niedziela, 23 listopada 2014

18. Piosenka nie o miłości




[Marina]

Matoły ukryły się za ścianą przy windzie, zostawiając mnie samą przed drzwiami dwóch trenerów. W dodatku Kot stwierdził, że wyświadczy mi przysługę i zapukał do pokoju szybciej, niż zdążyłam przygotować jakąś przemowę. Ledwo się odwróciłam, a tu bach! Drzwi otwarte! I kto stał przede mną z podniesioną brwią, wpatrując się we mnie uporczywie? Kruczek! Bo Sobczyka to było słychać z łazienki, nucącego coś pod prysznicem. 

- Ja… ja mam pytanie do trenerów – odparłam, próbując na poczekaniu znaleźć jakiś sensowny argument.

- Przekażę Grześkowi w razie czego – odpowiedział z uśmiechem Łukasz i uchylił drzwi. – Wejdź. 

Jeszcze tego mi brakowało! Pakować się do jaskini lwa. Czy koledzy do reszty powariowali? Z rezygnacją posłusznie spełniłam prośbę Kruczka i nieśmiała usiadłam na fotelu przy stole. Główny trener patrzył na mnie pytająco, a ja próbowałam się zebrać w sobie. Gdy miałam zacząć mówić (nie miałam pojęcia co, no ale nie mogłam przecież cały czas siedzieć z beznamiętną miną, jak nie przymierzając Peter Prevc na belce), drzwi od łazienki skrzypnęły i po chwili dołączył do nas zaskoczony Sobczyk. Zaskoczony albo raczej przestraszony.

- Zmajstrował coś? – rzucił szybko do Kruczka, a ja spojrzałam na niego najbardziej morderczym spojrzeniem, na jakie mnie było stać. Nie ma jak wsparcie od trenera, nie? Ładne ma o mnie przekonanie, nie ma co. Trudno, już się przyzwyczaiłam, że jestem w tym bagnie sama. Sama sobie załatwiaj transport, sama się ucz, a jeszcze najlepiej razy dwa – za siebie i brata matoła. No i sama dźwigaj sprzęt. Ale my nie o tym, bo przecież nie skarżyć się przyszłam, a z ważną misją. Dobra! Wóz albo przewóz.

- Mam taką sprawę do trenerów… No bo na dole obok hotelu jest pub…

- Nie ma żadnego picia – odparł kategorycznie Łukasz, a ja pokiwałam głową, szybko wchodząc mu w słowo.

- Ale trenerze ja nie o piciu. Jest tam pizzeria no i my… To znaczy tak. Ja kiedyś obiecałem Krzyśkowi, że mu postawię pizzę za to, że mnie wyszkolił w matematyce bezinteresownie. Trener pamięta, nie?

- Nie treneruj mi tu, Prędki!

- Bo myśmy chcieli iść, bo w sumie ta kolacja to nie była zbyt… sycąca. I tak sobie pomyśleliśmy, że… 

Kurczę, ten Kruczek to się gapił na mnie tak, jakbym naprawdę chciała mu wyciąć jakiś numer. I wcale nie miał miny, jakby się miał zgodzić. Może on układał menu, a Prędki przyszedł i mówi, że jedzenie beznadziejne?

- Znaczy się wszystko smaczne było – poprawiłam się zaraz. – Tylko my dzisiaj, tak jakoś mamy większy apetyt niż zwykle. Przez to powietrze! Więc chłopaki, mnie przysłali, żebym zapytał czy…

Łukasz zmarszczył brwi, a ja wypuściłam głośno powietrze. Jak nic dostanę nowy szlaban! Znowu! Zabiję cymbałów za ich genialne pomysły po kolei. A Pietera pierwszego!

- Pewnie, że z wami pójdziemy! – usłyszałam za sobą głos drugiego ze szkoleniowców. Genialny Sobczyk uśmiechnął się, stanął zaraz mnie i bachnął mnie tą swoją wielką ręką w bark. – Widzisz Łukasz, ten to chociaż o nas myśli. Skorzystamy, nie? Mnie się ciągle odbija tą zieloną trawą, co nam podali w ramach kolacji. 

No pięknie! To się chłopaki ucieszą! Bo co miałam zrobić? Pokiwałam głową i potwierdziłam, że poczekamy przy windzie, aż się sztab szkoleniowy odpowiednio do wyjścia przyodzieje i do nas przyjdzie. Bo przecież im nie powiem, że myśmy chcieli iść sami, a ja wcale nie miałam zamiaru ich zapraszać, nie? A Grzesiek za nic się nie domyśli niczego i zamiast mi pomóc w trudnym życiu chłopięcym, to tylko bardziej mi niszczy reputację i sympatię wśród kolegów. Nigdy więcej żadnego chrztu bojowego! Oczywiście koledzy mnie ciasno otoczyli i próbowali wyciągnąć ode mnie, czy się udało, czy nie. Spoglądałam na nich i już miałam otworzyć usta, by ogłosić tę jakże radosną wieść, jak dostrzegłam, że Kruczek z Sobczykiem już do nas dołączyli.

