wtorek, 6 października 2015

24. Gdy czarne zamienia się w róż

 ♫ ♫ Enej, Lili

[Marina]

Zawsze powtarzałam, że uwielbiam takie uczucie, że nie muszę wstawać, mogę pospać sobie w łóżku i choć przez chwilę mogę zapomnieć, że udaję faceta i obracam się wśród cymbałów. Wreszcie przyszedł ten dzień, że cieszyłam się, że sobie odeśpię wszystkie poranne pobudki na przebieranie się, a nawet pojadę do Bukowiny Tatrzańskiej i zrobię dla siebie taką pielęgnację kobiecą, że głowa mała. Piękny plan prawda? Która by z was nie chciała? Dobrze, że nie skaczę w tym konkursie drużynowym. To znaczy Marcin Prędki skacze, ale nie będę nim ja. Za parę godzin zamienimy się z bratem miejscami i wreszcie wrócę do swojego kobiecego świata. Fajnie, że akurat w dniu naszych urodzin.

Leżałam sobie tak, rozmyślając o przyjemnych sprawach, przewracałam się na drugi bok, otulając się grubą pierzyną tak, że ledwo widać było u mnie czubek nosa i czułam, jak ponownie odpływam w krainę swoich snów, gdy nagle dotarł do mnie jeden wielki wrzask i charakterystyczne „tuuuuuuuuuu-duuuuuuuuum” i aria symfoniczna w postaci pisków rozwydrzonych, napalonych nastolatek. Super. Zanurkowałam pod kołdrę w nadziei, że to tylko mi się śniło, ale nie! Wrzaski nadal sprawiały, że pękał mi łeb! Otworzyłam oczy, szukając dłonią pod poduszką mojego telefonu i spojrzałam, która godzina. Dochodziła dopiero ósma rano. Litości! Dziewczyny litości! Zlitujcie się nad moją umęczoną duszą i ciałem. Chciałam spać, a te tymczasem (byłam więcej niż pewna) zdążyły obudzić połowę COS-u. Czasami miałam wrażenie, że niektórym fankom mózg zżarło albo że głupota rosła w ich mózgownicy na widok zbliżającego się skoczka. Dobrze, że lekarze specjaliści nie zażądali jeszcze obowiązkowego szczepienia na wściekliznę i ślinotok niektórych przedstawicielek płci pięknej na widok swego idola. Chociaż może powinni?

No bo wiecie, postawcie się w mojej sytuacji i dobra nie będę szowinistką, znaczy się tfuuu feministką, czasami i moja durna drużyna ma powyżej dziurek w nosie zachowania takich pseudofaneczek. Czy nie można grzecznie postać, poczekać aż zjemy, ubierzemy się, dostaniemy odprawę i wyjdziemy do was i tutaj uwaga… wyobrażam sobie przerażający pisk i spazmatyczne ruchy kobiecego ciała. Wolałabym tego jednak nie widzieć. Ani słyszeć. Zamiast grzecznie poczekać, uśmiechnąć się, zachowywać n-o-r-m-a-l-n-i-e, to niektóre z was cyrki odprawiają. Chwała Bogu, że jeszcze nie mdlejecie na nasz widok jak to bywa na koncertach zespołów czy wokalistów. Widocznie jednak ja jestem z innej epoki, albo za dużo wymagam i nie każdy jest wstanie sprostać moim oczekiwaniom. W takim razie jak wpadniecie na mnie (udającą mojego głupiego brata), miejcie na uwadze jak macie się zachowywać, a być może zwrócę w jego imieniu na Was moją uwagę. Chociaż nie. Przecież właśnie nadszedł ten dzień, że skończy się moja męczarnia i będę już tylko sobą. I żadne panny nie będą piszczeć na mój widok.

Postawiłam moje gołe nogi na zimne panele i spojrzałam zza firanki, który to spowodował taką wielką wrzawę i zmusił mnie do wstania. Mało oczy mi z orbit nie wypadły, gdy dostrzegam czarną łepetynę i uśmiechniętą gębę szczerzącego się do tłumu nastolatek – tych młodszych jak i tych starszych - Macieja. O nie! Módl się Kocie, żeby Kruczek był w pobliżu jak Cię dorwę, bo własnoręcznie uduszę za pobudkę! Bo ten nie rozumie, że jak on nie skacze, to nie znaczy, że wolno mu wstawać bladym świtem i wabić panny pod okno! Tak, dziewczyny, dla mnie godzina ósma to blady świt i nie życzę sobie, by ktoś mnie budził! Jeśli miałam wolne to zawsze wstawałam między dziesiątą, a dwunastą! Pal licho, że to prawie w porze obiadowej! Widocznie kiedyś tam w pierwszym wcieleniu byłam niedźwiedziem, stąd te moje upodobanie do długiego leniuchowania i snu.

Weszłam na stołówkę wściekła i chyba każdy to widział, bo matoły z daleka schodziły mi z drogi. Usiadłam obok Stefka, który właśnie nalewał sobie zielonej herbaty. Tyle było krzyku, że ja-facet ją lubię, ale jak cymbały w internecie poczytały o jej cudach, to teraz wszyscy jak jeden mąż ją piją. Dobrze. Przynajmniej coś po mnie zostanie w tej kadrze.

- Co ci? – zapytał Stefanek, a ja przewróciłam oczami. – Depresja urodzinowa?

A ten skąd wie? Pewnie Marcin nie ukrył powiadomień na Facebooku.

- Dzień dobry się mówi chyba, nie? – burknęłam, ale jego mina sprawiła, że zaraz się uśmiechnęłam. Na tego nie da się długo złościć. Szczególnie, że nic nie zawinił. – Kot mnie wkurzył.

- Acha. Wszystkiego najlepszego!

- Dzięki – posłałam mu uśmiech. Stefan to naprawdę jest fajny.

- Myślałem, że ci smutno, że nas opuścisz – dodał Kamil, który się właśnie do nas dosiadł. Tym to nie nudno zawsze i wszędzie ze sobą siedzieć? Żony nie są zazdrosne?

- Może trochę – uśmiechnęłam się, żeby im nie robić przykrości. Przecież im nie powiem, że najchętniej bym zrobiła z tej okazji wielką imprezę.

- Nic się nie martw! Dziś wieczorem będziemy świętować! – powiedział Stefan, a Kamil spojrzał na niego wilkiem. Chyba się wygadał. Ale moment? Ja dziś przed obiadem ubieram się w damskie ciuszki i mnie nie ma! Świętować to mogę sobie z Krzyśkiem, a nie z wszystkimi matołami.

- Chyba z Marcinem, a nie ze mną – rzuciłam ciszej, bo przylazł Dawid.

- Nic się nie martw, Prędki – podsumował Kamil. – Twoją siostrę też zaprosiliśmy!

No i pięknie! To mnie uszczęśliwili koledzy. Pierwszy wieczór we własnym ciele spędzę z bratem i wszystkimi matołami!


[Marcin]

Aż sam się dziwiłem, czemu tak bardzo się stresowałem tym skokiem w serii próbnej. Przecież to zwykłe zawody drużynowe – powtarzałem sobie, co chwila, ale to niewiele pomagało. Mina Grzegorza, który przybijał mi piątkę po rozgrzewce wcale nie sprawiła, że miałem się lepiej. Trener starał się mnie wspierać, jak potrafił, ale nie umiał ukryć zdenerwowania. Coś czuję, że on nie do końca w ten mój powrót wierzy. No bo dobra – ile po kontuzji oddałem dobrych skoków? Dwa? A może jeden. Na sto. Super powtarzalność. Więc kto wyliczy, jaki jest procent szansy, że skoczę dobrze w czasie zawodów? A jak się do tego dołączy fakt, że właśnie się ważą losy kto jedzie do Soczi, a kto nie – to jeszcze się ktoś dziwi, że byłem zdenerwowany?

Raz, dwa, trzy… Łukasz machnął chorągiewką i pojechałem. To tylko trening, Marcin, mówiłem do siebie jak nienormalny, a potem poczułem próg w piętach i wiedziałem, że pozamiatane. Skok spóźniony jak Klemens na matematykę! Elegancko bulę uklepałem i nawet się nie bawiłem w telemark. Kruczek mnie zabije. Grzesiek mnie zabije. Marina mnie zabije. I co kogo obchodzi, że ja wcale nie chciałem?


[Marina]

- I to by było na tyle na temat powrotu Prędkiego – wyrwało się cicho Stefanowi, a gdy spojrzałam na Kamila, widziałam tylko zaciśnięta szczękę.

No bo wiecie co? Mój brat mnie ośmieszył teraz. Znaczy siebie. Znaczy mnie! No wiecie o co chodzi! Nawet Skrobot wyszedł z hangaru z krótkofalówką, jakby nie dowierzając w słowa, które dało się słyszeć przez urządzenie.

- Serio to był Prędki?! – spytał w stronę obecnych koło mnie kolegów, a ja sama od niechcenia kiwnęłam tą moją dużą puchatą czapą.

No bez jaj! Ledwo odzyskałam własną osobowość, a mój brat sobie w kulki leci? I nawet jego smutne spojrzenie w niczym mu nie pomogło. No bo to są jaja. Sama zeszłam do niego na parking, z daleka machając rękami.

- Ty lepiej wsiadaj z powrotem i zacznij skakać jak przed kontuzją albo naprawdę osobiście cię ukatrupię! – odpowiedziałam spokojnie, klepiąc go jednak mocniej po ramieniu.

- To nie takie proste. Muszę się wyskakać – dodał na swoją obronę mój bliźniak.

Nagle nie wiedzieć czemu Marcelina i Ewa chwyciły mnie pod pachy, zaś chłopaki to samo uczynili z Marcinem. Nie wyrywałam się, aczkolwiek nie podobało mi się, że odciągają nas w siną dal od sztabu. Gdy ukryliśmy się nieco ciut wyżej, między obcymi hangarami, gdzie nikt nie rozumiał polskiego, Stoch i Hula założyli ręce, lustrując mojego brata z dołu do góry. A po chwili przyleciał zasapany Sobczyk.

- Mówiłeś, że dobrze skaczesz! – powiedział Stefan do Marcina, a ja to uszom nie wierzyłam, bo co oni się tak nagle kolegowali?

- Ale Kamil, Stefan ja naprawdę codziennie po dwadzieścia skoków oddawałem. Raz mi szło dobrze, raz źle. Sam nie wiem co się dzieje, gdybym raz jeszcze skoczył z pewnością byłby to daleki skok.

- Jak tak skoczysz w konkursie, to wiesz, co to znaczy? Że z własnej nieprzymuszonej woli wywołasz największą sportową sensację. A to ostatnia rzecz jakiej nam trzeba przed wyjazdem do Soczi! – wtrącił się Sobczyk.

- Grzesiek ma rację – przytaknął mu Kamil.

Marcin stał z wielkim przerażeniem w oczach, jakby słowa docierały do niego stopniowo, a ja choć wyciszałam mój chytry głosik wiedziałam już z góry na co się zanosi. Czas dla brata działał na niekorzyść, poza tym nie można ot tak gubić formy przed Igrzyskami jak jeszcze tydzień temu wygrało się pierwsze zawody w lotach, prawda? Spojrzałam w niebo i miałam ochotę siarczyście zakląć. Bo za jakie grzechy ja ciągle mam pod górkę? I znowu omijać Krzysia najdalej jak się tylko da chociaż wciąż blisko jego osoby?

- Macie w busie moje ciuchy? – wymknęło mi się, tupiąc z nogi na nogę po asfalcie, zaś starsi koledzy odwrócili się jakby doznając olśnienia, że ja tu jestem.

- Nie, Mania! Ty już wystarczająco dużo zrobiłaś dla brata – wtrącił się Stefan, kiedy w między nas weszła uśmiechnięta Ewa.

- Ja mam pomysł.

