środa, 31 grudnia 2014

19. Więźniowie kolorowych marzeń





[Dawid]

Ja to naprawdę nie rozumiałem, co im się nie podobało w moich spodniach. Przecież zielony to kolor nadziei i radości, a poza tym jest ładny. No i to nie była moja wina, że nie miałem innych gaci. Nie muszę przypominać komu to zawdzięczałem, że cały Turniej chodziłem tak samo ubrany, no ale ja z tym problemu nie miałem. A ci tak.

- Te gacie nie pasowały ci do czapki. Za nic! – przekonywał Piotrek. Ciekawe od kiedy takim znawcą kolorów się zrobił. 

- Dobrze, że na kwalifikacjach było mało ludzi i nikt nie widział – zaśmiał się Hula. Pokręciłem głową i usiadłem kilka miejsc dalej. Oczywiście połowy towarzystwa jeszcze nie było na naszej uroczystej kolacji, bo nikt im pisemnego zaproszenia nie wysłał.

- Spoko! Jutro nasza gwiazda będzie trzydziesta pierwsza! – wyszczerzył się Skrobot. Rzuciłem mu groźne spojrzenie, ale nie odezwałem się ani słowem, bo co sobie będę strzępił język. Wkrótce matoł zobaczy! Nie jutro, to wkrótce! W końcu wygrałem kwalifikacje, to mogę i całe zawody wygrać. Albo nawet cały Turniej! Może nie w tym roku, bo mi w Oberstdorfie nie poszło, ale na przykład za rok! Przesiadłem się dwa krzesła dalej, bo odechciało mi się siedzieć obok takiego Skrobota.

- Dajcie spokój, chłopaki! Sylwester jest. Moglibyście raz być dla siebie mili – upomniał ich wchodzący właśnie do stołówki Klimowski. 

- Właśnie! – przytaknął Kruczek i usadowił się obok Sobczyka. – Może bym wolniej siwiał.

- Maciuś, masz te fajerwerki? – zapytał szeptem Żyła, ale pech chciał, że akurat była taka cisza, że wszystko było słychać. Trenerzy spojrzeli na Kota, który tylko wzruszył ramionami, a ja kopnąłem Piotrka pod stołem. Kto mądry by Kocura wtajemniczał w takie sprawy? Przecież wszystko, co kupiliśmy było schowane pod łóżkiem Kamila. Tylko ten oczywiście teraz gdzieś zniknął i nie było komu gadać z Łukaszem, żeby pozwolił nam o północy iść. A ja postanowiłem, że nie będę znowu załatwiał. O nie! 

Stefan chyba zobaczył moją minę, bo zamienił się miejscem z Piotrkiem (jeszcze brakowało, żeby Żyła zaczął Kruczka przekonywać) i tak niby przypadkiem, zupełnie niechcący zagaił rozmowę, że to tylko raz w roku się wita Nowy Rok i że my zupełnie kulturalnie byśmy sobie poszli na tę górkę za hotelem o północy i odpalili parę fajerwerków. Oczywiście zaraz później byśmy wrócili i poszli spać, bo przecież jutro jest konkurs. Trenerzy powzdychali trochę dla zasady, ale zgodzili się jak co roku, a Stefan został mianowany na szefa wyprawy. Potem przyszedł Kamil i była beka.

- Mamy nowego lidera – śmiał się Żyła. – Nie było cię, to cię zaraz Stefcio wygryzł!

Stoch pokręcił głową ze śmiechem i siadł obok mnie, a potem puścił mi oko. Natychmiast zrozumiałem.

- Trzeba go wybrać na zastępcę – zasugerowałem. – U niego są wszystkie pudła.

Po godzinie już było po uroczystej kolacji sylwestrowej, a wszyscy stali ubrani do drogi przy recepcji. Pierwszy szedł Stefan, jako szef i dowódca. Za nim Kot tachał pudło z fajerwerkami. Ten akurat nie chciał, ale demokratycznie został do tego zadania mianowany. Żyła szedł obok wielce ucieszony i co trzydzieści sekund sprawdzał czy nie zgubił zapałek ani zegarka.

- Bo skąd będziemy wiedzieć, że już północ? – gadał ciągle do Stocha. 

Na końcu szedłem ja, żeby pilnować porządku. 

Wyleźliśmy na górę, żeby wszystko przygotować. Kamil ustawił butelki rzędem, a później razem z Maciejem powkładał do nich fajerwerki. W tym czasie Stefek odmierzał kroki, żeby zrobić linię, gdzie można najbliżej stać. Piotrek patrzył na zegarek i co chwilkę informował która jest godzina. 

- Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt siedem…

- Mustaf! Z której strony jest wiatr? – zapytał Hula. – Nie walnie w tamtą chałupę?

Jasne. Jak trwoga to do Kubackiego.

- Nie! Tam poleci – pokazałem kierunek, a wszyscy pokiwali głowami.

- Pięćdziesiąt dziewięć…

Stefan wygonił nas wszystkich za linię bezpieczeństwa, a Kamil wziął od Żyły zapałki i zajął swoje stanowisko. Piotrek chciał protestować, ale sobie przypomniał, że ktoś musi pilnować czasu.

- Siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa… jeden! – darliśmy się wszyscy, a gdy wybiła północ Stoch podpalił lonty i poleciały do nieba te nasze barwne fajerwerki. Każdy aż wstrzymał oddech z zachwytu tak było pięknie.

- Szczęśliwego Nowego Roku! – zawołaliśmy głośno, a potem życzeniom nie było końca.

- Żebyś wygrał, ale nie jutro, bo wstyd w takich seledynowych portkach – śmiał się do mnie Hula, a ja już miałem coś mu powiedzieć, gdy naszą uwagę zwrócił Żyła, który minę miał jakby właśnie się dowiedział, że wprowadza się do niego Walter Hofer.

- E! A gdzie są Biegun i Prędki?!



[Kacper]

W Ga-Pa kadra skoczków spisywała się należycie. Dokładnie tak, jak zakładałem sobie to z trenerem Kruczkiem. No dobra. Jak sobie Kruczek zakładał, a ja to tylko głową kiwałem w kącie, bo za wąski w uszach jestem, żeby się wymądrzać. W każdym razie stopniowo każdy z chłopaków realizował swoje poszczególne cele i postanowienia noworoczne i jestem pewny, że do Soczi pojedziemy w roli faworytów. Z mojej obserwacji wynika, że co po niektórzy zaczynali się rozkręcać z zawodów na zawody. Taki Hula przecież. Zdawało się, że już narty na kołku zawiesi, ale pokazał, że nie warto go skreślać! Na dodatek ten Prędki to co chwila mnie zaskakiwał. Brakuje mu szczęścia by stanąć na podium, ale raz za razem plasuje się w pierwszej dziesiątce. No i nie psioczy jak ten bury Kot. Wiecie, że czasami mam ochotę mu dać w łeb, by równo puchło? No ale nie mogę. W końcu jestem od nart smarowania, a nie od wychowywania skoczków.

Gdy wszyscy szykowali się do skoków, stałem z Gębalą na dole i spoglądałem na rozpiskę finałowej trzydziestki. Pięciu naszych miało szansę walczyć o finałową dziesiątkę. Kto tam wie czy któryś z nich na podium nie wskoczy. Bo przydała by się nam taka petarda w czterech literach, by któryś z naszych wyskoczył tak, jak ten… piękny jak mu tam było?… No wiecie, chodzi mi o tego Prosiaka, co to go Alex wytrzasnął z chlewni czy z trzody. 

- Kacper, to na kogo stawiasz? – usłyszałem głos Grześka i spojrzałem na niego, no bo wiecie my to tak we dwójkę czasami zakłady między sobą robimy. Że też Sobczykowi się nie znudziło, skoro trochę kasy mu już wyrwałem. Wziąłem mu z dłoni kartkę i przejrzałem raz jeszcze nazwiska naszych, bo kto tu najbliżej miał do podium? A tak, Stoch, Prędki i Hula. 

- Stawiam na Hulę albo tego Austriaka z programu nizinnego – wymruczałem i ujrzałem jego zaskoczone spojrzenie.

- To już nie stawiasz na Prędkiego? – rzucił mi z oburzeniem.

- Na pewno zaliczy miejsce tuż obok podium – uśmiechnąłem się cwanie, bo przecież na bank Młodemu znowu zabraknie pary w nogach by się do trójki załapać.

- A zakład, że Prędki stanie dzisiaj na podium? – odparował pewny siebie Sobczyk. – Stawiam dwie stówy!

- Zgoda! – burknąłem i spojrzałem na Gębalę. – Ty! Przetnij zakład!