- No co tu jeszcze stoicie? Biegiem do tej pizzerii – oznajmił Łukasz, a wrzask radości jaki dotarł do moich uszu sprawił, że przymknęłam powieki, żeby nie oszaleć. Bo naprawdę z nimi to gorzej niż z małymi dziećmi. Z tej całej radości byłam wyściskana przez kolegów, jakbym im największe i nieosiągalne marzenie spełniła. No tak. Chłop głodny, to chłop zły. Trzeba o tym pamiętać. Tymczasem Sobczyk chrząknął i odezwał się, przekrzykując tych jełopów. 

- No to idziemy!

Cisza. I kilka spojrzeń pełnych politowania skierowanych w moją stronę. Pięknie! Znowu Prędki zawalił sprawę, bo przecież miało być bez nianiek w postaci trenerów. Ruszyłam pierwsza, gdyż miałam już dość. Mogli sami sobie załatwiać! Czy bym się wysiliła czy nie to i tak wszystko było źle. Według rozumowania kochanych kolegów. Wiecie co wam powiem? Z moich obserwacji wynika, że strasznie wszyscy się uczepili nas, płci żeńskiej, że my to zmienne jesteśmy, jak przepisy FISu. A ja dochodzę jednak do wniosku, że skoczkowie to dopiero prosty przykład, jak można w przeciągu kilku minut zmienić nastawienie do siebie i wszystkich dookoła. I ja już otwarcie przyznaję, że nie nadążam za nimi. 

Pół godziny później nikomu już nie przeszkadzało, że w naszym towarzystwie są dwaj trenerzy. Każdy zamówił dla siebie pizzę jaką chciał, a do picia to cola, ale bez cukru. No bo nie wypada, żeby na zawodach jutro skakano pod wpływem procentów czy czegoś innego, nie? Trener Łukasz nigdy by sobie na takie łamanie swoich zasad nie pozwolił. 

Tylko Biegun, który siedział obok mnie, dyplomatycznie szepnął, że wie, że robiłam wszystko jak należy i że wcale nie wyszło tak znowu źle. I wierzcie mi, prawie bym umarła na zawał. Bo ten jego szept przy uchu sprawił, że gdyby moje serce mogło wyskoczyć z piersi przez gardło, to pewnie już dawno dychałoby na wierzchu. Na szczęście po chwili Piotrek coś do Krzysia powiedział i przez kilka minut mogłam odetchnąć. Mnie za to zajął Stefan, bo chciał się upewnić, że na pewno chcę mieszkać z kolegą, a nie z nim. Tak się zaaferowałam tłumaczeniem mu, że ma się nie przejmować i nie chuchać na mnie jak na swoje małe dziecko, że wzięłam nie ten co trzeba kawałek pizzy do ust. Zajadałam się przez kilka minut z apetytem, dopóki się nie zapowietrzyłam. Albo inaczej. Ja dosłownie walczyłam o odzyskanie oddechu, a do oczu naszły mi łzy i gdyby nie to, że Kamil podsunął mi szklankę do popicia, to dalej łapałabym powietrze. Sęk w tym, że sprawę jeszcze pogorszyła bąbelkowa coca-cola. Już zupełnie ryczałam, a język to piekł jak cholera! Kto żre takie cholerstwo?! Wstałam od stołu i uciekłam w te pędy do łazienki. 

Po krótkiej chwili, gdy wydaje mi się, że mogę normalnie funkcjonować westchnęłam ciężko sama do siebie:

- Mam już dość tych wszystkim cymbałów. Zapłaci mi za wszystko braciszek. Co do ostatniego grosza.

- Prędki?!

Nosz kuźwa! Pietrek! A ten co tu robi? Patrzę na niego z wielkimi oczami, ten również w konsternacji gapi się na mnie, jakbym z choinki się urwała. 

- No co? – próbowałam jeszcze zagrać na zwłokę, póki jeszcze nie wypadł z hałasem, że słyszy dziewczynę. Może nie usłyszał wszystkiego, co gadałam?

- Brzmisz jak baba! – rzucił wesoło.

- No coś ty!?! Przecież któryś z jełopów mi pizzę podłożył diabelnie pierną! Wypaliło mi struny!

- Pierną? Jak to pierną? – spytał, jakby to było najważniejsze na świecie. – A tak poza tym pożycz rolkę papieru. 

- Że ostre! Mało w naszych pisuarach? 

- Prędki, siedzisz w damskim kiblu! 

O fuck! Chrząknęłam, próbując pokonać łzy i przyznać muszę, że naprawdę mogłabym startować do szkoły aktorskiej. Wypadłam z łazienki i spojrzałam na drzwi. Faktycznie z powodu płaczu nie patrząc gdzie się kieruję wlazłam do damskiej łazienki. Inteligentna ja inaczej! Brawo!

- Piotrek, to nie jest tak jak myślisz – zaczęłam przez łzy. – To nie ja wymyśliłam! To Sobczyk mi kazał udawać chłopaka!