Otaczając się w kółko prychnęłam tylko cicho pod nosem, zaś Hula ze Stochem próbowali zdusić w siebie śmiech, który próbował im się wyrwać z gardła. Między przerwami wśród damskich głosów jakie dyktowały Ewa z Marceliną dało się usłyszeć spanikowane pytanie brata.

- Ale tylko do końca zawodów, tak?


[Marcin]

No i mnie pokarało! Dziewczyny stwierdziły, że muszę odkupić wszelkie winy, więc skończyło się na tym, że przez cały konkurs siedziałem z naburmuszoną miną w damskim przebraniu z babami. Przecież ciuszki za ciasne, spodnie niewygodne i jeszcze mi kazali spod czapy monstrum uśmiechać niczym słodka idiotka do kolegów, którzy mi machają myśląc, że jestem siostrą Prędkiego. Znaczy się moją! Super. I może bym jakoś to przeżył, gdyby nie fakt, że Kamil i Stefan to na żywca polewkę mieli z mojej osoby.

A w przerwie przylazł Kot. Głupek nie skacze w konkursie, to chyba pomyślał, że to odpowiedni moment, żeby zarywać do mojej siostry. Stał więc chwilę i gapił się na mnie jak kretyn, a potem polazł i zaczął pisać do mnie przez Facebooka. I jak ja miałem wytrzymać? Austriacy stali na balkonie i szeptali coś między sobą bez krztyny zawstydzenia, oblepiając mnie swoim wzrokiem i uśmiechając się zalotnie pod nosem. Szczególnie ich największa gwiazda – Gregor! I te głupawe spojrzenia w moją stronę jakbym stanowił łakomy kąsek dla nich! Albo zaciekawieni kogo to widzą. No bo co? Na oczy nie widzieli mojej siostry? Żona Kamila pochyliła się w moją stronę i z uśmiechem dodała mi wsparcia.

- Ale ty masz, Mania, branie.– szepnęła, puszczając mi oko. – Się wieczorem od kawalerów nie oderwiesz.

O nie! Już ja pozwolę by Ci wszyscy starsi i młodsi startowali do mojej siostry. Po moim trupie, panowie! Nawet kieliszka nie tknę (to nic, że osiemnastkę się ma raz w życiu), bo zamierzam mojej drugiej połówki rodzeństwa strzec jak oka w głowie! Nikt mi tu nie wystartuje do niej dopóki nie uznam, że mi ten typ odpowiada. Ot, co!


[Piotrek]

Od rana się szykowała komedia doskonała. Marina przebrana za Marcin, Marcin za Marinę! Takie jaja. Myślałem że umrę ze śmiechu, a najgorsze, że nie mogłem się z Maciusiem pośmiać, ani z nikim, bo tajemnica to tajemnica. Najbardziej byłem ciekawy kto będzie kim na imprezie urodzinowej. Bo pamiętacie? Prędcy kończyli osiemnaście lat!

Przyszliśmy punktualnie, bo moja Justynka zawsze mówiła, że spóźniać się jest bardzo nieładnie. Usiedliśmy ze Stefanem i Marcysią, a po chwili przyszedł Prędki. Tylko to ona czy on? Wpatrywałem się chwilkę, marszcząc brwi, ale łba bym se uciąć nie dał za nic. Chyba każdy był sobą na imprezie urodzinowej, ale kto ich wie? Stefan się coś pośmiał, bo chyba nic nie zauważył. No ale przecież, jak ktoś historii nie zna, to w życiu mu na myśl nic takiego nie wpadnie! No nie? No i wtedy przyszedł Maniek.

- Musimy pogadać – powiedział poważnie, a ja oczami przewróciłem, bo ten to zawsze ma jakieś problemy. A już prawie się zdecydowałem! Przeprosiłem żonę i odszedłem z moim kolegą-utrapieniem na bok.

- Co znów? – rzuciłem cicho.

- Ona to on.

- Co? – zapytałem, bo chyba nie zrozumiałem, o co mu chodzi.

- A on to ona – dodał Maciek, jak gdyby nigdy nic.

- Co ty mi tak szyframi gadasz? – upomniałem kolegę, bo nie miałem zamiaru sterczeć z nim w tym kącie do końca imprezy. Szczególnie, że zaraz miał być tort.

- No Marina i Marcin – wyjaśnił takim tonem, jakbym był głupi czy co. – Oni się zamieniają. Wiem na pewno. Jak w filmie.

- A skąd!

- Sprawdziłem, pogadałem, wyjaśniłem, poszperałem w internecie – dodał wielce dumny z siebie. – I odgadłem zagadkę!

No pięknie! A więc wie. No nie! Przecież zaraz wypapla w jakimś wywiadzie! Jeszcze tego brakuje przed Soczi! Pomyślałem, że muszę lecieć Mańkę ostrzec, tylko nie wiedziałem, która czy który to jest.

- Tylko ani mru mru!


[Marina]

Podobno Kot już wie! Piotrek się zarzekał, że ani słowem się nie wysypał, ale nie byłam pewna czy mu wierzyć czy nie. Marcin się nie przejął specjalnie, ale już się przyzwyczaiłam, że temu to wszystko jedno – łącznie z tym jak skacze. A ja, zamiast się cieszyć urodzinami i tym, że przez chwilę mogę być we własnej osobie, to siedziałam sama przy barze i rozmyślałam, co z tego wyniknie. Brat ciamajda skakał tak fatalnie, że aż oczy mnie bolały i sama postanowiłam, że zostanę nim dalej. Nie po to się starałam przez pół sezonu, żeby ten wrócił i robił ze mnie idiotę. A teraz siedział z chłopakami i odstawiał mi (a w sumie o sobie) wieś na całego! I jak ja miałam z nim wytrzymać? To mój rodzony brat? Wolałam nie słuchać, co on gadał, bo tylko sobie nerwy psułam, a tutaj miałam spokój. A poza tym z baru był dobry widok na drzwi wejściowe.

Bo Krzysia dalej nie było. I trochę się tym zaczęłam stresować. Bardziej niż skokami, nieudanym bratem i gadatliwym Kotem, który miał za dużo informacji. I nawet się nie cieszyłam wcale, że mam ładny kobiecy makijaż, usta pomalowane szminką Ewki i idealne paznokcie. Bo co mi z tego, jeśli Krzysiu nie przyjdzie? Nic!

A kiedy myślałam, że gorzej już być nie może, przysiadł się Gregor.

- Cześć Mania – szepnął tym swoim chrypliwym niemieckim z trudem dukając moje imię. I walnął do tego firmowy uśmiech. – Czyli dzisiaj już mogę postawić ci drinka?

A potem nie zapytał, tylko kupił mi jakieś paskudztwo, a kultura osobista kazała mi je w jego towarzystwie wypić. Rozmyślałyście kiedyś, ile może trwać 15 minut? Bo ja się czułam jakby minęło ze dwie godziny! Nie mogłam przecież wyżłopać zbyt szybko, bo jeszcze brakowało, żeby mnie upił i uprowadził. Więc siedziałam przy nim, odpowiadając słowem od czasu do czasu, bo w końcu byłam gospodynią imprezy i nie wypadało zlewać gości, a ten gadał i gadał. I gadał, i gadał, i gadał. Dwa razy Kamil przechodził! Myślałam, że oko mi wypadnie od mrugania, a ten nic! Zero reakcji! Stefan, gdy szedł do kibla, to nawet coś tam do nas powiedział, myślałam, że się połapie o co chodzi i coś wymyśli, ale nic. Takich to mam domyślnych kolegów. Później szedł Kot.

- Maciek! – zawołałam chwytając się go jak brzytwy. Po raz kolejny odsunęłam się od Gregora, który od czasu do czasu próbował się przybliżyć. – Pamiętam, że obiecałam z tobą zatańczyć.

Uśmiechnął się szeroko, ale nie zrobił nic! Taki domyślny! Geniusz! I tak to na Kocie polegaj! Polazł sobie i zostawił mnie na pastwę Gregora, który już zdążył zamówić mi drugi drink. A ci co? Żaden się o mnie nie martwi? Ani brat, ani trener? Ani nikt? Tymczasem Gregory już mi opowiada o swoim chomiku, co ma na imię Alex i ostatnio był chory. Ja to chyba jestem z innej bajki, bo kto w tych czasach wyrywa laski na chomika? Już lepszy był Titus i jego krokodyl. Albo Didl i świnia. No bo dajcie spokój… Co mnie obchodzi jego chomik?


[Krzysiek B.]

No to się popisałem. Północ dochodziła, a ja zamiast być na imprezie Mariny i Marcina, stałem jak głupek i próbowałem złapać stopa. Zachciało mi się jechać na zadupie! Ale moja wina, że koledzy kochani mnie nie uprzedzili? Przecież mogłem prezent wcześniej kupić! A tak się dowiedziałem w czasie konkursu i w trymiga poleciałem na zakupy. Nic nie było w Zakopanem, to mnie Kuba Wolny namówił na wyprawę do Nowego Targu. I ja głupi posłuchałem. Sobota wieczór, ostatni autobus nie przyjechał, następnych nie ma, a wszystkie pajace już toast wypiły i żadnej po mnie nie przyjdzie.

Jeden samochód mnie podwiózł do Szaflar i to by było na tyle. Z nerwów i nudów ruszyłem na piechotę, ale to prawie 13 kilometrów. Jeszcze po śniegu... Po dwóch się czułem, jakbym miał zaraz umrzeć i wtedy dostałem wiadomość od Mańki: „Przyjdź i mnie raaatuj!”. Mało co nie zemdlałem! Próbowałem zadzwonić do któregoś z chłopaków, ale bateria wieczna nie jest, więc padł mi telefon. Z desperacji prawie się rzuciłem pod ciężarówkę, bo to była ostatnia deska ratunku. Samochód się na szczęście zatrzymał i jakiś wąsaty grubas zgodził się mnie podwieźć kolejne kilka kilometrów. Na szczęście uprosiłem pana Wieśka – bo tak kierowca miał na imię – żeby zajechał do samego Zakopanego. Obiecałem, że dedykuję mu następne zwycięstwo w Pucharze Świata.

- Panie Krzysiu! Ale pan nie zapomni? – upewniał się jeszcze, gdy wychodziłem. – Nieważne czy jutro czy za 5 lat! Pana Wieśka pan pozdrowi z telewizora?

- Umowa! – zapewniłem.

To teraz nie mam wyjścia. Będę musiał jeszcze coś wygrać.

Ruszyłem biegiem w stronę klubu i wpadłem do środka, cały zmachany i mokry od padającego śniegu, szukając wzrokiem Mariny. Głośna muzyka i kolorowe światła wcale mi nie ułatwiały sprawy. Słuchać, że Kamil ze Stefkiem wybierali repertuar. Jak zaczęło lecieć kolejne łubu dubu, to byłem już pewny, że jeszcze im Piotrek pomagał.

- Gdzie Marina? – zapytałem Kota, który jako pierwszy mi się zaplątał pod nogami. Nie dało się ukryć, że nie był pierwszej świeżości.

- Marina-Marina czy Marina-Marcin? – zapytał, kręcąc brwiami. Wyglądał, jakby był w trackie głębszego procesu myślowego, więc machnąłem ręką i zacząłem szukać dalej.

Jest! Siedziała przy barze, a nad nią sterczał Schlierenzauer! Odetchnąłem z ulgą, że jest cała i zdrowa, ale po chwili przypomniałem sobie treść smsa. Co ten się jej tak przyczepił! Kiedy zobaczyłem, że ten się bliżej nachyla do niej, a Mańka się odsuwa tak, że mało z krzesła nie spadnie, to uznałem, że nie mogę tego tak zostawić. Podszedłem więc i dałem mu w nos tak, że wylądował na podłodze telemarkiem.

- Krzysiu, jak ja cię kocham! – jęknęła Marina, ale ja nie nawet zdziwić się nie zdążyłem, bo zachwiała się mocno i ledwo ją złapałem. No ładnie. Nie ma jak udane pierwsze spotkanie. Szkoda tylko, że ona nic nie będzie pamiętać.


