czwartek, 5 lutego 2015

21. Zaczarowana bajka bez końca




[Piotrek]

Tośmy w domu po tym turniejowym maratonie. Ja co prawda świetnie nie wypadłem, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Skały nie zjesz. Za to Hula poszalał, żeby nie powiedzieć pohulał! Honor nasz uratował i był pierwszy przed tym wielbicielem prosiaków. No bo wybaczcie, ale żeby dorosły chłop całował się z pluszową świnią na podium? No koniec świata! Ale ja przecież nie o tym! Kamilowi powoli forma wzrasta, Dejvi wygrał kwalifikacje i raz nawet stał na podium, a nasz najmłodszy, znaczy się najmłodsza w przebraniu męskim dziewczyna, ocierała się blisko trójki. Nie jest źle! Jest dobrze! Swoją drogą to trzeba być nieźle głupią by udawać nas, znaczy facetów i jeszcze skakać. A ona skacze jak my, co już samo przez to wydaje mi się niemożliwe! No bo jakim cudem ona to robi? Technikę to ma skubana superową! A ja tyle czasu nic nie zauważyłem. Pewny byłem, że Marcin facetem jest! No może tylko czasem zachowuje się jak kaleka życiowa.

- Piotrek zejdź na ziemię! – usłyszałem zniecierpliwiony głoś Justysi. Obejrzałem się w jej stronę, a wtedy ujrzałem zniecierpliwione spojrzenie. – Trzeci raz cię proszę, zajmiesz się jutro dziećmi? Potrzebuję wyjść do fryzjera.

- Ale nie obetniesz się na chłopaka? – spytałem i ujrzałem jej zdziwione spojrzenie. Bo co jak co, ale Justynka moja ma bardzo ładne, cienkie, ale długie włosy i za żadne skarby nie zgodziłbym się, by mi je ścinała na krótko.

- Nie, raczej nie – odpowiedziała mi niepewnie moja luba, a po chwili się obróciła marszcząc brew. – Sugerujesz mi, że lepiej by mi było w krótkich?

- Nie, broń Boże! Tylko mi nie udawaj chłopa, bo za nic ci to nie wyjdzie!

- Piotrek, czy ty się dobrze czujesz? Ja i chłopak? Prędzej, bym zwariowała, jakbym miała udawać chłopaka.

- Taaaaaak? – spytałem zdziwiony, no bo Marcin znaczy się tfu… Prędka, którego imienia... no kurde nie pamiętam... ale nie wyglądała na taką, co by miała zwariować. Co najwyżej czasami miała dość naszych wygłupów. Spoglądałem na moją niewiastę kochaną i tak zastanawiałem się przez chwilę, co jej kobiecie czy takiej koleżance w kadrze, po głowie chodziło.

- Justysia, a myślałaś kiedyś, żeby choć jeden dzień spędzić jako chłopak w przebraniu i jechać na zawody z kolegami w siatkówce?

No bo wiecie, ja i Justysia jak byliśmy parą zakochańców była siatkarką, niestety klub jej rozwiązali, bo dziewczyny miały mniejsze sukcesy niż jej koledzy i tak mi się właśnie nasunęła myśl, by zapytać i sprawdzić. Tymczasem Justyna podeszłą do mnie i przyłożyła rękę do czoła. Z pewnością sprawdzała w swojej nieprzeniknionej trosce czy nie mam gorączki. Widzicie. To się nazywa małżeńska troska. Wstała i wyszła do kuchni, kręcąc tylko głową…

Kurde, ale wstyd. Pogratuluj se Pieter, mądrości jak nic. Skleroza nie boli, a starość nie radość. Taka tajemnica, że sam żem imię zapomniał. Chwyciłem laptopa i wpisałem w wyszukiwarkę Prędki i Prędka. Trochę mi zajęło, by poszperać w historii. Maniek by się przydał, no ale przecież nie mogłem mu bez pozwolenia powiedzieć. Otóż znalazłem bliźniaki dziewięcioletnie razem na podium kilka lat do tyłu. A więc Marcin miał siostrę, bliźniaczkę. Która skakała i przerzuciła się na deskę. O! Uczy się w Stams! Zdolna dziewucha, tylko imię… szukam jej imienia i widzę, że na M. Rodzice żałowali innych imion czy bali się, że zapomną, które jest które? Marcin i Ma…Matylda? Nie. O, mam! Marina. Marina Prędka utalentowana dziewczyna w sporcie alpejskim. Skoki i deska. Trzeba być naprawdę rąbniętym, żeby z nami skakać. Chociaż skoro jej dobrze z nami! Nabija nam punktów i chyba to się liczy, nie?