Żyła stał z wielkimi oczami i szeroko otwartymi ustami, jakby zobaczył ducha. Albo kumpla w damskich ciuchach. Potem zacisnął wargi, przełknął ślinę i ponownie otworzył usta, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Chcesz powiedzieć, że… – zaczął powoli, a marszcząc czoło, jakby intensywnie nad czymś myślał. 

- A co tu panowie?! – wydarł się po niemiecku jakiś babon. Szmychnęliśmy zaraz na zewnątrz, a wtedy nie było wyjścia. Półszeptem powiedziałam krótko co i jak. I wymusiłam, żeby obiecał na wszystkie przyszłe miejsca na podium w karierze, że nikomu nie piśnie ani słowa. Nawet Maciejowi. Żyłę tak zatkało, że patrzył się jeszcze na mnie chwilę w milczeniu, a potem szepnął.

- To co? Może byś mi jednak załatwił.. ła… no – jeszcze zniżył głos – no wiesz, papier… znaczy się srajtaśmę… 

Ja nie wiem czy dotarło do niego wszystko, czy nie. Tak sobie to po prostu przyjął do wiadomości? Zrozumiał? Może tak, może nie. To Piotrek… Nie byłam pewna już niczego. Przyniosłam mu ten papier, wytarłam oczy i wróciłam do naszych, starając się nie myśleć co to dalej będzie. Bo wiecie jak jest z tajemnicami u Piotrka. Są super bezpieczne. Aż do czasu, gdy je wypapla. Miałam jeszcze chwilę czasu na przemyślenia, bo on się udał w miejsce, gdzie nawet król chodzi piechotą. Może nim wróci, to ja coś wymyślę. Albo będzie koniec świata.

Podeszłam do stołu, a tu kłótnia na całego! Zły Kubacki kontra rozjuszony Kot. Chciałam to mam Armagedon. 

- Nie spakowałeś mi portfela! – darł się Kubacki.

- A skąd ja mam wiedzieć, gdzie ty chowasz swoje dokumenty z portfelem? – odpowiedział mu wkurzony brunet.

- W szufladzie baranie! – syknął blondyn.

- Jasne, zwalaj teraz na mnie! Trzeba było zostać w tej swojej mikołajkowej pidżamce w domu, Dudusiu – zakpił młodszy kolega.

No i powiedzcie, czy wy byście z nimi wytrzymały? Tak dzień w dzień? Codziennie? Z przerwami na święta? Nie miałam już nerwów i w zasadzie to nawet nie powinnam tego była robić, ale wtrąciłam się do kłótni by ich zamknąć i wrócić wreszcie do pokoju.

- Morda w kubeł! Ja stawiałem Krzyśkowi, więc i za Mustafa zapłacę – spojrzeli na mnie zaskoczeni. – No dobra! Zapłacę wszystkim. Niech stracę!

No bo zarobiłam Marcinowi kasę, nie? Znowu mu nie ubędzie nie wiadomo ile, jak postawię raz pizzę wszystkim. Kamil się uśmiechnął pięknie jak to on potrafi i ja do niego też, że aż mnie policzki zabolały. Stefan też się uśmiechnął, a pozostali łącznie z Żyłą, który wrócił i usiadł, wpatrując się we mnie, pokiwali z uznaniem głową. No czyli jeszcze jakieś reszki sympatii odzyskałam. Uff… Tylko ten Pieter…


[Dejvi]

Życie mnie pokarało takimi kolegami. Naprawdę. Albo los uwielbia płatać mi figle zupełnie za niewinność. Zupełnie nieświadomy niczego i wielce szczęśliwy, że udało mi się wymówić z odwiedzin u ciotki, która zawsze mnie wypytuje, czy się ma szykować na wesele, śniłem, że leżę sobie wygodnie i nie muszę się przejmować żadnymi matołami. Czekał mnie cudowny dzień lenistwa przed wyjazdem do Planicy. Najpierw nie mogłem przeboleć, bo niby czemu mnie odesłali na treningi, jak ja wcale nie najgorzej ze wszystkich skaczę, ale później stwierdziłem, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Chwila wytchnienia mnie czekała po świętach i to z dala bez nich wszystkich. Cisza, spokój, śnieg… czego więcej od życia mogę mieć i chcieć? 