[Grzesiek]

Dwoje Prędkich to za dużo dla mojej głowy. Oszaleć można! Co ja z nimi mam? Najpierw oczami świeciłem do Alexa, który znowu przyleciał z pretensjami, że nasi pobili Gregora, a potem musiałem słuchać narzekań Łukasza, bo niby moja wina, że pozwoliłem dzieciakom urodziny świętować, a oni coś zmalowali. A przecież dzisiaj konkurs. I kwalifikacje olimpijskie rozdajemy.

Chłopcy wszyscy byli grzeczni. Kulturalnie się bawili i spać poszli o czasie. Marcin też. Tylko z Mariną jak zwykle problemy. Ledwo się dowlekła na śniadanie i ciekawe jak ma zamiar w parę godzin się zamienić w świetnie skaczącego brata!

Biegun twierdził, że po prostu jest zmęczona. Akurat.

- Niech się trener nie złości. Przecież to my będziemy skakać – tłumaczył ją Krzysio, ale mój nos intuicyjnie przeczuwał, co zmalowała. Cała ona! – A Marcin gotowy!

Pokiwałem głową, bo co miałem rzec? Przecież nie mogłem się przyznać, że ona to on, a może on to ona – już sam się gubiłem co i jak. Cóż, po moim trupie Marcin za Marinę będzie jako Marcin skakał. Zostało mi jedynie przekonać Łukasza, że Prędki znowu ma problemy żołądkowe i dzisiaj nie wystartuje. Więc albo się zgodzi Kruczek wziąć go do Soczi na piękne oczy, albo nie.

Czy ja chociaż raz w życiu będę mógł spokojnie usiąść przy stole i zjeść śniadanie?
--
Hej! 
Jesteśmy! Nie zapomniałyśmy i nie porzuciłyśmy tej historii. Wracamy, żeby ją skończyć - i zdradzimy, że już bardzo niewiele brakuje. Baaaardzo niewiele. 
A więc przyszedł moment, że dowiemy się kto pojedzie do Soczi. I czy afera się wyda czy nie.
To co? Jak obstawiacie epilog? 
Aria

Hej, ho!
Jesteśmy! Sklerozy nie mamy, wpisy widziałyśmy i naprawdę kłaniamy się nisko w pas za Waszą anielską cierpliwość!
No właśnie! Jakie obstawy na epilog macie? :D
Megi

A propos epilogów - zapraszam na PRZEDOSTATNI ODCINEK Złośliwca - tutaj!


 

sobota, 16 maja 2015

23. Zmień się lepiej, zmień!


♫ ♫ Czerwone gitary, Nie zadzieraj nosa


[Sebastian]

Włodek to zawsze wymyśli. Ubzdurał sobie, że potrzebny nam materiał o czekających nas zawodach w Wiśle do programów śniadaniowych, bo ludzie czekają w napięciu zainteresowani i nie mogą się doczekać. I co? Musiałem wstać o czwartej rano jak nienormalny i dymać pod skocznię, żeby coś nakręcić. Czterdzieści minut kompletowałem ekipę, bo znowu mi przydzielili jakiś półinteligentów, co nie wiedzą, z której strony się trzyma mikrofon. Ja naprawdę się zastanawiam ilu bratanków i siostrzenic mogą mieć ci wszyscy prezesi. A potem ja, poważny dziennikarz sportowy, muszę tracić czas i uczyć takich roboty i trzymania kamery. Zostawiłem towarzystwo pod bramą, żeby przygotowali sprzęt i ruszyłem na pierwszy obchód pod skocznię. Niczego specjalnego się nie spodziewałem, no bo sorry, ale co się może tu dziać jeszcze przed szóstą? Że niby nasze gwiazdeczki będą trenować? Zupełnie nie wiedziałem, czego ten Włodek oczekiwał. Że mu wyczaruję jakąś sensowną informację? Równie dobrze mogliśmy to nakręcić przed wejściem do hotelu. 

Jak ktoś będzie chciał kiedyś zostać redaktorem w dziale Sportu to od razu Wam mówię, że nie warto. Narobi się człowiek, umęczy, nie wyśpi, a potem i tak go nikt nie lubi i ciągle na niego narzeka, a że to niedobrze, a że tu niemiły, a że któregoś tam nie pocieszył. Zero zrozumienia.

Tak sobie szedłem i rozmyślałem o niesprawiedliwości życia, gdy nagle usłyszałem charakterystyczny dźwięk, jaki wydają narty stykające się ze świeżo uklepanym śniegiem na zeskoku. O nie, nie mogłem się pomylić! A jednak ktoś tutaj jest! A to ci dopiero! Czyli ktoś bladym świtem trenował, widać nie doceniałem gagatków. Ciekawe który taki ranny ptaszek? A może wszyscy? Przyczaiłem się koło bandy, żeby nikogo nie spłoszyć i niecierpliwie czekałem na wyjaśnienie zagadki, zerkając raz po raz za siebie czy idą już te moje fajtłapy z kamerą czy nie. Jak przegapimy taką okazję, to im przecież nie daruję! 

Ha! Prędki! Mruknąłem pod nosem, bo od razu pożałowałem, że akurat tego diabli przynieśli. Z nim się nigdy dobrego materiału nie nakręci, bo taki pyskaty i bezczelny. Zadziera nosa non stop! Westchnąłem raz jeszcze, ale gdy tylko spojrzałem w stronę skoczni, to dostrzegłem, że znowu ktoś leci. Leci, a raczej spada. No ładnie! Olimpiada za pasem, a ciekawe który tak klepie bulę! Wylądował może na dziewięćdziesiątym metrze, ale za nic nie mogłem się domyślić który to. Może jakiś junior? Ale skąd? Aż tupnąłem z niecierpliwości. Schowałem się cały za bandą i wyjrzałem dopiero, gdy dojechał na dół. Spojrzałem i mnie zatkało. No bo jak? Znów Prędki? Dwoi mi się przed oczami czy co? Może się rozchorowałem? Kucnąłem przyczajony, bo do niskich nie należę, a lepiej, żeby mnie nie dostrzegli. Zerknąłem w tył, ale na szczęście ekipy jeszcze nie było – i dobrze. W pierwszej kolejności muszę zobaczyć co jest grane. Już chciałem wyjrzeć ponownie, jak usłyszałem czyjś głos. To był chyba Sobczyk. Gadał coś przejęty, ale nie słyszałem żadnych słów, więc najwyższa pora była, żeby się do nich zbliżyć. Skulony powędrowałem na czworakach na drugą stronę zeskoku. Trudno, będzie mi Włodek kupował nowe portki.

- Było lepiej! – usłyszałem głos zastępcy trenera.

- Guzik nie lepiej! – odezwał się Prędki.

- Ja po prostu nie wierzę – dodał ktoś jeszcze.

Niby głos Prędkiego, ale jakiś taki inny. O co tutaj chodzi? Wyjrzałem nieśmiało zza tablicy, a wtedy mało nie padłem żywcem trupem. Przed moimi oczami, proszę Państwa, stało sobie dwóch Prędkich! Dwóch! Dokładnie takich samych. Identycznych. Usiadłem na tym śniegu, żeby zebrać myśli, ale już nic nie mówili. Albo ja z przejęcia nie słyszałem. Takie rzeczy! Zerknąłem raz jeszcze, a wtedy przeżyłem ponowny szok. Jeden Prędki ściągnął kask i przez chwilę na wietrze unosiły się długie włosy. Dziewczyna! Chyba przestałem oddychać! Nikt mi nie uwierzy! To dlatego trenują tak o świcie w konspiracji! Piękną szykują nam niespodziankę przed Soczi! Schowałem się znowu, wyjąłem telefon i wystukałem wiadomość do Włodka – naszej telewizyjnej chodzącej encyklopedii. Czy Marcin Prędki ma siostrę? Bo chyba nie ma innego wytłumaczenia. Chyba że to jego klon. Ale chyba się nie da, żeby klon był innej płci. Wyjrzałem raz jeszcze, bo pomyślałem, że chociaż zdjęcie zrobię, bo się za nic nie doczekam, aż przyjdą te niekumate nieroby z mojej ekipy. Więcej trzeba było chrześniaków zatrudnić w telewizji! Ale już Prędkich nie było. Poszli. 

Du, du. Jest! Włodek jak zawsze niezawodny. Ma. Marina Prędka, l.17, snowboardzistka, uczennica Stams. A to ci numer! Jednak nie tylko snowboardzistka! Ale będzie news! Już się nie mogłem zdecydować czy mam pisać do niego czy dzwonić z tej radości. Miał być zwykły materiał dla kibiców-laików, a będzie taka informacja! Ale muszę przyznać, że do samego końca trzymali nas w nieświadomości. Kto by się spodziewał? Tyle narzekania, że nie mamy skoczkiń w Polsce, a się okazało, że mamy. I to dziewczyna się nie bała skakać na dużej skoczni! Na tle brata wypadła słabo, no ale przecież Marcin ostatnio wygrał zawody Pucharu Świata. Seniorów! Znowu zerknąłem w stronę bramy! No nie ma moich współpracowników od siedmiu boleści! Co oni? Na nowo składają tę kamerę czy co? Takie rzeczy, a na tych nijak nie można było liczyć! Wystukałem numer jednego z tych geniuszy i zacząłem dzwonić.

- No gdzie wy?! – wydarłem się, gdy tylko odebrał.

- Zapomnieliśmy ładowarki do mikrofonu. Ale już Karol pojechał do hotelu i zaraz wróci – tłumaczył się nieporadnie koleś.

- Co ja z wami mam! A tu takie rzeczy!

- Jakie? – zapytał od razu tamten zainteresowany. Pewnie, teraz wszyscy ciekawi, a robić nie ma komu.

Ale nie zdążyłem nic rzec, bo przede mną zmaterializował się pan Grzesiu Sobczyk. Minę miał taką, że natychmiast przerwałem połączenie i z nerwów uśmiechnąłem się szeroko. 

- Eeee – wydukałem na przywitanie.

- Ani słowa – powiedział twardo.

- Ale… – zacząłem niepewnie, tylko że tamten nie dał mi dojść do słowa.

- Powiesz słowo o tym, co widziałeś, a dostaniesz zakaz rozmów z polskimi skoczkami – dodał wyraźnie i powoli. – DOŻYWOTNI.

Mówiąc to, nachylił się nade mną i spojrzał mi prosto w oczy, jakby chcąc się upewnić, że dotarło do mnie wszystko. Muszę się przyznać, że aż mnie ciarki przeszły. No bo co powie Włodek, jak mi zabronią kręcić wywiady w czasie zawodów? 

- Ani mru, mru! – warknął jeszcze drugi trener, a potem sobie poszedł. 

Chwilę jeszcze postałem, patrząc się z niedowierzaniem raz na skocznię, raz na odchodzącego trenera i wtedy zrozumiałem, że tutaj nie ma żartów. Polacy szykują jakąś mega niespodziankę na Igrzyska i prędzej czy później prawda wyjdzie na światło dzienne. A wtedy będę pierwszy widział o co chodzi. Teraz trudno. Będę musiał się zamknąć. Westchnąłem zrezygnowany, a wtedy przylazła reszta mojej genialnej ekipy.

- To co nagrywamy? – zapytał ten szczerbaty małolat, co go w zeszłym miesiącu na staż przysłali.

- Nic. Nie ma tu nic ciekawego – mruknąłem niezadowolony.