[Marcin]

Sobczyk to jednak ma swoje znajomości. Naprawdę spore znajomości, ponieważ rehabilitacja fizyczna prawie dobiegała końca. I w żadnych kolejkach nie stałem! Wszak sam nie mogłem się już doczekać aż będę mógł powrócić na właściwe miejsce. Brakowało mi tego poczucia wolności w powietrzu, brakowało mi dopingu kibiców, brakowało mi nawet upierdliwych technicznych uwag Sobczyka. 

W każdym razie szykowałem się potajemnie do oddania mojego pierwszego skoku na Wielkiej Krokwi, podczas gdy moja siostra reprezentowała mnie na Turnieju Czterech Skoczni. To nic, że brakowało jej na podium. Zawsze była tuż obok, a to spore osiągnięcie jak na nią. Miałem prawo być dumny! Moja siostra! 

Przyszliśmy z trenerem Kazkiem na skocznię mega wcześnie rano, żeby nikogo nie było i przyszedł czas, żeby próbować! Grzesio Sobczyk był już w drodze do Bad-Mitterndorf z całą ekipą i tylko czekał pewnie na sygnał od nas jak poszło. Siadłem na belce, sprawdziłem wiązania, kombinezon do mnie całkiem dobrze przylegał. Znaczy się, że nie przytyłem siedząc na tyłku. Poprawiłem gogle, a gdy dostrzegłem pozytywny sygnał z gniazda trenerskiego, puściłem się z belki. Pomimo długiej przerwy o skakaniu nie zapomina się ot tak z dnia na dzień. Wybiłem się mocno i wspaniały powiew wiatru muskał moje policzki, zimny wiatr wysuszał, co prawda moją jamę ustną, ale adrenalina i pozytywne emocje zrobiły swoje. Skok co prawda nie był z rekordem, ani nawet do najlepszych też nie należał. Daleko mi było do 130 metrów, raptem marne 102! Ale zawsze! Na początku byłem szczęśliwy, że w ogóle skaczę, ale gdy zacząłem wychodzić na górę po raz drugi to się trochę zacząłem martwić. Bo wyobraźcie sobie zestawienie skoków moich a siostry. Przegrałbym z kretesem! Marcin, bierz dupę w troki, powiedziałem sobie! W przeciągu dwóch godzin oddałem z dziesięć skoków z czego może dwa były bliskie dalekich lotów. Zacisnąłem tylko zęby patrząc na pocieszającą minę Kazia, ponieważ miałem jeszcze półtora tygodnia czasu i będzie Zakopane! Wiedziałem, że jeśli chciałem odzyskać miejsce, które okupowane było w zastępstwie przez moją siostrę bliźniaczkę to muszę trochę nadgonić z formą. Przecież tutaj wszystko ma się skończyć. Marina wróci do Stams, a ja na swoje miejsce w pierwszej kadrze i wszystko będzie po staremu. 


[Marina]

Gdy siedziałam sobie w poczekalni przed pierwszym skokiem, to jeszcze nawet nie przeczuwałam, na jaki zawał mój własny brat mnie skazał. A teraz było jeszcze gorzej, bo po próbnym już wiedziałam. Szczęśliwy Krzysio, że został w Polsce. Bo nie mówiłam! Zamienili Bieguna na Ziobrę!!! Podobno taki był plan treningowy rozpisany na Mistrzostwa Świata Juniorów, Maciusiak się uparł, że na mamuta nie można i już. Mnie też chciał zostawić, ale Grzesiek grzecznie przypomniał, że on jest moim opiekunem i wara ode mnie. Raz nie mógł odpuścić! Trenowałabym sobie z Biegunem w spokoju, ale nie. Lepiej mnie wykończyć psychicznie i na miejscu zabić. 

Szykował się kolejny skoczek, jakiś Norweg, którego imienia i nazwiska nie pamiętałam, a ja tylko patrzyłam ze strachem w dół. Boże, zlituj się nad moją dusza, głupotą i arogancją mego brata. Bo kiedy go dorwę, to za jajka powieszę, jeśli ja, no… przeżyję. Z drugiej strony nie ukrywam, że od początku byłam zaciekawiona, jak to jest skoczyć z mamuciej skoczni, no ale mamusiu, ten rozbieg przyprawiał mnie o gęsią skórkę. I masz ci babo placek, siadaj na belce, bo przecież moja kolej była.