Nagła pobudka to była chyba koszmarem rodem z postrachu z ulicy więzów krwawego Krugera. Kto oglądał ten wie. No i jeszcze mamina ksywka, z której nabijają się koledzy… Będę musiał z nią porozmawiać, że mam już tyle lat, że nie wypada. No i cymbał Kot. Tego to na bank matka pakuje w walizeczkę, bo przecież najistotniejszych rzeczy mi zapomniał zabrać. Choćby taki portfel, nie? Jak można jechać gdzieś bez portfela? Albo z łazienkowej półki zapomniał mi spakować usztywniacz do zębów, żeby po zdjęciu aparatu nie wróciły mi koślawe dwójki. Szczoteczki do zębów też nie było! Co on? Zębów nie myje? Kupili mi na stacji benzynowej nową, ale nie taką jak lubię. Dziąsła mnie po niej bolą. A szampon? Mamin! Czy ja używam rozjaśniacza do blond włosów farbowanych? A rodzicielka sobie musiała nowy kupić i teraz na mnie, że podbieram. No a na dodatek nie miałem jeszcze ze sobą dresowych spodni na trening. Na początku się cieszyłem, bo myślałem, że mnie ominie, bo w czym niby miałem biegać i robić przysiady? W piżamie czy kombinezonie narciarskim? No ale Kruczek zaraz znalazł rozwiązanie. Miałem tylko nadzieję, że nikt mnie nie widział w tych obciachowych gaciach pożyczonych od Skrobota.

W każdym razie, zamiast być skupionym przez całą drogę z hotelu na kwalifikacje do Turnieju, to ja się tylko ciągle denerwowałem całym światem. Jakby psycholog miał dostęp do naszych głów to nie wiem czy by mi pozwolił startować w takim stanie psychicznym. Ale oczywiście Kubackiego nikt nigdy w tej kadrze nie słuchał. Kazali mi wyleźć i iść. Świetnie.

- Co ty Duduś, lewą nogą wstałeś? – zapytał się Sobczyk, łapiąc Kamila, gdy się wybił z platformy do imitacji. Stoch przybrał sylwetkę w locie, a potem wylądował na śniegu telemarkiem. 

- Krzywo – powiedziałem.

- Krzywo wstałeś? – dopytywał drugi trener.

- Kamil krzywo ląduje – wyjaśniłem, co miałem na myśli, przewracając oczami. – A trener, zamiast pilnować, się wydurnia i krzywo uśmiecha. 

Roześmiali się obaj, a ja sobie poszedłem. Rozumiałem, że taki Niunio chodzi z głową w chmurach i nuci pod nosem jakieś pseudoromantyczne piosenki, no ale zlitujcie się… dorośli faceci. No nic. Jak przyszła moja kolej, to usiadłem na dupie na belce i czekałem cierpliwie, aż Kruczek machnie mi chorągiewką. Chociaż na parę sekund będę mógł zapomnieć o tych moich wspaniałomyślnych kolegach. O! Pojechałem! Wybiłem się i ach! Poczułem wiatr we włosach. Wybiłem się prawidłowo i tylko na moje nieszczęście trochę mnie znosiło na prawy bok, no ale co tam. Skocznia szeroka. Narty nieco podniosłem, poczułem, że wiatr pod nartami mnie dalej niesie. I taaaak poleciałem. Bach! Telemark! Proszę państwa jak dla mnie to ja rekord skoczni pobiłem! No dobra, przecież żartuję. Ale spiker darł mordę, że do tej pory był jest to najdłuższy skok. A co tam, też mi się coś od życia należy, nie? Przynajmniej przez chwilę byłem z dala od moich problemów i głupawych uśmiechów kolegów wołających za mną te nieszczęsne słowo: „Duduś”. 

Wypiąłem dumnie pierś i uśmiechnąłem się szeroko do kamery i do wszystkich. A żebyście wiedzieli! Przyjdzie czas, że się w pas będziecie kłaniać przed Dejvim.


--

Witamy, sezon rozpoczęty, co prawda nie do końca po naszej myśli, ale nie ma co panikować. Trzeba wierzyć, że w Finlandii będzie lepiej :) :)
Megi

Sezon się zaczął to i nas nie mogło zabraknąć. Tradycji się musiało stać za dość i inauguracja nie jest taka jak byśmy sobie marzyli. My dalej wierzymy i trzymamy kciuki. A Wy?

Megi mnie namówiła, żeby spróbować napisać Dejvim. Ja mam z tym wielkie problemy, bo co tu dużo ukrywać... mimo starać i tak wyziera ze mnie Złośliwiec. Ja chyba nie umiem już innego Dawida napisać. Efekt oceńcie sami, najwyżej uznamy to tylko za eksperyment.

Ps. Dejvim zaczęłam pisać ja, ty go bardziej wymalowałaś, wypracowałaś, doszlifowałaś ;) I z Twojego Dawida wyszedł prawie Złośliwiec :P Każda z nas ma swoich chłopaków, którymi się nam dobrze pisze. Ale faktycznie zdajemy się na wasze opinie czy Dejvi wypadł jak wymalowany czy nie. Bo tak głupio, że tylko Stefek, Pietrek, a reszty brak, prawda?

Jeszcze zapraszam tutaj - na nowy rozdział do Maćka i Ani.

