Megi mnie namówiła, żeby spróbować napisać Dejvim. Ja mam z tym wielkie problemy, bo co tu dużo ukrywać... mimo starać i tak wyziera ze mnie Złośliwiec. Ja chyba nie umiem już innego Dawida napisać. Efekt oceńcie sami, najwyżej uznamy to tylko za eksperyment.
Ps. Dejvim zaczęłam pisać ja, ty go bardziej wymalowałaś, wypracowałaś, doszlifowałaś ;) I z Twojego Dawida wyszedł prawie Złośliwiec :P Każda z nas ma swoich chłopaków, którymi się nam dobrze pisze. Ale faktycznie zdajemy się na wasze opinie czy Dejvi wypadł jak wymalowany czy nie. Bo tak głupio, że tylko Stefek, Pietrek, a reszty brak, prawda?
Ps. Dejvim zaczęłam pisać ja, ty go bardziej wymalowałaś, wypracowałaś, doszlifowałaś ;) I z Twojego Dawida wyszedł prawie Złośliwiec :P Każda z nas ma swoich chłopaków, którymi się nam dobrze pisze. Ale faktycznie zdajemy się na wasze opinie czy Dejvi wypadł jak wymalowany czy nie. Bo tak głupio, że tylko Stefek, Pietrek, a reszty brak, prawda?
Jeszcze zapraszam tutaj - na nowy rozdział do Maćka i Ani.
P.S. Ja naprawdę wierzę, że przyjdzie taki czas, że przed Dejvim będziemy się kłaniać w pas :)
Aria
Aria
P.s.s. I ja też. Ja też! I ja doczekam kiedyś takiej chwili! ;)