Wszak wiatr za bardzo skoczkom nie przeszkadzał. Oczywiście jednym pomagał, żeby daleko latali, a innym nie, no ale nasi naprawdę nie skakali najgorzej. Taki Maciej na przykład. Bardzo dobrze wybił się z progu, elegancko trzymał sylwetkę w powietrzu i wykonał stylistyczny telemark. Tylko odległości mu zabrakło i wylądował na przedostatnim miejscu. Dwaj skoczkowie po nim byli i w końcu jego przyjaciel wesoły grajek Żyła. Patrzyłem uważnie i miałem ochotę zasadzić typowego face palma. Co my się umęczymy by Pietrek oduczył się robienia tego garbika. Przecież za pierona ani nie dodaje mu lepszej długości za skok, a co dopiero za styl w powietrzu. Tylko szura tymi łapami po torze jak zmęczony orangutan. No i wybaczcie mi to skojarzenie, ale innego nie mogę tutaj przytoczyć. I do mnie nie przemawia jego gadka, że to jego numer popisowy. Dziwne, że Kruczek mu łba nie urwał, no ale mówiłem, że ja się nie odzywam. Ja tu tylko sprzątam. A w sumie Pietrek to i tak, co byś nie powiedział i tak zrobi po swojemu. O, a zaraz po nim Dawid. Nasze dziecko nieszczęścia wyrwane z matczynego domu. Wczorajsze kwalifikacje pokazały, że ten to taka nieodpalona petarda jest. Jak w końcu wybuchnie to kolorowe iskry polecą na niebie. Pod warunkiem, że któregoś dnia nie przeskoczy bandy. A to ci pieroń! Ha! Dawid dostał lepszy wiatr pod narty, wybicie co prawda spóźnione, czego Kruczek mu nie podaruje, ale jaka odległość imponująca i piękny telemark. I spoglądam na Grześka i nie wiem, kto w większym szoku. Ja czy on? Czy Duduś? No bo kto by pomyślał, że blondwłosy aniołek nam się przebudzi w połowie Turnieju? W takim razie po 15 skoczkach mieliśmy naszego lidera, ale najlepsi dopiero byli przed nami. I nie martwiłbym się na zapas, gdyby nie to, że tym razem wiatr postanowił sobie z niektórych zawodników zadrwić i zagrać im na nosie. Raz z przodu, raz z tyłu! A co! I naprawdę się zaczynałem obawiać o Hulę i Prędkiego. Bo to, że Kamil sobie poradzi w trudnych warunkach to byłem pewny, a z tamtymi to nie wiadomo. 

Tymczasem organizatorzy postanowili belkę o dwa miejsca w dół obniżyć, jakby to miało rozwiązać problem. Bo co? Wolno im! Pokręciłem głową z niedowierzaniem, że już się cyrk na kółkach zaczyna. Ani się obejrzałem, a spiker zapowiadał Marcina. Siadł ten młokos niewyrośnięty na belkę i czekał na znak od Kruczka. Byłem ciekaw jak sobie z warunkami poradzi. W takim razie zaimponował mi, że wybił się pod idealnym kątem, w miarę mocno wybił i wiatr z pleców dostał pod narty. Dawał dzieciak radę! Piękny telemark, no ale czego oczekiwać od niego jak ma się od kogo uczyć. Znaczy od Kamila, nie? Ha, jeden głupi sędzia mu dał mniejsze noty za styl i Marcin wylądował daleko za plecami Dawida na drugim miejscu. Uśmiechnąłem się pod nosem bo zaczynało mi tu pachnieć polskim podium. Ale by sensacja była. W takim razie Prędki z uśmiechem podszedł do dumnego kolegi w majtkowym kasku i przybili sobie po piątce. Grzesiek koło mnie to wyglądał jakby miał ochotę skakać, że mu Prędki najlepszy prezent zrobił. Chyba zapomniał, że teraz najmocniejsi rywale mieli skakać. Aż zagwizdałem bo przegapiłem przygotowanie do skoku Kamila. Wszak lider nasz spóźnił lekko wybicie i choć odległość przyzwoita i od sędziów dostał wysokie noty to jednak…hahahaha no tego nie grali jeszcze dał się wyprzedzić Dejviemu i Prędkiemu! A jaki zaciesz ma na twarzy Kamyk. Wszak Morgenstern, Freitag czy Kofler nie dali rady. Ha! Wielką dominację Polaków przeczuwam! No a teraz ten nowicjusz, co nie wiedzieć czemu znalazł się na piątym miejscu po pierwszej serii. Poprawił te gogle, ale nawet one nie uratują jego uroku osobistego. Ciekawe czy w obyciu też jest świnią. No bo wiecie, są różni ludzie. No ale jednego mu nie mogłem odmówić. Formę miał i kurczę odległość taką samą jak Dejvi. Wyprzedzi go, czy nie? Wychyliłem się przez barierki z Gębalą by ujrzeć czy wygryzie Kubackiego czy też nie? Wyprzedził Prosiak jeden i jedną dziesiątą! W ten sposób wykopał Prędkiego z podium na amen. No Marcin to ma wybitnego pecha. Zawsze mu brakuje. W takim razie Dejvi miał jeszcze szansę być w trójce! No ale jeszcze Prevc, Amman i Hula. Nie powiem, że nie zaczynałem się denerwować. Bo wszak to byłoby święto, gdyby Stefek wygrał. Rzecz wręcz niesłychana! No bo kto u bukmacherów by na niego postawił? Pewnie nikt. W takim razie z góry wiedziałem, że Amman wyląduje koślawo, ale sędziowie mają klapki przed oczami i nie widzą jak Szwajcar krzywo ląduje. Ale zobaczyli! No nie mogę! Tuż za Marcinem! Już mi Grzesiek ciągnął rękaw kurtki i wrzeszczał nad uchem:

- To mój chłopak! Nie dał się! 

Przegapiłem skok Prevca, bo wszyscy udaliśmy się do Dawida i Marcina, którzy z uśmiechem coś szeptali do siebie, kiedy na belce zasiadł Stefan. I jeśli zdążyłem zapomnieć co to znaczy stres z powodu pisania egzaminów to szybko sobie przypomniałem. Spojrzałem na parametry wietrzne i nie miał Hula najgorzej. Tylko wystarczyło, żeby się przyłożył solidnie przy wybiciu. No i byłbym zapomniał, nasi rodacy o doping się postarali. Ach, wspaniale na obczyźnie czuć się jak u siebie. No ale Hula gogle poprawił, Kruczek mu chorągiewką machnął i leć chłopie! Leć! To była sekunda i zwariowałem z pozostałą częścią ekipy. Skakaliśmy jak dzieciarnia. W dodatku Prędki wyrwał się z objęć z Kamilem, lecąc do zamroczonego zwycięstwem nowego lidera. A to ci psikus, że Stefan wygrał konkurs! Koniec dominacji miłośników Prosiaków! Kto by pomyślał, że taki szczęśliwy polski weekend nam się wydarzy! No i byłbym zapomniał! Dwie stówy do kieszeni! 



[Marina]

Istny maraton. Masakra. W zasadzie to coraz poważniej się zastanawiam czy TCS nie powinien zmienić nazwy. Nie wiem może na Turniej Niekończącej się Mordęgi, chociaż w sumie Maraton Śmierci też by pasował albo jak kto woli, bo na całym świecie wszyscy jarają się „Igrzyskami Śmierci”… (mowa o książce, jakby kto nie wiedział). Wszak nazwę trzeba zmienić, bo raz, że nie dosypiałam dobrze, a nawet przespałam Sylwestra! Uwierzycie?! A koledzy kochani nas nie obudzili nawet na północ. Pewnie! Co się będą przejmować dwójką małolatów? Bo Krzysio też zaspał. Oglądaliśmy sobie film na laptopie. Bardzo fajny, chociaż o Jamesie Bondzie. A potem jak nas siekło, to ino roz. A ci poszli bez nas! 

W każdym razie nie dość, że mało spałam, to jeszcze miewałam częstsze skurcze w udach i dobrze, że fizjoterapeuta zna prawdę i mogę liczyć na jego wsparcie i postawienie mnie na nogi. A to dopiero drugi konkurs był! Trzy, polskie media urządziły sobie jawną bitwę pomiędzy Austrią, a Polską. Znaczy się między nami. Prędki kontra Diethart. Z całym szacunkiem dla Thomasa, ja tam nie czuję żadnej nienawiści, że jest moim rywalem. Przecież to sport fair play, że kto ma formę ten wygrywa. Jedynie sędziowie zawalają z notami. No i zapomniałam o najważniejszym, bo przecież nie ja, nie Stoch i Diethart, a Hula zaskakuje wszystkich. FISowców, trenerów, kibiców, bukmacherów i nie zdziwiłabym się, jakby sam siebie. Mój Stefek wziął się do roboty, czyli puenta jedna, muszę się na niego częściej drzeć by dotrzymywał mi tak długo towarzystwa jak to zbędne. Bo ja szczerze to sama nie wiem co mnie podkusiło bym skakała aż do Zakopanego. W każdym razie stałam wyszczerzona pod tym podium razem z Krzyśkiem i cieszyliśmy się tak, jakbyśmy to my wygrali. Serio! Tylko Dawid… No on naprawdę wyglądał jak idiota w tych seledynowych gaciach na podium!