P.S. Ja naprawdę wierzę, że przyjdzie taki czas, że przed Dejvim będziemy się kłaniać w pas :)
Aria

P.s.s. I ja też. Ja też! I ja doczekam kiedyś takiej chwili! ;) 

poniedziałek, 10 listopada 2014

17. Gdy chodzi nie o to



[Piotrek]


Czasami to ja naprawdę nie rozumiem, co się w tej naszej kadrze wyprawia. Najpierw Maciuś od samego rana jak nienormalny do mnie wydzwaniał, żeby się dowiedzieć o której z Zakopanego wyjeżdżają, a później się okazało, że Ziobro sobie popsuł but. No powiedzcie sami, bo może to ja mam jakąś wyobraźnię ograniczoną czy co, no ale kurde. Jak można zepsuć but narciarski? I to w Boże Narodzenie? Nikt mi nie potrafił wyjaśnić, co właściwie Jasiek se zrobił z tym butem, więc gębę na sznur zawiązałem i usiadłem trochę zdezorientowany obok śpiącego Mustafa. Bo gadaj z durniami... Zerknąłem pytająco na Mańka i Prędkiego, ale ci tylko wzruszyli ramionami, jakby to było zupełnie normalne, że Kubacki jedzie na Turniej Czterech Skoczni wystrojony w piżamę w mikołaje. A podobno to ja mam nierówno pod sufitem…

- Duduś dostał prezent od babci na święta – powiedział Maniek poważnym tonem. Wbiłem w niego zaskoczony wzrok, bo co to on mi tu opowiada, a po chwili wszyscy wybuchli śmiechem. Aż dziw, że się Mustaf nie obudził.

Szturchnąłem go w bok, bo jak zwykle leżał rozwalony na dwa siedzenia, zajmując nogami połowę mojego miejsca, ale nie był łaskawy się ruszyć ani o milimetr, a wszystkie inne siedziska były zajęte.

- A może to robota jego narzeczonej? – zacząłem głośno myśleć, a wtedy Maciuś oderwał się od mojej torby z jedzeniem i spojrzał na mnie jak na głupiego.

- No co ty! Znasz Kubackiego. Wielce cwany i wygadany, ale po dwunastej. Życie go męczy, a nie narzeczona – podsumował Maciuś właściwym sobie tonem, a mnie ręce do ziemi opadły, jak to się mi zdarza na wspólnych obozach ze trzy razy dziennie. Co najmniej.

- Nie o tym mówię! – oburzyłem się. – Taki niby mądry, a jak wołami nie powiesz, to się nijak nie połapie! Jaśka narzeczona, matole! Mówię ci. Nie chciała zostać sama z dzieckiem przy piersi na Sylwestra, a ojca oglądać tylko w telewizji, więc but zepsuła. Na bank! – kontynuowałem z przekonaniem, ale szybko żem się przekonał, że nie było chętnych do nijakiej dyskusji. Kamil jak zwykle ze Stefkiem se gadał po cichu, Prędki założył słuchawki i czytał jakąś książkę, Biegun ze znudzeniem grzebał w telefonie, a Kubacki, jak to Kubacki, dalej spał.

- Mogę jeszcze jedną? – zapytał się Maciek znowu, wpatrując się w kanapki, które od Justyny, żonki mojej co ją kocham, na drogę dostałem, jakby go normalnie głodzili przez tydzień. A ja już straciłem jakąkolwiek nadzieję na inteligentną rozmowę. No jak ja mam żyć w tym kraju?

- Bierz…

Westchnąłem. Temu Mańkowi to potrzebna jest panna. I to na już. Jak nic trzeba znaleźć jakąś jedną głupią… Wróć! Chciałem powiedzieć odważną… Odważną dziewczynę, która z takim matołem wytrzyma…



[Marina]

Ze mną jest coś nie tak. Naprawdę coś nie tak. No bo ja miałam przecież już rzucić narty w cholerę, a jadę na ten cały Turniej Czterech Skoczni. I to przez kogo? Nie przez Stocha, nie przez Hulę ani nie przez geniusza Sobczyka. Nawet nie przez Marcina. Tylko przez Krzysia. Ten chłopak potrafi w mgnienia oka sprawić, że tracę mózg na amen i zmieniam zdanie w trymiga. Pięknie. Dobrze, że usiadł daleko ode mnie. W ogóle jakiś taki markotny cały dzień i prawie się do mnie nie odzywał. Nawet się zaczęłam martwić, że może się rozmyślił i nie chce już ze mną mieszkać w pokoju, ale sobie uświadomiłam, że on nie wie, że ja to ja. Myśli, że jestem Marcinem. Kolegą Marcinem. Coś czuję, że to będzie ciężki czas. Rozumiecie? W każdym razie wystarczył Krzysia głos, a ja już kupiona byłam, a to wcale nie było dobre. Nigdy nie lubiłam tracić kontroli. 

Chociaż, nie powiem, błagalne spojrzenie Stefanka przed świętami już zaczynało kruszyć moją twardą wolę, że jak mówię nie, to jest nie i już. Ten swoją drogą też jest udany. Powinien występować z tym swoim uśmiechem w jakiejś reklamie. Tylko koniecznie skierowanej do kobiet. Swoją drogą dobrze, że jeszcze nie odkrył, że ja tak od czasu do czasu to chyba przejawiam do niego miłość wielką platoniczną albo… jak w tym folklorystycznym zespole nucili? Aha, kocham cię miłością systematyczną liryczną, czy jakoś tak? W każdym razie Stefcia naszego nie da się nie kochać, nie? No chyba że chrapie jak teraz.