[Grzesiek]

Ja oszaleję. Po prostu zamkną mnie w wariatkowie i będziecie wszyscy świadkami, że to zupełnie nie była moja wina. Bo ile taki jeden przeciętny człowiek może znieść? Są chyba jakieś odgórne limity wytrzymałości, nie? Mało mamy problemów z wyborem składu do Soczi, mało mamy kłopotów z utrzymaniem tajemnicy z nowym sprzętem, mało mi Łukasz suszy głowę, żeby wszystko było gotowe jak należy. Ledwo człowiek chwilę odetchnie, a już następne problemy czekają tylko w kolejce. Tuż przed powrotem do Polski mieliśmy jeszcze na głowie Alexa, który przyszedł z pretensjami bo Jasiek i Prędki pobili Gregora. Łukasz już wcześniej był zły, bo mimo ostrzeżeń byliśmy spóźnieni o dobre pół godziny, właśnie z powodu nieobecności tych dwóch gagatków. Nie mówiąc już o tym, że ja nie nadążam za tą małą wariatką – od kiedy ona się z Ziobrą trzyma? Kto mi niedawno marudził, że taki Jasiek dla niej nieprzyjemny? A teraz nagle najlepsi koledzy! Rzuciłem wtedy Młodej zdziwione spojrzenie, ale nie było warunków do rozmowy, więc się nic nie dowiedziałem. Ziobro przekonywał, że Schlierenzauer przezywał Prędkiego, więc on – jak przystało na starszego – stanął w obronie kolegi i Austriakowi odwinął, żeby tak się nie puszył. Marina chłopięcym głosem potwierdziła tę wersję, a że nie było innych świadków, to Alex odszedł z niczym. Ale na pewno naszej kadry już nie lubi. My ruszyliśmy w drogę do Polski. Potem nawet próbowałem się czegoś wywiedzieć, ale Prędka za nic nie chciała się do niczego przyznać, ani o tym co zaszło rozmawiać. Na dodatek Ziobro od tej pory chodzi wielce zadowolony z siebie, a i do naszego małego przebierańca się non stop szczerzy, więc ja już zupełnie nie rozumiem o co w tym wszystkim chodzi.

Kolejnym problemem był prawdziwy Marcin. Stało się to, czego się od początku bałem. Prędki jest już w pełni zdrów, wszystkie wyniki w normie, forma fizyczna świetna, bez zarzutu, ale co po tym wszystkim, jak wychodzi na belkę i skacze jak ostatnia łajza? Nie mówiłem mu wprost, bo nie chcę go zniechęcać, ale widzę, że istnieje niebezpieczeństwo, że w tym sezonie to nic z tego nie będzie. Nie każdy wraca w wyśmienitej formie od razu po takiej kontuzji, a już szczególnie młody, niedoświadczony zawodnik. Mogłem się przecież spodziewać, ale i tak mi szkoda. I mam urwanie głowy, no bo co wszystkim powiemy? Marina ledwo się zgodziła skakać za niego na Turnieju Czterech Skoczni, ale sami pamiętacie jak mi się oberwało. Poza tym Marcin naprawdę chciałby wrócić. Tylko jak? Nagle Prędki zaniemógł? Oduczył się skakać? Z dnia na dzień przed Olimpiadą? W Wiśle ostatni konkurs skoczy Marina, pewnie na złość jeszcze wygra, a w Zakopanem czeka nas nowe oblicze skoczka z programu wsparcia dla zawodników z nizin. Przecież media nas zjedzą na amen! A Łukasz dostanie zawału. A ja sam prowadzić kadry przecież nie dam rady.

Od kilku dni spać po nocach nie mogłem i rozmyślałem, co można zrobić. Rano zabrałem oboje na skocznię, bo liczę ciągle, że może niewiele brakuje. Takim małolatom czasem wystarczy jeden mały element i wszystko zaskoczy. Pomyślałem, że jak Marcin potrenuje z siostrą, podpatrzy co ona robi, to może będzie mu łatwiej. Ale to chyba nie był dobry pomysł. Marina była naprawdę wściekła jak zobaczyła, jak on sobie radzi – a raczej nie radzi – na skoczni, a Marcin tylko się podłamał. Na nic moje umiejętności trenerskie i próby ich pogodzenia. Bula za bulą. Chyba będę musiał jakoś przekonać Kruczka, żeby Marcina nie brać do Soczi… Aż mi serce pęka, jak tylko sobie pomyślę.

A kiedy już byłem u kresu wytrzymałości, to się jeszcze okazało, że wszystko widział pan Nie-Szczęsny! To już koniec! Myślałem, że stanie mi serce. Tak, po prostu tego tylko brakowało. Już miałem przed oczami te jego sensacyjne doniesienia spod skoczni imienia Adama Małysza w Wiśle! Wszystko się wyda! Wywalą mnie! Wywalą Prędkiego. Unieważnią sezon! Łukasz mnie zabije! Ciśnienie tak mi skoczyło, że przestałem logicznie myśleć. Poleciałem do Nie-Szczęsnego, złapałem go za fraki i jak w jakimś amoku nagadałem mu tak, że mu w pięty poszło. A przynajmniej taką miałem nadzieję.

Tylko teraz cała przyszłość moja i przyszłość skoków w Polsce zależała od jednego pana Redaktora. A to wcale nie była dobra wiadomość. 


[Marina]

Dobra, ja nic nie będę mówić. Dałam mojemu bratu połamańcowi dwadzieścia cztery godziny, żeby się ogarnąć. Obiecał, że w Zakopanem będzie gotowy do startu i będę go trzymać za słowo. Umowa to umowa. W Wiślę skaczę ostatni konkurs za niego, a potem wracam do własnej skóry. Nie ma innej możliwości, będzie musiał dać radę. Poza tym już napisałam Krzyśkowi, że będę ich wspierać pod skocznią w Zakopanem, więc trudno. Jego problem. Ja miałam swoje sprawy. 

Całe szczęście, że się już kończy ta cała maskarada, bo coraz trudniej ze wszystkim wytrzymać. Ziobrze odbiło na amen. Najpierw próbował wyrównać zęby Gregorowi – na próżno, jak zobaczycie w telewizji – wpędzając nas przez to w niezłe kłopoty. Poleciałam za nim, bo on zawsze najpierw robi, a potem myśli. A czasem tylko robi i w ogóle nie myśli. W każdym razie jak dobiegłam, to Greg leżał jak długi na ziemi i trzymał się za gębę, a Jasiek coś mu tam dukał nad głową z groźną miną. Wcale, a wcale nie było mi go żal. Znaczy Schlierenzauera. Odetchnęłam z ulgą, bo uf. Nie będę musiała robić operacji mózgu. Dalej go nie znoszę. Wróciliśmy do kadrowego busa i musieliśmy wysłuchać pokornie upomnienia za spóźnienie. Już się wydawało, że się na tym skończy, a wtedy przyleciał wściekły Alex. No i dostaliśmy podwójny szlaban. Jakby tego było mało, to od tego czasu Jan się do mnie przyczepił jak jakiś matoł. Chodzi za mną non stop, pomaga nosić torbę i narty, uśmiecha się głupio i w ogóle robi za najlepszego kolegę. Albo ochroniarza. Na nic moje tłumaczenia, że przecież zaraz ktoś zacznie coś węszyć i się pokapuje. Tłumacz głupiemu! W pewnym momencie to naprawdę myślałam, że się rozpłaczę. Jasiek się uparł, że zaniesie mi torbę do bagażnika i ze łba nie wybijesz! Wziął i niósł! Ja szłam za nim jak jakiś matoł niedorobiony, a Kot się gapił na mnie z otwartą gębą i aż się boję pomyśleć, co sobie myślał. Dobrze, że Kamil ma czachę nie dla ozdoby, więc coś rzucił żartem, że Ziobro przegrał zakład i będzie Prędkiemu nosił torbę. 

- Tak? A ja myślałem, że mu się ciąża na mózg rzuciła! – zaśmiał się Hula.

Kamil posłusznie zachichotał, Piotrek mu wtórował, ale nie wiem czy takiego Macieja to przekonało… W ogóle on tak dziwnie zaczął na mnie patrzeć, że już naprawdę mam dość! A jeszcze Krzyśka wysłali innym busem, więc nawet nie miałam okazji z nim pogadać. Chociaż może lepiej. Porozmawiam z nim jak już będę Mariną.

Zapięłam kombinezon pod szyję, sprawdziłam zapięcia i po raz ostatni usiadłam na belce w imieniu Marcina Prędkiego. Przede mną skakał Dawid i sądząc po reakcji publiczności całkiem dobrze sobie poradził. Mówiłam już, że uwielbiam tę atmosferę? Nie ma jak biało-czerwoni! Uśmiechnęłam się do siebie i mocno się odepchnęłam, przyjmując odpowiednią pozycję. Patrz Marcin i się ucz! Raz, dwa, trzy i już byłam w powietrzu. Czyli co? To mój ostatni skok w życiu? Powinnam poczuć ulgę, ale przez te parę sekund było mi tak dobrze, że lądując pomyślałam, że co mi szkodzi. Może czasem sobie przyjdę poskakać. Tak dla własnej przyjemności i rozwoju ogólnofizycznego. Przecież skakanie nie jest zabronione? Nawet nie zanotowałam, gdzie wylądowałam i która będę w klasyfikacji, więc dopiero Krzysiek i Dawid, którzy przybiegli z gratulacjami mi uświadomili, że chyba nie było źle. Wyszłam na prowadzenie! Czyli Prędki będzie co najmniej dziewiąty. Przybiłam piątkę z Gębalą, który puścił mi oko, bo on też wiedział. Fajnie dobrze skoczyć tak na koniec… 

- Szkoda, że nie ma Mariny – odezwał się Biegun, a ja zamarłam na chwilę, bo mnie zatkało. No co ja miałam powiedzieć?

- Nie mogła. Będzie nam kibicować w Zakopanem – wydusiłam w końcu głosem brata.

- Wiem, wiem – uśmiechnął się Krzyś. – Ale szkoda.

- Na pewno ogląda – dodałam jeszcze, ale musiałam przerwać tę rozmowę, bo już startował Ziobro. Swoją drogą czemu jest tak, że przy Biegunie ja nagle głupieję? Zawsze byłam wygadana, wszystko miałam pod kontrolą, a przy nim jakoś traciłam wątek i plątał mi się język. Nie rozumiem. Jasiek ładnie, daleko, ale nie tak jak ja! A to ci dopiero! Dojechał do nas, ale był całkiem blady i z wytrzeszczem na połowę twarzy, aż się zaczęłam trochę martwić. Bo co mu?

- Kurde, ojcem jestem – powiedział i usiadł na ławce. Ktoś próbował coś powiedzieć, ale Jan stwierdził, że potrzebuje chwili, żeby dojść do siebie, więc go posłusznie zostawiliśmy. Nawet telewizja mi dała chwilę wytchnienia. W ogóle redaktor Nie-Szczęsny był jakoś wyjątkowo dla nas uprzejmy i grzeczny, nie dopytywał o rywalizację w drużynie na Soczi ani nic tylko szczerzył się głupio i wiercił, jakby miał owsiki. Nie miałam siły się zastanawiać, o co mu tym razem chodziło.

Potem był jeszcze Didl, Gregor i Hayboeck. Więcej ich mama nie miała? Ale z jaką satysfakcją stwierdziłam, że wszyscy krócej i słabiej! Dopiero Kamil mnie wyprzedził, ale jemu wybaczę. W końcu lider naszej kadry. Za nim pojawił się Wellinger. A niech go świnia Didlowa kopnie! Wyprzedził nas cham i teraz on był na prowadzeniu! Ostatni na starcie został Hula. Tak wiem, niejeden się zdziwił, że wygrał pierwszą serię, ale bardzo dobrze. Udowodnił, że nikt przypadkiem nie błyszczy na Turnieju Czterech Skoczni i zamknął paszcze wszystkim krzykaczom, którzy mówili, że jest nieperspektywiczny! No i tak mnie kochany Stefcio zepchał na czwarte miejsce. Ale nie było mi smutno. Chyba się nawet przyzwyczaiłam. Wyściskałam po męsku najpierw Kamila, a potem Stefana i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie przylazła cała pielgrzymka Austriaków z gratulacjami. Odetchnęłam z ulgą, że stałam bezpiecznie między starszymi kolegami. Przecież nikt się nie odważy mnie publicznie napastować, nie? 