- Mogliśmy się zrzucić i kupić mu normalne spodnie – powiedział Biegun obok mnie. Tak po prostu, zwyczajnie, a mnie znowu zatkało, więc tylko się uśmiechnęłam. Oj dobrze, że zaczął lecieć polski hymn.



--

Miało być przed świętami, jest po świętach, a w zasadzie tuż przed zabawą sylwestrową! ;)
Z jednych postanowień noworocznych  chciałabym sobie i mam nadzieję, że Aria również się do tego przyłącza to fakt by przynajmniej co tydzień lub co dwa tygodnie wrzucać rozdział. 
Niestety nasza dorosła proza życia i obowiązki w nim zawarte nie zawsze pozwalają w pełnym skupieniu i oddaniu wywiązywać się z obietnic. Mam nadzieję, że zatwardziali kochani czytelnicy nam to wybaczą? :> 

Po drugie: chciałabym, żeby Nowy Rok 2015 był takim samym cudownym rokiem sportowym jak odchodzący rok 2014, które dał nam morze łez. Łez radości i dumy. Bo przecież był  nasz Kamil Stoch, byli siatkarze, byli ręczni, nawet piłkarze pokazali, że jeszcze kopać potrafią! ;)

Po trzecie: życzę  "prawdziwym" kibicom nieco więcej cierpliwości i wyrozumiałości. Wszak nasz lider ładnie pozdrowił "niedowiarków" ale uważam, że kibicem albo się jest na zawsze, ale wcale. Wymądrzać się potrafimy zawsze i wszędzie. Byłabym nie fair gdybym powiedziała, że taka nie jestem. Zresztą Aria ostatnio twardo mnie wprowadza na ziemię bo role się odwróciły. Ja nadaję na Kota, ona go broni.

Po czwarte: życzę Wam i sobie by wedle tradycji Zakopane (dla tych, którzy pojadą po raz pierwszy, dla innych po raz kolejny...) było takim moim prywatnym celebrującym świętem do spotkania osób, które poznałam i utrzymuję kontakty. Wśród takich twarzyczek kibicowanie jest fantastyczne, a przegadane noce uciekają przez palce w niesamowitym tempie! :)

Po piąte: nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam wszystkim wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku 2015! :) I  miłych wrażeń, dużo śmiechu przy czytaniu bloggerowych opowiadań! :)

A ty, Ario? Jak wygląda twoja lista postanowień noworocznych? :> :D

Megi


Ja mam nadzieję, że Megi mnie nie zabije, bo wywróciłam do góry nogami wszystko to, co ustaliłyśmy wcześniej. Miał być Innsbruck, a jednak jest Ga-Pa. Miał być Jasiek, a jest Dawid. I jeszcze parę zmian. Ale poniosła mnie trochę fantazja.
Chyba zapomniałaś dodać, że ułańska! Ale za to z jakim akcentem ;) 
Dobrze, że przynajmniej pozostałe części się zszyje do następnego rozdziału i będzie nowy rozdział w roku 2015 na gotowe, nie? 
Co do postanowień noworocznych - to ja bym chciała się więcej cieszyć tym co jest, a mniej martwić tym, czego nie ma. 
O właśnie! Właśnie! Sobie przede wszystkim i innym także życzę by mniej marudzić, a bardziej się cieszyć tym co mamy teraz, tu. Wszak życie za krótkie jest, by się przejmować wszystkim! :)
Dobrze powiedziane i należy Ci polać! :D 
I tak, bronię przed Megi Macieja :)
Broń, masz rację, broń! xD


Szczęśliwego Nowego Roku! 
Niech wszyscy będą zdrowi - kontuzje, upadki - a sio!
Niech w Zakopanem będzie śnieg, a nie będzie wiatrzyska złego!
Niech Kamil się uśmiecha cały sezon tak pięknie jak w Oberstdorfie!
Niech Piotrek nie będzie łajzą, tylko uwierzy w siebie!
Niech chłopaki - wszyscy -  złapią wiatr w żagle i będę skakać to, co potrafią.
Niech Dejvi wygra - nie szkodzi! Może być w seledynowych gaciach!

Pozdrawiam wszystkich Czytelników (:

Aria

Ps. Bardzo ładne zrymowane życzenia :)