- Stefan! – zawołałam z wyrzutem, wychylając się do fotelu przede mną. Otworzył na chwilę oczy, zamrugał ze zdziwieniem, a widząc moją wkurzoną minę tylko się roześmiał. A potem zwinął swój polar, włożył go sobie pod głowę i oparty o szybę znów usnął. Faceci…

Rozejrzałam się po busie. Miałam w końcu trochę spokoju przez chwilę, bo wszyscy spali w najlepsze. Pewnie się zmęczyli nieustannym naśmiewaniem się z Dudusia. W końcu ileż można? No, ale z drugiej strony co się dziwić? Zasłużył! Sama tak się śmiałam, że myślałam, że pęknę. Potem sobie obiecałam, że nie zmrużę oczu, bo nie mogę przegapić tego, co Kubacki powie jak się obudzi. Nie mogę i już. 

Komicznie wyglądał w tej piżamie. Swoją drogą zastanawiałyście się kiedyś w czym taki Kubacki śpi? Bo ja bym sobie dała rękę uciąć, że w samych gaciach! A tu czar prysł, bo śpi w piżamie w mikołaje… Może tylko w święta? Buahaha. Następnie przeniosłam wzrok na drzemiącego obok mnie Macieja. Aż za dobrze pamiętałam, że ten to sypia w samych slipach. Przełknęłam ślinę, czując, że moje policzki się rumienią i zaczęłam wypatrywać Krzyśka. Siedział niestety trochę za daleko. Ciekawe jak wygląda jego nocny strój… Pięknie! Niedługo się przekonam. Jak to do mnie doszło, to aż mi coś wewnątrz brzucha zatańczyło, więc szybko przestałam patrzeć w tamtym kierunku. Pietrek! Ten na bank śpi w piżamie! Pewnie ma taką granatową albo bordową w kratę! Na guziki! Do niego mi to pasuje idealnie. Justyna mu kupiła, zapakowała do walizki, a temu wszystko jedno. Bo Kamil to pewnie sypia w dresie i białym podkoszulku. Albo T-shircie reprezentacyjnym. Za to Stefan na sto procent w swoich szarych gaciach! Mogę się założyć! Tylko ciekawe jak odróżnia które galoty są do spania, a które do chodzenia, a które odświętne. Tak wiem, okropna jestem. No ale czy to nie jest fascynujące? A wy co myślicie? 

O! Chyba się obudził! Usiadłam na skraju fotela, żeby mieć lepszy widok. Kubacki podniósł się do pozycji siedzącej, przetarł oczy, a potem zmierzył nieprzytomnym wzrokiem całe otoczenie, jakby się zastanawiał czy to jawa, czy jeszcze nie.

- Kurde, matoły – mruknął. – Wszędzie matoły…

Westchnął zrezygnowany i opadł na oparcie. I już myślałam, że to koniec przedstawienia, gdy się nagle zerwał do góry jak oparzony, aż przydzwonił kudłatym łbem w sufit. Potem rzucił się gwałtownie do wyjścia i chyba nie wyczaił, że obok spał skulony Piotrek. Runął więc na niego jak długi w ten sposób, że Duduś leżał na wściekłym Żyle, a rozczochrany dudusiowy łeb wylądował wprost na kolanach Kota. 

- Komu odbiło całkiem?! – wrzasnął Kot i gdyby nie zrobił tego wcześniejszy łomot, to na bank kadrowy maruda by obudził całe towarzystwo. 

- Przecież ja do Planicy jadę – jęknął tymczasem zaspany Mustaf, nie zwracając uwagi na śmiechy, jakie dobiegły z przodu i z tyłu busa. Blondyn rozglądał się wokół przestraszony jak przedszkolak, który zgubił się na wycieczce. Z trudem powstrzymałam śmiech.

Biedny Duduś. 


[Stefan]

Dawno mnie tak droga nie zmęczyła. Najpierw komedia z Jaśkiem, potem z Mustafem, a potem przed połowę drogi komedia z Dawida. Nasz bus nie należy do najwygodniejszych, ale trudno. Nie chciałem narzekać. Pokręciłem się trochę i w końcu zasnąłem, ale zaraz ze snu wyrwały mnie śmiechy. Znowu się nie wyśpię i będzie na mnie, że niby nie umiem skakać. Dobrze, że kwalifikacje dopiero jutro. No tak. Kubacki się obudził i znowu z niego mają polew… No dobra. Nie MAJĄ, a MAMY. Nie da się na niego patrzeć i się nie śmiać. Nawet moja córcia by takiej piżamy na siebie nie włożyła…

- Kubacki to by mógł reklamować pastę do zębów – przekrzykiwał wszystkich Piotrek. – Stałby w tej piżamie, trzymał szczoteczkę przy gębie i mówił: „Na święta. Zęby jak śnieg białe”.