- Gratulacje – powiedział do mnie Gregor po niemiecku i uśmiechnął się jakoś tak przenikliwie, że zrobiło mi się nieswojo. Rozejrzałam się bezradnie, bo Kamil zajęty był rozmową ze Stefanem, a ta gwiazda z zadartym nosem gapiła się na mnie dalej bezczelnie. A jeśli by Krzysiek coś zauważył? A szczęście nie minęła nawet chwila, a zmył się i Greg, i jego obstawa od siedmiu boleści. Oj jak dobrze, że już więcej nie będę musiała oglądać jego gęby. 

Wszyscy poszli pod podium, więc miałam chwilę, żeby się przebrać i odetchnąć. Wzięłam plecak od Gębali, przebrałam buty, a gdy byłam gotowa to tylko zerknęłam na telefon, przeglądając wiadomości na komunikatorach społecznościowych. O, wiadomość! Nie mogę się doczekać Zakopanego. Ach, Krzyś! Ja też!  


--
No i w wreszcie jesteśmy. Ten czas tak leci, że aż trudno uwierzyć. Ostatnio spojrzałam w kalendarz nad biurkiem i zauważyłam, że mam ciągle ustawiony marzec. A już maj...
Tęsknicie ja skokami tak jak my? :)

Jesteśmy, jesteśmy! Ja co prawda ciągle w biegu, intensywnie jak nigdy...
Tu remont, tam szkolenie, tu projekt z władzą miasta, a w międzyczasie zawsze coś wyskoczy nieprzewidzianego...  
Czas mi ucieka przez palce! 
W takim razie nie ukrywam, że brakuje mi skoków, oj bardzo! 
Taka odskocznia od takiego tempa :)

Aria
 & Megi

P.S. Jak myślicie? Sebastian utrzyma tajemnicę czy sprawa się rypnie? :D

P.S1. No właśnie będzie trzymał gębę na kłódkę czy nie? :D


sobota, 11 kwietnia 2015

22. Pies, co zerwał się z łańcucha ciemną nocą




[Marina]

Teraz już mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nienawidzę konferencji prasowych. W ogóle nie wiem, kto to wymyślił? Nie dość, że strata czasu, to jeszcze tylu nerwów. Jeśli kiedykolwiek zazdrościliście gwiazdom sportu występujących w blasku fleszy, to uwierzcie, że im to trzeba współczuć i podziwiać, jak oni to wszystko znoszą. Nie dość, że sala pełna była takich Szczęsnych Nieszczęsnych, co każdy miał mądrzejsze pytanie od drugiego, to jeszcze flesze oślepiały mnie tak, że już nic, absolutnie nic nie widziałam i tylko liczyłam sekundy kiedy się ta wątpliwa przyjemność skończy. Ale nie. Następne światłe pytanie. Jak na złość, produkowaliśmy się sami na zmianę z wielce wielmożnym Schlierenzauerem, bo zdobywca trzeciego miejsca, Morgi, jeszcze nie raczył się zjawić. Plus taki, że matoły nie znają angielskiego w tej Austrii za dobrze, więc gadaliśmy po niemiecku i wszyscy byli szczęśliwi. 

Usłyszałam gdzieś swoje (znaczy się brata mojego) imię, więc rozejrzałam się niepewnie, przestraszona, że przegapiłam pytanie. Dopiero po paru chwilach zorientowałam się, że jednak wywołali Grega do odpowiedzi. Aż odetchnęłam z ulgą. 

- Nie, wcale nie jestem zaskoczony, że Marcin wygrał – gadał sobie Schlieri, więc spojrzałam na niego zaskoczona czy on chory, czy co? To nawet ja byłam tak zdziwiona tym zwycięstwem na mamucie, że od dobrej godziny nie byłam w stanie domknąć ust, a ten twierdził, że się spodziewał! Ale się rozgadał! Powoli czułam, że się czerwienię od tych wszystkich pochwał skierowanych w moją stronę. Pięknie, Marcin mnie zabije, że się rumienię jak nieletnia panienka, a pierwsza gwiazda Austriacka chwaliła mnie dalej! I nawet go kopnąć nie mogłam, bo za daleko sobie usiadł! Wierciłam się już na tym krześle niecierpliwie, a wtedy dostrzegłam, że ktoś w austriackiej kurtce się przepychał między dziennikarzami, wpakował do ust cały wielki rogalik, popił colą, poprosił jakiegoś grubasa, żeby wrzucił pustą puszkę do kosza, a potem wlazł do nas na podest i usiadł po mojej drugiej stronie uśmiechając się promiennie. Zero kultury, panie Morgenstern. Przybycie jegomościa zrobiło takie zamieszanie, że nawet Gregora zatkało w pół zdania. Na szczęście! Konferansjer zapytał czy są jeszcze jakieś do nas pytania, ale wszyscy nagle tylko że Thomas i Thomas. Są? Nie ma? To dziękujemy!

- Czyli my już możemy iść! – to znowu się odezwał Schlierenzauer, a potem puścił mi oko. Nie czekając na nic, a szczególnie na to, aż się geniusze rozmyślą i im się zachce rozmawiać, wstałam, przecisnęłam się za krzesłem Morgiego i poszłam do wyjścia. Greg coś tam szepnął do kolegi, pewnie złośliwego, a potem zrównał się ze mną. Aż mi się nieswojo zrobiło, bo co on nagle zgrywa mojego kolegę? Wiele nie myśląc, przyspieszyłam kroku.

- Marina! – zawołał za mną ten buc.

Szlag! Szlag! Szlag! Odruchowo się obróciłam! Zatkało mnie na chwilę i wgapiałam się dobrą chwilę w jego wyszczerzoną twarz i oczy pełne triumfu. Rozejrzałam się z niepokojem, ale na szczęście-nieszczęście byliśmy sami… Myśl, Marina, myśl!

- Eeee… Gdzieś moja siostra tu jest? – wyburczałam niskim głosem, udając zdziwienie. I jeszcze raz się rozejrzałam. Dobra, byliśmy w Austrii. Mogłam przyjechać brata odwiedzić, nie? Tylko skąd ta cholera wie? A może wcale nie wie, tylko ma jakieś przywidzenia. Jak nic, trzeba iść w zaparte. – Nic nie mówiła, skubana! 

Tymczasem Schlieri zbliżył się w moją stronę aż za bardzo, czym już naprawdę przyprawiał mnie o mocniejsze bicie serca. Nie, nie, nie. Nie mógł się domyślić! A niech to gęś kopnie! Lucas! Ten dryblas ma serio za długi jęzor! Cofnęłam się parę kroków i ale czułam, że dalej już nie dam rady, bo miałam za sobą drewnianą ścianę hangaru. Niechże ktoś przyjdzie! Zwieję, a potem będę się zaklinać, że Gregor sobie wszystko ubzdurał i ma omamy wzrokowe. Na bank się uda. No bo sorry, ale co byście sobie pomyśleli, gdyby ktoś przyszedł i wam powiedział, że taki Prevc to nie Peter, tylko dziewczyna? O! Petra! Petra Prevc! Pomyślelibyście, że to prawda, czy że ten, co to mówi zwariował? 

- Nie rób ze mnie debila, Marinko – szepnął Schlieri, pochylając się w moją stronę.

O w mordę, jeża! Kiedy, jak, gdzie? 

- Moja siostra jest w Stams, nie jestem nią – skłamałam.

- Serio? – uniósł zaskoczony brew Austriak. – Tak się składa, że mój brat mi powiedział iż Marina musiała wziąć trzymiesięczne zwolnienie. Nikt poza nauczycielami nie zna powodu. Poza tym dziwnym zbiegiem okoliczności widziano cię w towarzystwie Kamila i Stefana w Innsbrucku w kawiarni pod Bergisel. W dodatku jak na brata, który nie mieszka w Stams za dobrze mówisz w moim akcencie. 

Pocieszałam się w myślach, że nikt mu nie uwierzy! Przecież zaraz stąd wyjeżdżamy! A w Polsce, na następnych konkursach, będą już sobie mogli robić jakieś badania genetyczne czy powołać jakąś komisję czy co, a będzie prawdziwy Marcin i zobaczymy, kto wyjdzie na debila! Już mu chciałam to wszystko przedstawić, ale zamarłam, bo on się znowu zbliżył, oparł dłonie o pusty hangar którejś z reprezentacji, a jego twarz była już na tyle blisko, że zaczęłam mieć poczucie jakiegoś zagrażającego mi niebezpieczeństwa.

- Chyba ci na głowę bije – drwiłam dalej, naśladując mego brata, gdy zatkało już mnie całkiem. Patrzył na mnie jakoś tak… dziwnie. Bardzo dziwnie. Tak dziwnie, że straciłam całkiem rozum i gapiłam się w te jego tęczówki jak zaczarowana. On wcale nie wyglądał groźnie, znikła gdzieś ta cała przemądrzałość. Byłam w takim szoku, że nawet się poruszyć nie mogłam, a on tknięty jakimś dziwnym impulsem nachylił się delikatnie w moją stronę i… o matko kochana! On mnie całował! Mnie! Chociaż mój pierwszy pocałunek wyobrażałam sobie zupełnie inaczej i z kim innym, to przestałam myśleć już całkiem i mało nie zemdlałam! Nie zdając sobie sprawy z niczego, chwyciłam go za szyję, żeby nie paść trupem, a on mnie chwycił w talii mocno, bo się zorientował, że ugięły się pode mną nogi. A że go nie odepchnęłam, ani nie dałam mu w gębę, to wielce zadowolony całował mnie dalej. Nie myślcie o mnie źle! Ciekawe co byście zrobiły, drogie panie, na moim miejscu? Pewnie teraz się nabijacie, że Gregory to, tamto, że gębę ma jak szczupak, fryzurę jak lizus, a charakter jak Cristiano Ronaldo, ale gdyby był tak blisko – mogę się założyć o całe miesięczne stypendium – ani jedna by nie uciekła zbyt prędko! Nie wiem ile czasu minęło! Ile może trwać taki zanik mózgu?

- Marcin?! – dotarły do moich uszu czyjeś krzyki.

Pięknie! Po prostu idealnie! Odepchnęłam z całej siły Gregora, który prawie upadł na ziemię, a potem przełknęłam ślinę, bo zobaczyłam szanownego kolegę Ziobro z gębą otwartą na oścież ze zdziwienia. No ale co się mu dziwić? Nie wiem ile razy ja otwierałam usta i zamykałam, ale zaczynałam się czuć jak ryba, której odebrano możliwość powietrza, znaczy się wody. Greg zwiał. Pewnie! Bohater się znalazł od siedmiu boleści! I co ja teraz mam zrobić?!

- Następnym razem obiję ci mordę jeśli się do mnie zbliżysz! – zawołałam jeszcze za nim przezornie, bo postanowiłam iść w zaparte. A może Ziobro nic nie widział? Bąknęłam coś do niego pod nosem, ale na bank nie usłyszał i w milczeniu poleciałam do samochodu, modląc się, żeby nikt więcej tej sytuacji nie widział. I żeby Jasiek nie rozpaplał. Im dłużej myślałam, tym bardziej byłam załamana. Przecież w tej plotkarskiej kadrze, nic się długo nie ukryje! Gorzej niż na babskim targu!


[Maciej]

Ja chyba zwariowałem. Jak Piotrek by usłyszał, co wymyśliłem, to pewnie by umarł ze śmiechu. Ale o dziwo wszystko się ładnie składa w całość. Prędki od zawsze się dziwnie zachowywał, a to by mogło wiele tłumaczyć! Kto by pomyślał… Tylko jak mam to sprawdzić? Bo przecież nie pójdę i nie powiem: „Słuchaj Prędki, bo mnie się zdaje, że ty…”. O, nie, nie, nie. Od razu wykluczyłem taką możliwość. Bez dowodów to z żadnym też nie mogłem pogadać, bo raz że nikt by mi pewnie nie uwierzył, a dwa – to jak miałbym wytłumaczyć skąd mam takie podejrzenia wobec kolegi, żeby się samemu nie skompromitować? 