Wszyscy na mnie patrzyli i pewnie nawet mój durny kretyn przed telewizorem. Mam nadzieję, że zaciskał kciuki i modlił się, bym się nie połamała. Ba, żebym moim karkiem o bulę nie wydupiła, bo marny mój żywot.

- Zamorduję cię! – syczałam w myślach, podczas gdy kamery pokazywały mnie jako Marcina Prędkiego, w rzeczywistości na belce siedziała Marina Prędka, pierwsza i jedyna z dziewczyn, pośród kilkudziesięciu facetów. Jedyny minus był taki, że miałam wrażenie, że krew odpływała mi z twarzy, a serce biło mi już w przełyku, bowiem zobaczyłam, że Kruczek do mnie machał i wiedziałam, że muszę się odepchnąć od belki.

Zaczęłam się zastanawiać, czy byłam ostatnio miła dla Krzysia i czy będzie mi dane wyznać mu kiedyś prawdę… No tak mi przeszło przez myśl, gdy zaczęłam się rozpędzać po cholernie długim rozbiegu, rozpędzając się niesamowicie. To wcale nie jest zabawne! No, ale byle tylko dojechać do końca rozbiegu i z całych sił się odbić, a potem szczęśliwie lecieć i wylądować telemarkiem! Tylko, broń Boże, nie na cmentarzu!

Tymczasem poczułam mocny wiatr pod nartami, trochę mną zachwiało, a ja pomogłam sobie rękami by trochę podłapać odległość i już się modliłam o szczęśliwe lądowanie, a tu kolejny podmuch i ja dalej lecę, i lecę, i lecę, i lecę, i lecę i cholera no chyba wyląduję po drugiej stronie ulicy pod piękny kryształowy marmur z napisem „Tutaj skoczyła Marina, kobieca skoczniki”. Bo przy sekcji zwłok, to chyba by zauważyli. No wiatr, weźże się uspokój, bo za chwilę serio sobie kark skręcę!

A tutaj dzika wrzawa do mnie dotarła i poczułam tylko, jak z impetem spadłam nartami na ubitą ziemię. Odruchowo już zakończyłam z telemarkiem. I bez przewrotki, mimo że nogi miałam jak z waty! Serio!

Podjechałam pod bandę i zobaczyłam, że Polacy szaleją, kamera prawie mi pod nos patrzyła, a ja nie bardzo wiedziałam, co mam robić. Zwymiotować z wrażenia czy udawać z głupim uśmiechem, że sama jestem w szoku? Znaczy się sam, bo przecież gram brata. No nic, pokazałam kciuki, że zadowolony jestem, jak to mój brat ma w zwyczaju się cieszyć. Nagle poczułam, że ktoś mi łeb urwał.

- Ty! Prowadzisz! – wydarł mi się Pieter do ucha, a ja sądziłam, że miałam już tylko jedno ucho, a drugie mi pękło. Z drugiej strony klepał mnie mocniej Skrobot i serio jeszcze chwilę, a łopatka wyskoczyłaby mi przez obojczyk!

Odpięłam narty i na miękkich nogach poszłam z tymi wariatami na miejsce dla lidera. Pieter dalej się darł, że rekord Polski prawie pobiłam i konspiracyjnie mi szeptał do ucha, że nic dziwnego, że tak daleko poleciałam, jak wietrzysko to takim chucherkom jak ja, zawsze pomaga. Spojrzałam tylko na Wiewióra, bo doskonale wiedziałam, o co mu chodzi! Ale ja bym się tak na jego miejscu nie cieszyła, gdyby mój rekord to prawie pobiła dziewczyna. I to niepełnoletnia! Kiwnęłam głową niby w podziękowaniu, bo przez gardło ani słowa nie mogłam wydusić.