- Albo jak gryka – wtrącił Kot.

- Jaka znowu gryka? – spojrzał na niego zdziwiony Piotrek.

- No gryka jak śnieg biała – powiedział Maniek. 

Pół autobusu się roześmiało, a drugie pół nie. Widać kto się nie uczył do matury. Kubacki zacisnął zęby, skrzyżował ręce na piersiach i wpatrywał się w okno, co chwila masując czubek głowy, który dalej musiał go boleć.

- Albo inaczej: „Myj zęby, będziesz wielki” – dodałem. No po prostu nie mogłem się powstrzymać.

- Nie bądź taki dowcipny, bo ci zęby wypadną – burknął Kubacki i popchnął Piotrka, żeby go przepuścił, bo postanowił zmienić miejsce. Gdy tylko stanął między siedzeniami, to akurat Sobczyk przyhamował mocniej i Piżamkowy Potwór poleciał do przodu. Wprost w ramiona trenera.

- Ja zwariuję – westchnął Kruczek.

Maciek przesiadł się do Żyły, więc ja raz dwa, wstałem z miejsca, nim Kamil mnie ubiegł i poszedłem do Mariny. Wreszcie mogłem rozprostować nogi. Mała miała nos wściubiony w telefon. Gdy usiadłem koło niej to spojrzała na mnie pytająco. 

- Co jest? – zapytałem. 

- Nic – powiedziała. 

- Aha – mruknąłem. Ale nie jestem taki głupi, żeby nie wiedzieć, że coś jest nie tak. Skręciłem szyję, żeby spojrzeć do tyłu. Biegun nie śmiał się z innymi, tylko wpatrywał się w widok za szybą. Oho. Coś się szykuje.

- Chyba musimy pogadać – szepnąłem do dziewczyny cicho. – Wiesz, jak się boisz mieszkać z Krzyśkiem, to zawsze możemy się zamienić. Pogadam z Kamilem i możesz dzielić pokój ze mną.

Uśmiechnąłem się uprzejmie, a ona śmiesznie zmarszczyła nos.

- O niczym innym nie marzyłem… – powiedziała swoim śmiesznym, chłopięcym tonem, rzuciła mi chłodne spojrzenie i ponownie zajęła się telefonem.

A przecież ja tylko chciałem być miły.


[Marina]

Jeżeli Stefan myśli, że taki ze mnie tchórz, to się grubo pomylił. Aż westchnęłam z oburzenia. Weszłam do mojego pokoju, tfu… naszego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Krzysiek ze słuchawkami w uszach siedział na łóżku i oglądał coś w skupieniu na swoim laptopie. Tylko machnął mi na powitanie. Jakiś taki dziwny był cały ten dzień. Westchnęłam cicho, udając, że porządkuję rzeczy na szafce, a tak naprawdę to kątem oka starałam się podejrzeć co robi i czy się na mnie patrzy. Nie no, zwariowałam do reszty. Przecież widzieliśmy się dwadzieścia minut temu, więc to normalne, że nie rzuca mi się na szyję na powitanie. Kurde. Jestem Marcinem. Lepiej, żeby się Krzysiek na mnie nigdy nie rzucał. A co on taki nie w humorze? Zebrałam się w sobie, dochodząc do wniosku, że jak nie zapytam to się nie dowiem.

- Hej, Krzysiek! – zawołałam, przekrzykując jego muzykę. 

- Hmm?

- Mów zaraz o co chodzi! – zarządziłam, przysiadając się do niego, jak najlepszy kumpel. A przynajmniej tak, jak sobie wyobrażałam, że kumpel by usiadł. – No słucham.

- No o nic nie chodzi – powiedział cicho. A potem westchnął. Zapadło milczenie i już myślałam, że to by było na tyle z tej naszej kumpelskiej rozmowy, gdy Biegun podniósł wzrok na mnie, potem szybko spuścił oczy i w końcu wydusił: - Słuchaj… A Marina… twoja siostra. No czy ona… coś mówiła o mnie? Może?

- Nie – powiedziałam szybko. No przyznaję się. Spanikowałam i nie zdążyłam walnąć się w głupi łeb. Krzysiek spuścił oczy, a ja sobie mogłam tylko pogratulować głupoty. – Znaczy tak. Wspominała… coś – zaczęłam się jąkać. – No ale nie mogę powiedzieć.

Spojrzał na mnie pytająco.

- No tajemnica – powiedziałam, starając się brzmieć jak Marcin najbardziej jak się tylko da. – Obiecałem. 

Zmusiłam się, żeby się uśmiechnąć. A nawet puściłam mu oko. No ładnie. Umrę od takich rozmów. Zastrzelę się. Mogłam się zgodzić mieszkać ze Stefanem! Myśl, Marina, myśl! Zerknęłam na zegarek i powiedzmy sobie szczerze godzina była młoda. Trzeba było coś wymyślić, żeby znowu nam się nie zebrało na kumpelskie zwierzenia, bo to się na pewno dobrze nie skończy. Myśl, Marina, myśl!