No nic. Po długich rozmyślaniach, doszedłem do wniosku, że mogę tylko dalej obserwować i szukać ewentualnego potwierdzenia moich przypuszczeń. Jeśli to prawda, to aż strach pomyśleć, jaka będzie afera obyczajowa w polskiej kadrze! Miałem jeszcze chwilę do kolacji, więc zacząłem szukać w necie jakiś tropów czy wskazówek, a wtedy przyszedł Piotrek.

- Myślisz, że z naszym Prędkim… – zacząłem, w pośpiechu szukając odpowiednich słów. Odpowiednich, ale i takich, które by zawsze można było obrócić jak kota ogonem do przodu. – Że z naszym Prędkim to wszystko w porządku jest?

Żyła spojrzał na mnie jak na wariata. Czyli co? On nic nie zauważył?

- A nie?

- No właśnie się zastanawiam.

- Co ty, Maciuś? Nudzi ci się? Nie masz własnych problemów, że Prędkiego przeżywasz? 

- Nie, nic. Tak sobie tylko myślę – dodałem wymijająco. I po kiego grzyba się odzywałem? Piotrek już sobie o czymś przypomniał, bo stanął nade mną i zrobił minę dobrego wujka.

- Napisałeś do tej panny co ci mówiłem? 

No i mam za swoje!

- Której? – zapytałem, udając głupa. Już się nauczyłem, że to najskuteczniejsza linia samoobrony przed Pieterem.

- Nie napisał! – Piotrek rozłożył bezradnie ręce, uniósł oczy do góry i pokiwał głową z dezaprobatą. – Brawo! 


[Marina]

Przy kolacji wręcz czułam na sobie jego spojrzenie i w zasadzie miałam już tego dość. Czułam się jak bomba zegarowa. Żyła próbował rzucać jakimiś żartami, do mnie też zagadywali, ale nie miałam siły gadać. Panowie odwalcie się już ode mnie! Chcę myśleć jak baba, a nie jak facet, który musi się golić, beknąć i kłócić się czy był spalony dla Realu albo czy Barcelona ma cudownych piłkarzy. Tymczasem Ziobro, zajadając kanapkę patrzył na mnie i odwracał się do Gregora żartującego obok swoich kolegów. Łypnęłam na niego groźnie by przestał tak robić, a on tylko się uśmiechnął do mnie głupkowato.

- Wania, co się tak lampisz na Schlieriego? Chyba ci nie szkoda, że już nie jest liderem? – zapytał nagle Pietrek.

- Nieeee. Nawet to lepiej, tylko nie sądziłem, że on jest inny.

Zakrztusiłam się herbatą, na szczęście Stoch miał silną rękę, że aż prawie poczułam wszystkie gwiazdki przed oczami.

- Po prostu on jest..- zaczął Janek – a moja noga automatycznie pod stołem chciała wycelować w jego kolano, gdyby nie fakt, że wrzasnął nie kto inny jak Kot.

- Auć! Kto mnie kopie?!

- No to co ze Schlierim? – drążył Stoch, a ja wstałam, udając, że pojadłam i miałam się wybierać do pokoju, gdy usłyszałam jeszcze jak Jan powiedział:

- Schlieri chyba lubi naszego Prędkiego. 

No matoł! Normalny matoł! Wiedziałam, że udawanie brata skomplikuje sprawę, ale nie do tego stopnia!

- Trudno go nie lubić – odpowiedział szczerze Stefan – Też go lubię.

- I ja! – zadeklarował się natychmiast Piotrek.

Nie mam pojęcia jakby się to wszystko skończyło, gdyby w drzwiach nie pojawił się Kruczek. Ręce miał skrzyżowane na piersi, a na nasz widok tylko westchnął.

- Za 20 minut wyjazd, a ci siedzą na stołówce zadowoleni – powiedział twardo i zmierzył każdego po kolei spojrzeniem. – Na nikogo nie będziemy czekać – zaznaczył. Cymbały wszystkie się z miejsc zerwały i w trymiga polecieli do pokojów. Tylko ja nie leciałam jak głupia. Bo raz – już dawno byłam spakowana, a dwa, że dalej byłam w gigantycznym szoku. Myśl, Marina, myśl. Bo co będzie jak dowie się Krzysio?? W ogóle czemu ja nie kopnęłam tego Zgreda w czuły punkt, gdy tylko się odważył mnie dotknąć? Nie ma innego wytłumaczenia, że doznałam zaćmienia umysłu. Miejmy tylko nadzieję, że więcej się nie powtórzy, bo będę musiała sobie zrobić przeszczep mózgu, a nie wiem czy po takiej operacji, to by mi pozwolili skakać. Wróć! Przecież ja nie będę skakać! Marcin Prędki prawdziwy mnie zastąpi, a ja sobie wrócę do szkoły i będę się cieszyć świętym spokojem. 

Szłam sobie powoli do pokoju i byłam coraz bardziej przerażona. Przecież ten debil zaraz zacznie kłapać, że niby ja i Gregor… Wyobrażacie sobie ten skandal? Normalnie love story na miarę naszych czasów. Media mnie zjedzą. Brat mnie ukatrupi. Biegun przestanie się ze mną przyjaźnić. Nie ma bata, trzeba Ziobrze wybić takie pomysły ze łba! Zrobiłam krótkie rozeznanie pokoi i ruszyłam do tego, który zajmował Dawid i Jasiek. Na początku to mnie jeszcze chcieli z nimi zakwaterować! Wszystko dlatego, że Kot się wściekł i oficjalnie wywalił z pokoju Kubackiego, bo podobno stuka w nocy w klawiaturę i biedny Maciuś nie może spać. Ziobro wykłócał się o pokój z Kamilem, no ale przecież Kamil się już dawno umówił ze Stefanem, więc nie było dyskusji. Zostałam sama w recepcji i nie wiadomo jakby się skończyło, gdyby Grzesiek nie walnął przemądrzałej gadki, że niby Prędki taki nieogarnięty i lepiej mieć go na oku. No i tak w tym Kulm mieszkałam znowu z moim genialnym prywatnym trenerem. Największy plus i tak taki, że go nigdy nie było, więc miałam zupełnie święty spokój. 

Puk, puk, puk! Cisza. Łup, łup, łup!

- Prędki?! Pogięło cię? – Drzwi się otworzyły, ale nie te, do których pukałam, tylko sąsiednie, a w nich stanął Maciej Kot. I jakoś się dziwnie na mnie gapił.

- Jaśka szukam.

- Co ty się z Ziobrą teraz kumplujesz? – zapytał, marszcząc brwi. A co? Nie mogę?

- Nie twój interes – burknęłam mało grzecznie i ponownie zaczęłam dobijać się do drzwi.

- Idzie – poinformował mnie Maciej, więc rozejrzałam się i rzeczywiście. Zza rogu wyszedł Ziobro, wgapiony w swój telefon. Pięknie! Już wszystkim wypaplał? Aż mnie sparaliżowało. Więc dlatego Kocur się tak dziwnie na mnie patrzył? I pewnie do Krzyśka już dotarło! Tylko nie to! Jasiek tymczasem przylazł pod same drzwi i wbił we mnie zdziwiony wzrok.

- Czego? – rzucił tylko i przezornie zerknął na Macieja, który dalej stał w drzwiach. Co to? Kino darmowe? Przedstawienie? Łypnęłam na jednego i drugiego, a wtedy do jaśkowego łba chyba dotarło, bo otworzył drzwi i kazał mi wejść. Ciekawski Kot został na zewnątrz. 

- No czego? – powtórzył Jasiek.

Gorączkowo zaczęłam myśleć, czy jest jakieś inne wyjście lub wytłumaczenie. No ale nie było. Muszę barana wtajemniczyć.

- Bo wiesz… Muszę ci coś powiedzieć – jęknęłam. – Wtedy… z Gregorem…

- Twoja sprawa, stary – przerwał mi Jan. – Nikomu pod łóżko nie zaglądam.

- Jasiek! – zawołałam, zmuszając by na mnie spojrzał. – Mówiłeś komuś?

- Nie. Rób se co tam chcesz. Mnie w to nie mieszaj – powiedział jeszcze, wywalając na środek swoją torbę i dając mi sygnał, że teraz się będzie pakował. A wiadomo, facet nawet jak przesuwa krzesło, to nie może odpowiedzieć na proste pytanie, a co dopiero gdy musi się skupić na składaniu ubrań. Musiałam się spieszyć. Upewniłam się, że drzwi są zamknięte, bo nie potrzebna mi była większa widownia, a później podeszłam do lustra. Po chwili zaczęłam majstrować przy peruce, żeby ją odkleić, a Ziobro dalej nie miał pojęcia co kombinuję i chyba trapił się coraz bardziej. Ale wprawę miałam, więc minuta osiem i byłam gotowa ją zdjęć. Raz, dwa, trzy i już potrząsałam swoją własną czupryną. Zerknęłam jeszcze raz w lustro i zerwałam brwi. No jest, proszę Państwa, Marina Prędka we własnej osobie. Jaśka to chyba na amen zatkało, bo gębę otwarł i gapił się na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby zobaczył ducha. No nic, trzeba mu dać z minutę, żeby ochłonął. Uśmiechnęłam się jeszcze dziewczęco, a on stał dalej, jak stał. 

- He, he, he, he, he, he!

Nagle zaczął się śmiać i rechotał dobre pięć minut. 

- Czyli Prędki to zwykła baba – rzucił, gdy się trochę uspokoił, a potem znowu się zapowietrzył ze śmiechu. – Ale jaja! Chłopaki padną, jak się dowiedzą!

- Ani się waż! – zawołałam. – Słuchaj Jasiek, musiałam ci powiedzieć, bo nie miałam wyjścia! Ale gęba na kłódkę, bo to tajemnica! Czaisz?

- To tylko ja znam prawdę? – zapytał konspiracyjnie i był taki z tego dumny, że aż żal mi się zrobiło mówić jak jest. Niech ma trochę radości.

- Tylko ty – przytaknęłam. – I tak ma zostać, ok?

- Masz to pewne, jak meble Ziobro – wyszczerzył zęby. – Kurde, nic dziwnego, że ten Prędki to taki łamaga. Ha, ha. 

- Mimo to Marina przebrana za Marcina skacze dalej niż ty – przypomniałam.

- Ale żeby się całować z Gregorem? – zagadnął, ale minę miał jakby zeżarł kostkę od kibla albo co. Że też mi musiał o tym przypomnieć!

- To wcale nie było tak! – oburzyłam się, ale zaraz na samo wspomnienie zrobiło mi się strasznie smutno i głupio. A najbardziej jak sobie przypomniałam Krzysia. – Ja… Ja wcale nie chciałam! To wszystko on!

No dobra, może nie do końca tak było, ale w sumie to prawda. Bo nie chciałam! Przecież to też burak ze szczotką na głowie mnie zaczarował czy co, a ja zbyt późno się zorientowałam, żeby dać mu w pysk. Przecież ja nie znoszę tego paskudy od siedmiu boleści, uzależnionego od świńskich napojów energetycznych i robienia sobie selfi. No sami powiedzcie, czy gdybym była o zdrowych zmysłach, to bym go z własnej winy... pfu... własnej woli pocałowała? Nigdy! A jak ktoś się dowie? Jak Biegun się dowie? No ja mam dość! Usiadłam sobie na łóżku, schowałam ręce w dłoniach i się po prostu rozryczałam.

- Nie chciałam, nooo. Buuuuuuu…

- No ja mu dam! – powiedział Ziobro bardziej do siebie niż do mnie. A potem długo nie myślał, bo dwie sekundy nie minęły, a już go nie było. Poleciał gdzieś! I aż się wolałam nie zastanawiać gdzie i po co! Westchnęłam jeszcze, wzięłam perukę i szybko zmyłam się do pokoju, bo jeszcze brakowało, żeby przylazł Kubacki czy ktoś. I tak już wystarczająco dużo awantur jak na jeden dzień.