Stałam sobie i rozmyślałam. Bo co mi z tego, że skoczyłam ze 240 metrów, jak wylezie taki Gregor Schlierenzauer i tak mnie pobije? Albo Hula! Prosiak nie, bo Prosiaka na mamuta nie zabrali. Westchnęłam, ale nie mogłam za bardzo się rozklejać, bo musiałam dalej grać, że jestem Marcinem. Więc machałam dłonią jak głupia do kamery, że duma mnie rozpiera, że prowadzę na takiej wielkiej skoczni. Tymczasem ja poważnie zaczynałam szukać miejsca, gdzie mogłabym zwymiotować z wrażenia. Bo jeśli myślicie, że ja tam drugi raz wylezę i zrobię to samo, to chyba jesteście w błędzie! Chyba zacznę symulować, że biegunkę dostałam. Znaczy się dostałem. Albo skłamię, że kolano boli. O! Trudno, doszłam do wniosku, że przegram walkowerem, ale trudno. Lepiej to, niż igrać ze swoim życiem i nigdy więcej nie porozmawiać z Krzysiem. Dobrze, że FIS jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby dziewczyny na mamutach latały, bo to nie do przeżycia jest. Zaczęłam się już nawet modlić o wiatr jeszcze gorszy, niech pokrzyżuje nam plany, skończyłoby się tylko na pierwszej połowie i jakiś parę punktów bym uciułała bratu. Albo i więcej. Ale chyba i natura miała mnie serdecznie gdzieś, bo się nie zlitowała. Żyła z Kotem patrzyli na mnie z uśmiechem, Stefan z Kubackim tańczyli z radości, jakby to oni skoczyli owe 240 metrów, a Kamyk był zadowolony, że uplasowawszy się o dwa miejsca za moimi plecami i on może walczyć o podium. Uśmiechał się po przyjacielsku, dając do zrozumienia, że nie zamierza ze mną się bić jak na ringu. Od tego cieszenia się bolały mnie policzki. A wtedy Stefan nagle podał mi mały termos rozgrzewający. Ten to kochany! Zawsze o mnie pomyśli!

- Świetny skok Marcinie, trzymaj herbatę – powiedział Hula, a ja już chciałam go chwycić, ale nie zdążyłam. Kot mi go zabrał, uśmiechając się łobuzersko i żłopiąc na oczach świata moją prywatną herbatę od Stefana!!!

- Nie rozpieszczasz go, Stefek? Nigdy nie dorośnie! – zaśmiał się, pokazując mi język.

- Może byś mi oddał moją herbatę? – starałam się mówić w miarę męskim głosem, robiąc groźne spojrzenie na Maćka. Pewnie! Teraz kozakuje, zazdrośnik jeden!

- Przecież, zaraz będziesz szedł do poczekalni, bo runda finałowa. Jeszcze ci się zachce do kibelka!

- Jeeeest! – wrzasnął Pieter. – Marcin, prowadzisz! Słuchaj stary! Ty masz wygrać ten konkurs!

- No właśnie! Ty Prędki teraz uważaj! Masz wydrzeć koszulkę lidera w klasyfikacji lotów od Gregora! Dość jego dominacji! – rzucił buńczucznie Kubacki.

- Musisz być nowym liderem! – zawtórował mu ni stąd, ni zowąd Ziobro, a ja spoglądałam na nich jak na wariatów.

- Wy żeście powariowali! – warknęłam, rzucając im wściekłe spojrzenie.

Chwyciłam narty i słysząc, że mnie Kamil woła, odwróciłam się, ale szybko przyspieszyłam kroku. Nie, Kamilu! Ja chcę być sama, żadnych rad od lidera kadry. Żadnych morałów i mądrości! Ale się nie udało. Wlazł za mną do windy.

- Dasz sobie radę. Nie musisz być pierwsza – powiedział spokojnie. – Po prostu skocz na luzie, tak jak lubisz.

Taaa, łatwo ci mówić, wiesz? Miałam po prostu stracha! Kto do diabła wymyślił te nieszczęsne mamuty?! Poczułam klepnięcie od lidera i przewróciłam oczami.

- Dasz radę, Mania. Nic nie kombinuj, nie udowadniaj nikomu. Skocz dla siebie. Jakby to był tylko trening i przyszłaś sobie poskakać.

W milczeniu kiwnęłam głową, chwyciłam narty i powędrowałam wydeptaną dróżką, próbując wyciszyć wszelkie złośliwe myśli. Wiecie, że to nie takie proste zresetować głowę jak twardy dysk? Nawet pozytywne wsparcie kibiców czy muzyka nie ułatwiała mi skupienia przed tym, że jeszcze raz musiałam skoczyć z tej wielkiej mamuciej skoczni. Dobrze, że nie nabawiłam się od razu lęku wysokości, bo naprawdę HS90 czy HS120 to pryszcz w porównaniu do HS200.

Znowu to okropne uczucie wyczekiwania. Spacerowałam sobie po pokoju, podskakując od czasu do czasu. Minęłam się z Kamilem, który przybił sobie ze mną żółwika. Kątem oka dostrzegałam, że kamera patrzyła na mnie. Kącik ust mi się podnosił, ale dostrzegłam w monitorze, że Gregor spoglądał na mnie, uśmiechając się pod nosem. Najchętniej to bym chwyciła miotłę i wyszorowała mu ten głupkowaty uśmiech z twarzy. Dobrze, że mnie nie poznawał, choć przez chwilę myślałam, że już porobione. Myślałam, że zemdleję, gdy spotkałam Lucasa! Na szczęście się okazało, że ten matoł umie trzymać paszczę zamkniętą. Albo może zwyczajnie się nie domyślił, że Marcin i Marina to jednak ja? Albo nie poznał Stefka i Kamila, no i nic nie zakumał? Może po prostu sądził, że jestem wstrętną wagarowiczką? I całe szczęście, kamień z serca, bo jeszcze mi tylko Gregora na karku brakowało.