- Jesteś głodny? – zapytałam beztroskim tonem.

- Też ci nie smakowała ta… trawa w cieście?

Zaśmiał się w końcu tak, jak przystało na Krzyśka Bieguna. 

- Paskudztwo – skrzywiłam się teatralnie. – A widzisz. Ja ci przecież wiszę pizzę za tę matematykę. I to dużą, bo Marina też zachwalała naukę z tobą!

Albo mi się zdawało, albo się zmieszał.

- Trzeba pogadać z trenerem – ogłosiłam szybko. – Może można by było wyjść obok do knajpy, nie? 

Skoczek kiwnął głową i posłał mi uśmiech, aż mi się zrobiło miło. Długo go namawiać nie trzeba było, więc odetchnęłam z ulgą, że dzielenie z nim pokoju nie będzie takie straszne, jak to sobie wyobrażałam. W sensie nie że negatywnie straszne. Tylko że… On i ja… Ech. Lepiej już chodźmy na pizzę jak kumpel z kumplem. Już mieliśmy się kierować do windy, gdy mnie Krzysiek nagle chwycił za bark.

- Trzeba wyskoczyć po resztę! Kruczek wtedy nam nie zabroni na mały wypad.

Cholera! Z tymi matołami? Znaczy się wróć! Nie mam nic do Piotrka, Stefka, Stocha, Kota czy nawet obrażonego na cały świat Kubackiego. No, ale no… Mam dodatkowo zacieśniać więzi i z pozostałymi? Chociaż z dwojga złego, lepsi oni niż Ziobro. Cóż. Trudno. Z rezygnacją obskoczyłam z Biegunem wszystkie pokoje, żeby wytargać za fraki kolegów. Na środku korytarza zrobiło się małe skupisko. Oczywiście wszyscy gadali jak najęci w kółko i jeden przez drugiego krytykowali tę paskudną kolację. Tylko Duduś z wyrzutem wymieniał listę rzeczy, których nie ma: … szczoteczka do zębów, spodnie dresowe na trening… i tak dalej. Maciek przewracał oczami i widać było, że jest zły. Reszta zaczęła się wykłócać kto idzie do Kruczka oznajmiać, że robimy sobie mały wypad. 

- No ja na pewno nie idę! – odburknął Kubacki. Dalej się boczył o tego Dudusia, piżamę, szczoteczkę do zębów i w ogóle o wszystko. Jak na złość go jeszcze dokwaterowali do Macieja i Piotrka. Ot tak, żeby było śmiesznie, bo nas tym razem była nieparzysta liczba.

- Mnie zawsze wysyłacie, więc pora na kogoś nowego – odparł naburmuszony Kot. Jemu też się nie podobało to mieszkanie z Kubackim. Pewnie miał już przed oczami to stukanie w klawiaturę przez całą noc. 

- Może załóżcie sobie Stowarzyszenie Markotnych i Wiecznie Niezadowolonych Skoczków? – spytał ze śmiechem Żyła i nagle przyklasnął głośno dłońmi. – Wiem! No bo słuchajcie mnie wszyscy, Stocha i Hulę to nie wypada, bo stare pryki. Ja jak pójdę to Kruczek pomyśli, że libację chcemy zrobić. Biegun na Letnich Grand Prix nam załatwił piwo, więc wiem! Chrzest bojowy musi przejść Marcin! – uśmiechnął się do mnie, a ja jak Boga kocham miałam ochotę zabić Pietrka. Niby złote serce ma, ale rozumu zero. Null. 

- Mało podpadłem trenerowi? – odparłam niezbyt przekonana do pomysłu, aby to właśnie mnie wydać na pożarcie trenerom. 

Ale wszyscy już stali uśmiechnięci od ucha do ucha, więc wiedziałam, że po ptokach. Już mi za nic nie popuszczą.

____________

Witamy!

Tak, wiemy! Trochę nas tu nie było...
Złożyło się na to szereg różnych sytuacji w naszych życiu.
Wena nie uciekła, za to czas i obowiązki stawały nam na przeszkodzie, ale powracamy!
Z pomysłami, żartami i samą perspektywą, że skoki powracają na nowo za dwa tygodnie.
Cieszycie się?
Bo ja bardzo, tylko zimy brak i oby nikt nie prognozował plot, że ciepło ma być do lutego!
Zima musi być, bo jak to Zakopane 2015 bez śniegu?
W takim razie nie przynudzając, wrzucamy Manię i kochanych matołów i życzymy miłego czytania oraz przyjemnego weekendu!
Megi

Jesteście jeszcze?  Dziękujemy tym cierpliwym i pozdrawiamy. Ja osobiście dziękuję tym, którzy mnie mobilizowali i pilnowali, żeby w końcu napisać ten rozdział.
Czujecie, że te skoki są już blisko? Tuż, tuż... 
Aria

P.S. Musiałam się trochę ponabijać z Macieja :D