--
Hej ho! 
Jesteśmy. Sto lat spóźnienia, ale co zrobić? Sezon się skończył, a my dopiero się trochę odkopałyśmy z całej roboty i udało się napisać. Jesteście tutaj, choć za oknem już wiosna?
Aria

P.S. Tych, którzy jeszcze nie byli, zapraszam na nowy rozdział tutaj.

Hej, ha! 
Fakt, sezon się skończył, a my w pocie czoła wyczarowałyśmy metodą malutkich kroczków kolejny rozdział. 
Wiosna za pasem, ale czy ktoś tu jeszcze jest z nami? :)

P.S Chciałabym przypomnieć, że powróciłam z kolejnym rozdziałem tutaj.
Megi

Nie trudno się domyślić, że następne rozdziały to będą już w Wiśle i Zakopanem. A co się działo w Zakopanem? Trzeba będzie wybrać piątkę na Soczi. Kruczek już teraz ma urwanie głowy, więc proponujemy, żebyście mu pomogli. 

A więc małe pytanko:
KTO POWINIEN JECHAĆ DO SOCZI? Przypominamy, że można wybrać tylko PIĘCIU skoczków.
Z niecierpliwością czekamy na Wasze propozycje :D

Megi & Aria




czwartek, 5 lutego 2015

21. Zaczarowana bajka bez końca




[Piotrek]

Tośmy w domu po tym turniejowym maratonie. Ja co prawda świetnie nie wypadłem, ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Skały nie zjesz. Za to Hula poszalał, żeby nie powiedzieć pohulał! Honor nasz uratował i był pierwszy przed tym wielbicielem prosiaków. No bo wybaczcie, ale żeby dorosły chłop całował się z pluszową świnią na podium? No koniec świata! Ale ja przecież nie o tym! Kamilowi powoli forma wzrasta, Dejvi wygrał kwalifikacje i raz nawet stał na podium, a nasz najmłodszy, znaczy się najmłodsza w przebraniu męskim dziewczyna, ocierała się blisko trójki. Nie jest źle! Jest dobrze! Swoją drogą to trzeba być nieźle głupią by udawać nas, znaczy facetów i jeszcze skakać. A ona skacze jak my, co już samo przez to wydaje mi się niemożliwe! No bo jakim cudem ona to robi? Technikę to ma skubana superową! A ja tyle czasu nic nie zauważyłem. Pewny byłem, że Marcin facetem jest! No może tylko czasem zachowuje się jak kaleka życiowa.

- Piotrek zejdź na ziemię! – usłyszałem zniecierpliwiony głoś Justysi. Obejrzałem się w jej stronę, a wtedy ujrzałem zniecierpliwione spojrzenie. – Trzeci raz cię proszę, zajmiesz się jutro dziećmi? Potrzebuję wyjść do fryzjera.

- Ale nie obetniesz się na chłopaka? – spytałem i ujrzałem jej zdziwione spojrzenie. Bo co jak co, ale Justynka moja ma bardzo ładne, cienkie, ale długie włosy i za żadne skarby nie zgodziłbym się, by mi je ścinała na krótko.

- Nie, raczej nie – odpowiedziała mi niepewnie moja luba, a po chwili się obróciła marszcząc brew. – Sugerujesz mi, że lepiej by mi było w krótkich?

- Nie, broń Boże! Tylko mi nie udawaj chłopa, bo za nic ci to nie wyjdzie!

- Piotrek, czy ty się dobrze czujesz? Ja i chłopak? Prędzej, bym zwariowała, jakbym miała udawać chłopaka.

- Taaaaaak? – spytałem zdziwiony, no bo Marcin znaczy się tfu… Prędka, którego imienia... no kurde nie pamiętam... ale nie wyglądała na taką, co by miała zwariować. Co najwyżej czasami miała dość naszych wygłupów. Spoglądałem na moją niewiastę kochaną i tak zastanawiałem się przez chwilę, co jej kobiecie czy takiej koleżance w kadrze, po głowie chodziło.

- Justysia, a myślałaś kiedyś, żeby choć jeden dzień spędzić jako chłopak w przebraniu i jechać na zawody z kolegami w siatkówce?

No bo wiecie, ja i Justysia jak byliśmy parą zakochańców była siatkarką, niestety klub jej rozwiązali, bo dziewczyny miały mniejsze sukcesy niż jej koledzy i tak mi się właśnie nasunęła myśl, by zapytać i sprawdzić. Tymczasem Justyna podeszłą do mnie i przyłożyła rękę do czoła. Z pewnością sprawdzała w swojej nieprzeniknionej trosce czy nie mam gorączki. Widzicie. To się nazywa małżeńska troska. Wstała i wyszła do kuchni, kręcąc tylko głową…

Kurde, ale wstyd. Pogratuluj se Pieter, mądrości jak nic. Skleroza nie boli, a starość nie radość. Taka tajemnica, że sam żem imię zapomniał. Chwyciłem laptopa i wpisałem w wyszukiwarkę Prędki i Prędka. Trochę mi zajęło, by poszperać w historii. Maniek by się przydał, no ale przecież nie mogłem mu bez pozwolenia powiedzieć. Otóż znalazłem bliźniaki dziewięcioletnie razem na podium kilka lat do tyłu. A więc Marcin miał siostrę, bliźniaczkę. Która skakała i przerzuciła się na deskę. O! Uczy się w Stams! Zdolna dziewucha, tylko imię… szukam jej imienia i widzę, że na M. Rodzice żałowali innych imion czy bali się, że zapomną, które jest które? Marcin i Ma…Matylda? Nie. O, mam! Marina. Marina Prędka utalentowana dziewczyna w sporcie alpejskim. Skoki i deska. Trzeba być naprawdę rąbniętym, żeby z nami skakać. Chociaż skoro jej dobrze z nami! Nabija nam punktów i chyba to się liczy, nie?


[Marcin]

Sobczyk to jednak ma swoje znajomości. Naprawdę spore znajomości, ponieważ rehabilitacja fizyczna prawie dobiegała końca. I w żadnych kolejkach nie stałem! Wszak sam nie mogłem się już doczekać aż będę mógł powrócić na właściwe miejsce. Brakowało mi tego poczucia wolności w powietrzu, brakowało mi dopingu kibiców, brakowało mi nawet upierdliwych technicznych uwag Sobczyka. 

W każdym razie szykowałem się potajemnie do oddania mojego pierwszego skoku na Wielkiej Krokwi, podczas gdy moja siostra reprezentowała mnie na Turnieju Czterech Skoczni. To nic, że brakowało jej na podium. Zawsze była tuż obok, a to spore osiągnięcie jak na nią. Miałem prawo być dumny! Moja siostra! 

Przyszliśmy z trenerem Kazkiem na skocznię mega wcześnie rano, żeby nikogo nie było i przyszedł czas, żeby próbować! Grzesio Sobczyk był już w drodze do Bad-Mitterndorf z całą ekipą i tylko czekał pewnie na sygnał od nas jak poszło. Siadłem na belce, sprawdziłem wiązania, kombinezon do mnie całkiem dobrze przylegał. Znaczy się, że nie przytyłem siedząc na tyłku. Poprawiłem gogle, a gdy dostrzegłem pozytywny sygnał z gniazda trenerskiego, puściłem się z belki. Pomimo długiej przerwy o skakaniu nie zapomina się ot tak z dnia na dzień. Wybiłem się mocno i wspaniały powiew wiatru muskał moje policzki, zimny wiatr wysuszał, co prawda moją jamę ustną, ale adrenalina i pozytywne emocje zrobiły swoje. Skok co prawda nie był z rekordem, ani nawet do najlepszych też nie należał. Daleko mi było do 130 metrów, raptem marne 102! Ale zawsze! Na początku byłem szczęśliwy, że w ogóle skaczę, ale gdy zacząłem wychodzić na górę po raz drugi to się trochę zacząłem martwić. Bo wyobraźcie sobie zestawienie skoków moich a siostry. Przegrałbym z kretesem! Marcin, bierz dupę w troki, powiedziałem sobie! W przeciągu dwóch godzin oddałem z dziesięć skoków z czego może dwa były bliskie dalekich lotów. Zacisnąłem tylko zęby patrząc na pocieszającą minę Kazia, ponieważ miałem jeszcze półtora tygodnia czasu i będzie Zakopane! Wiedziałem, że jeśli chciałem odzyskać miejsce, które okupowane było w zastępstwie przez moją siostrę bliźniaczkę to muszę trochę nadgonić z formą. Przecież tutaj wszystko ma się skończyć. Marina wróci do Stams, a ja na swoje miejsce w pierwszej kadrze i wszystko będzie po staremu. 


[Marina]

Gdy siedziałam sobie w poczekalni przed pierwszym skokiem, to jeszcze nawet nie przeczuwałam, na jaki zawał mój własny brat mnie skazał. A teraz było jeszcze gorzej, bo po próbnym już wiedziałam. Szczęśliwy Krzysio, że został w Polsce. Bo nie mówiłam! Zamienili Bieguna na Ziobrę!!! Podobno taki był plan treningowy rozpisany na Mistrzostwa Świata Juniorów, Maciusiak się uparł, że na mamuta nie można i już. Mnie też chciał zostawić, ale Grzesiek grzecznie przypomniał, że on jest moim opiekunem i wara ode mnie. Raz nie mógł odpuścić! Trenowałabym sobie z Biegunem w spokoju, ale nie. Lepiej mnie wykończyć psychicznie i na miejscu zabić. 

Szykował się kolejny skoczek, jakiś Norweg, którego imienia i nazwiska nie pamiętałam, a ja tylko patrzyłam ze strachem w dół. Boże, zlituj się nad moją dusza, głupotą i arogancją mego brata. Bo kiedy go dorwę, to za jajka powieszę, jeśli ja, no… przeżyję. Z drugiej strony nie ukrywam, że od początku byłam zaciekawiona, jak to jest skoczyć z mamuciej skoczni, no ale mamusiu, ten rozbieg przyprawiał mnie o gęsią skórkę. I masz ci babo placek, siadaj na belce, bo przecież moja kolej była.

Wszyscy na mnie patrzyli i pewnie nawet mój durny kretyn przed telewizorem. Mam nadzieję, że zaciskał kciuki i modlił się, bym się nie połamała. Ba, żebym moim karkiem o bulę nie wydupiła, bo marny mój żywot.

- Zamorduję cię! – syczałam w myślach, podczas gdy kamery pokazywały mnie jako Marcina Prędkiego, w rzeczywistości na belce siedziała Marina Prędka, pierwsza i jedyna z dziewczyn, pośród kilkudziesięciu facetów. Jedyny minus był taki, że miałam wrażenie, że krew odpływała mi z twarzy, a serce biło mi już w przełyku, bowiem zobaczyłam, że Kruczek do mnie machał i wiedziałam, że muszę się odepchnąć od belki.

Zaczęłam się zastanawiać, czy byłam ostatnio miła dla Krzysia i czy będzie mi dane wyznać mu kiedyś prawdę… No tak mi przeszło przez myśl, gdy zaczęłam się rozpędzać po cholernie długim rozbiegu, rozpędzając się niesamowicie. To wcale nie jest zabawne! No, ale byle tylko dojechać do końca rozbiegu i z całych sił się odbić, a potem szczęśliwie lecieć i wylądować telemarkiem! Tylko, broń Boże, nie na cmentarzu!

Tymczasem poczułam mocny wiatr pod nartami, trochę mną zachwiało, a ja pomogłam sobie rękami by trochę podłapać odległość i już się modliłam o szczęśliwe lądowanie, a tu kolejny podmuch i ja dalej lecę, i lecę, i lecę, i lecę, i lecę i cholera no chyba wyląduję po drugiej stronie ulicy pod piękny kryształowy marmur z napisem „Tutaj skoczyła Marina, kobieca skoczniki”. Bo przy sekcji zwłok, to chyba by zauważyli. No wiatr, weźże się uspokój, bo za chwilę serio sobie kark skręcę!