W każdym razie szykowaliśmy się równo oboje. On był po pierwszej serii drugi. Siadł wreszcie na belce. Posprawdzał wszystkie zabezpieczenia, przeżegnał się i wio! No krzyżyk ci na drogę. Przeskocz sobie mój skok i jeszcze tylko ja, a potem koniec tej chałtury. Oczywiście znowu spiker się podniecał, jakby miał zaraz dojść do szczytu Mount Blanc czy coś, a ja już się musiałam szykować. Nie wiem ile ten Schlieri skoczył, ale widać było wirujące kolorowe flagi barw Austrii, więc pewno daleko. Na bank musiał być na podium.

Siadłam na drewnianej belce, poprawiłam te gogle, sprawdziłam zapięcia i czekałam na znak od trenera. Patrzyłam na dół i znów ten cholerny ścisk w żołądku… Wiatr szalał, więc trener kazał mi zejść na chwilę, uff, odwołajcie. Co tam ja, ostatnia osoba. Nie muszę skakać, nie? Patrzyłam na tablice, a tu gościu mi dyrygował, że niby mam znów siadać. Przewróciłam teatralnie oczami, karcąc się w duchu, bo przecież kamera może to uchwycić i się zdradzę. Marcin tak się nie zachowuje. No machaj Kruczek! Naprawdę w tym kombinezonie to mi nie było wygodnie i sikać mi się już chciało. Kot nagle stał się jakimś medium czy co?! No wreszcie! Machnął chorągiewką!

Znów odbiłam się tak mocno, że aż poczułam w pośladkach wszystkie mięśnie i spojrzałam przed siebie, jak daleko mam jeszcze lecieć. Czułam wiatr na plecach i pod nartami i modliłam się, coby mnie nie dmuchnęło za daleko. Już! Na koniec wzorowy telemark. I jeszcze nie dojechałam do bandy, a już jełopy rzucili się na mnie i zwalili mnie na ziemię. A ja z powodu ich ciężaru czułam się tak, jakbym ważyła kilka ton.

- Dajcie mu oddychać – wściekał się Stefan, próbując odrzucić kolegów, by pomóc mi wstać. – Złamiecie to chuchro! No już sio!

Podniosłam się i uśmiechnęłam lekko. Wszyscy mi gratulowali, nawet Ziobro! Grzesiek przyleciał z jęzorem na wierzchu, a że kondycja zerowa to mało płuc nie wypluł nim mi zdołał pogratulować. Potem wyściskał mnie tak mocno, że będę miała sińce na ramionach! Na bank! A na koniec dodał, że najchętniej to by mnie na miejscu od razu adoptował. Publiczność klaskała jak szalona, co było nieco ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, że pokonałam ich krajowego idola. A może wcale tu nie lubią Gregora? Może już się przerzucili na Prosiaka? Nie mój problem! Pomachałam do kamery radośnie, licząc, że Krzysio ogląda! Ach, czemu go tutaj nie ma, jak ja pierwszy raz zwyciężam? Za to byli inni i była wielka ogólna radocha. Kubacki miał taki wyszczerz, że prawie pękł na pół, Ziobro zadowolony, jakby sam był na podium, Żyła się darł do Kota, że mamy zwycięstwo! Taaaa! Jasne! Kto ma, ten ma!


_______________________

Witam!
Przed nami następny rozdział!
Mam nadzieję, że również przypadnie Wam do gustu! :) 
Swoją drogą cieszy nas bardzo, że czytając rozdział każda z Was próbowała dojść do rozwiązania kim był ów tajemniczy chłopak ze szkoły Mariny. 
Z racji tego, że pominęłyśmy konkurs z tym osobnikiem (to chyba przez to, że ja wystosowałam oficjalne pismo, że nie będę nadawać na Macieja Kota, a Aria przeżywała, że nie spotkała Dejviego!) muszę przyznać, że najbliżej rozwiązania zagadki była i jest AIA! ;)
Nie przeciągając dłużej, życzę miłego komentowania!
M. 

I cóż ja więcej mogę rzec? Czytajmy, czytajmy!
Aria