A tutaj dzika wrzawa do mnie dotarła i poczułam tylko, jak z impetem spadłam nartami na ubitą ziemię. Odruchowo już zakończyłam z telemarkiem. I bez przewrotki, mimo że nogi miałam jak z waty! Serio!

Podjechałam pod bandę i zobaczyłam, że Polacy szaleją, kamera prawie mi pod nos patrzyła, a ja nie bardzo wiedziałam, co mam robić. Zwymiotować z wrażenia czy udawać z głupim uśmiechem, że sama jestem w szoku? Znaczy się sam, bo przecież gram brata. No nic, pokazałam kciuki, że zadowolony jestem, jak to mój brat ma w zwyczaju się cieszyć. Nagle poczułam, że ktoś mi łeb urwał.

- Ty! Prowadzisz! – wydarł mi się Pieter do ucha, a ja sądziłam, że miałam już tylko jedno ucho, a drugie mi pękło. Z drugiej strony klepał mnie mocniej Skrobot i serio jeszcze chwilę, a łopatka wyskoczyłaby mi przez obojczyk!

Odpięłam narty i na miękkich nogach poszłam z tymi wariatami na miejsce dla lidera. Pieter dalej się darł, że rekord Polski prawie pobiłam i konspiracyjnie mi szeptał do ucha, że nic dziwnego, że tak daleko poleciałam, jak wietrzysko to takim chucherkom jak ja, zawsze pomaga. Spojrzałam tylko na Wiewióra, bo doskonale wiedziałam, o co mu chodzi! Ale ja bym się tak na jego miejscu nie cieszyła, gdyby mój rekord to prawie pobiła dziewczyna. I to niepełnoletnia! Kiwnęłam głową niby w podziękowaniu, bo przez gardło ani słowa nie mogłam wydusić.

Stałam sobie i rozmyślałam. Bo co mi z tego, że skoczyłam ze 240 metrów, jak wylezie taki Gregor Schlierenzauer i tak mnie pobije? Albo Hula! Prosiak nie, bo Prosiaka na mamuta nie zabrali. Westchnęłam, ale nie mogłam za bardzo się rozklejać, bo musiałam dalej grać, że jestem Marcinem. Więc machałam dłonią jak głupia do kamery, że duma mnie rozpiera, że prowadzę na takiej wielkiej skoczni. Tymczasem ja poważnie zaczynałam szukać miejsca, gdzie mogłabym zwymiotować z wrażenia. Bo jeśli myślicie, że ja tam drugi raz wylezę i zrobię to samo, to chyba jesteście w błędzie! Chyba zacznę symulować, że biegunkę dostałam. Znaczy się dostałem. Albo skłamię, że kolano boli. O! Trudno, doszłam do wniosku, że przegram walkowerem, ale trudno. Lepiej to, niż igrać ze swoim życiem i nigdy więcej nie porozmawiać z Krzysiem. Dobrze, że FIS jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby dziewczyny na mamutach latały, bo to nie do przeżycia jest. Zaczęłam się już nawet modlić o wiatr jeszcze gorszy, niech pokrzyżuje nam plany, skończyłoby się tylko na pierwszej połowie i jakiś parę punktów bym uciułała bratu. Albo i więcej. Ale chyba i natura miała mnie serdecznie gdzieś, bo się nie zlitowała. Żyła z Kotem patrzyli na mnie z uśmiechem, Stefan z Kubackim tańczyli z radości, jakby to oni skoczyli owe 240 metrów, a Kamyk był zadowolony, że uplasowawszy się o dwa miejsca za moimi plecami i on może walczyć o podium. Uśmiechał się po przyjacielsku, dając do zrozumienia, że nie zamierza ze mną się bić jak na ringu. Od tego cieszenia się bolały mnie policzki. A wtedy Stefan nagle podał mi mały termos rozgrzewający. Ten to kochany! Zawsze o mnie pomyśli!

- Świetny skok Marcinie, trzymaj herbatę – powiedział Hula, a ja już chciałam go chwycić, ale nie zdążyłam. Kot mi go zabrał, uśmiechając się łobuzersko i żłopiąc na oczach świata moją prywatną herbatę od Stefana!!!

- Nie rozpieszczasz go, Stefek? Nigdy nie dorośnie! – zaśmiał się, pokazując mi język.

- Może byś mi oddał moją herbatę? – starałam się mówić w miarę męskim głosem, robiąc groźne spojrzenie na Maćka. Pewnie! Teraz kozakuje, zazdrośnik jeden!

- Przecież, zaraz będziesz szedł do poczekalni, bo runda finałowa. Jeszcze ci się zachce do kibelka!

- Jeeeest! – wrzasnął Pieter. – Marcin, prowadzisz! Słuchaj stary! Ty masz wygrać ten konkurs!

- No właśnie! Ty Prędki teraz uważaj! Masz wydrzeć koszulkę lidera w klasyfikacji lotów od Gregora! Dość jego dominacji! – rzucił buńczucznie Kubacki.

- Musisz być nowym liderem! – zawtórował mu ni stąd, ni zowąd Ziobro, a ja spoglądałam na nich jak na wariatów.

- Wy żeście powariowali! – warknęłam, rzucając im wściekłe spojrzenie.

Chwyciłam narty i słysząc, że mnie Kamil woła, odwróciłam się, ale szybko przyspieszyłam kroku. Nie, Kamilu! Ja chcę być sama, żadnych rad od lidera kadry. Żadnych morałów i mądrości! Ale się nie udało. Wlazł za mną do windy.

- Dasz sobie radę. Nie musisz być pierwsza – powiedział spokojnie. – Po prostu skocz na luzie, tak jak lubisz.

Taaa, łatwo ci mówić, wiesz? Miałam po prostu stracha! Kto do diabła wymyślił te nieszczęsne mamuty?! Poczułam klepnięcie od lidera i przewróciłam oczami.

- Dasz radę, Mania. Nic nie kombinuj, nie udowadniaj nikomu. Skocz dla siebie. Jakby to był tylko trening i przyszłaś sobie poskakać.

W milczeniu kiwnęłam głową, chwyciłam narty i powędrowałam wydeptaną dróżką, próbując wyciszyć wszelkie złośliwe myśli. Wiecie, że to nie takie proste zresetować głowę jak twardy dysk? Nawet pozytywne wsparcie kibiców czy muzyka nie ułatwiała mi skupienia przed tym, że jeszcze raz musiałam skoczyć z tej wielkiej mamuciej skoczni. Dobrze, że nie nabawiłam się od razu lęku wysokości, bo naprawdę HS90 czy HS120 to pryszcz w porównaniu do HS200.

Znowu to okropne uczucie wyczekiwania. Spacerowałam sobie po pokoju, podskakując od czasu do czasu. Minęłam się z Kamilem, który przybił sobie ze mną żółwika. Kątem oka dostrzegałam, że kamera patrzyła na mnie. Kącik ust mi się podnosił, ale dostrzegłam w monitorze, że Gregor spoglądał na mnie, uśmiechając się pod nosem. Najchętniej to bym chwyciła miotłę i wyszorowała mu ten głupkowaty uśmiech z twarzy. Dobrze, że mnie nie poznawał, choć przez chwilę myślałam, że już porobione. Myślałam, że zemdleję, gdy spotkałam Lucasa! Na szczęście się okazało, że ten matoł umie trzymać paszczę zamkniętą. Albo może zwyczajnie się nie domyślił, że Marcin i Marina to jednak ja? Albo nie poznał Stefka i Kamila, no i nic nie zakumał? Może po prostu sądził, że jestem wstrętną wagarowiczką? I całe szczęście, kamień z serca, bo jeszcze mi tylko Gregora na karku brakowało.

W każdym razie szykowaliśmy się równo oboje. On był po pierwszej serii drugi. Siadł wreszcie na belce. Posprawdzał wszystkie zabezpieczenia, przeżegnał się i wio! No krzyżyk ci na drogę. Przeskocz sobie mój skok i jeszcze tylko ja, a potem koniec tej chałtury. Oczywiście znowu spiker się podniecał, jakby miał zaraz dojść do szczytu Mount Blanc czy coś, a ja już się musiałam szykować. Nie wiem ile ten Schlieri skoczył, ale widać było wirujące kolorowe flagi barw Austrii, więc pewno daleko. Na bank musiał być na podium.

Siadłam na drewnianej belce, poprawiłam te gogle, sprawdziłam zapięcia i czekałam na znak od trenera. Patrzyłam na dół i znów ten cholerny ścisk w żołądku… Wiatr szalał, więc trener kazał mi zejść na chwilę, uff, odwołajcie. Co tam ja, ostatnia osoba. Nie muszę skakać, nie? Patrzyłam na tablice, a tu gościu mi dyrygował, że niby mam znów siadać. Przewróciłam teatralnie oczami, karcąc się w duchu, bo przecież kamera może to uchwycić i się zdradzę. Marcin tak się nie zachowuje. No machaj Kruczek! Naprawdę w tym kombinezonie to mi nie było wygodnie i sikać mi się już chciało. Kot nagle stał się jakimś medium czy co?! No wreszcie! Machnął chorągiewką!

Znów odbiłam się tak mocno, że aż poczułam w pośladkach wszystkie mięśnie i spojrzałam przed siebie, jak daleko mam jeszcze lecieć. Czułam wiatr na plecach i pod nartami i modliłam się, coby mnie nie dmuchnęło za daleko. Już! Na koniec wzorowy telemark. I jeszcze nie dojechałam do bandy, a już jełopy rzucili się na mnie i zwalili mnie na ziemię. A ja z powodu ich ciężaru czułam się tak, jakbym ważyła kilka ton.

- Dajcie mu oddychać – wściekał się Stefan, próbując odrzucić kolegów, by pomóc mi wstać. – Złamiecie to chuchro! No już sio!

Podniosłam się i uśmiechnęłam lekko. Wszyscy mi gratulowali, nawet Ziobro! Grzesiek przyleciał z jęzorem na wierzchu, a że kondycja zerowa to mało płuc nie wypluł nim mi zdołał pogratulować. Potem wyściskał mnie tak mocno, że będę miała sińce na ramionach! Na bank! A na koniec dodał, że najchętniej to by mnie na miejscu od razu adoptował. Publiczność klaskała jak szalona, co było nieco ciekawe, biorąc pod uwagę fakt, że pokonałam ich krajowego idola. A może wcale tu nie lubią Gregora? Może już się przerzucili na Prosiaka? Nie mój problem! Pomachałam do kamery radośnie, licząc, że Krzysio ogląda! Ach, czemu go tutaj nie ma, jak ja pierwszy raz zwyciężam? Za to byli inni i była wielka ogólna radocha. Kubacki miał taki wyszczerz, że prawie pękł na pół, Ziobro zadowolony, jakby sam był na podium, Żyła się darł do Kota, że mamy zwycięstwo! Taaaa! Jasne! Kto ma, ten ma!


_______________________

Witam!
Przed nami następny rozdział!
Mam nadzieję, że również przypadnie Wam do gustu! :) 
Swoją drogą cieszy nas bardzo, że czytając rozdział każda z Was próbowała dojść do rozwiązania kim był ów tajemniczy chłopak ze szkoły Mariny. 
Z racji tego, że pominęłyśmy konkurs z tym osobnikiem (to chyba przez to, że ja wystosowałam oficjalne pismo, że nie będę nadawać na Macieja Kota, a Aria przeżywała, że nie spotkała Dejviego!) muszę przyznać, że najbliżej rozwiązania zagadki była i jest AIA! ;)
Nie przeciągając dłużej, życzę miłego komentowania!
M. 

I cóż ja więcej mogę rzec? Czytajmy, czytajmy!
Aria