środa, 31 grudnia 2014

19. Więźniowie kolorowych marzeń





[Dawid]

Ja to naprawdę nie rozumiałem, co im się nie podobało w moich spodniach. Przecież zielony to kolor nadziei i radości, a poza tym jest ładny. No i to nie była moja wina, że nie miałem innych gaci. Nie muszę przypominać komu to zawdzięczałem, że cały Turniej chodziłem tak samo ubrany, no ale ja z tym problemu nie miałem. A ci tak.

- Te gacie nie pasowały ci do czapki. Za nic! – przekonywał Piotrek. Ciekawe od kiedy takim znawcą kolorów się zrobił. 

- Dobrze, że na kwalifikacjach było mało ludzi i nikt nie widział – zaśmiał się Hula. Pokręciłem głową i usiadłem kilka miejsc dalej. Oczywiście połowy towarzystwa jeszcze nie było na naszej uroczystej kolacji, bo nikt im pisemnego zaproszenia nie wysłał.

- Spoko! Jutro nasza gwiazda będzie trzydziesta pierwsza! – wyszczerzył się Skrobot. Rzuciłem mu groźne spojrzenie, ale nie odezwałem się ani słowem, bo co sobie będę strzępił język. Wkrótce matoł zobaczy! Nie jutro, to wkrótce! W końcu wygrałem kwalifikacje, to mogę i całe zawody wygrać. Albo nawet cały Turniej! Może nie w tym roku, bo mi w Oberstdorfie nie poszło, ale na przykład za rok! Przesiadłem się dwa krzesła dalej, bo odechciało mi się siedzieć obok takiego Skrobota.

- Dajcie spokój, chłopaki! Sylwester jest. Moglibyście raz być dla siebie mili – upomniał ich wchodzący właśnie do stołówki Klimowski. 

- Właśnie! – przytaknął Kruczek i usadowił się obok Sobczyka. – Może bym wolniej siwiał.

- Maciuś, masz te fajerwerki? – zapytał szeptem Żyła, ale pech chciał, że akurat była taka cisza, że wszystko było słychać. Trenerzy spojrzeli na Kota, który tylko wzruszył ramionami, a ja kopnąłem Piotrka pod stołem. Kto mądry by Kocura wtajemniczał w takie sprawy? Przecież wszystko, co kupiliśmy było schowane pod łóżkiem Kamila. Tylko ten oczywiście teraz gdzieś zniknął i nie było komu gadać z Łukaszem, żeby pozwolił nam o północy iść. A ja postanowiłem, że nie będę znowu załatwiał. O nie! 

Stefan chyba zobaczył moją minę, bo zamienił się miejscem z Piotrkiem (jeszcze brakowało, żeby Żyła zaczął Kruczka przekonywać) i tak niby przypadkiem, zupełnie niechcący zagaił rozmowę, że to tylko raz w roku się wita Nowy Rok i że my zupełnie kulturalnie byśmy sobie poszli na tę górkę za hotelem o północy i odpalili parę fajerwerków. Oczywiście zaraz później byśmy wrócili i poszli spać, bo przecież jutro jest konkurs. Trenerzy powzdychali trochę dla zasady, ale zgodzili się jak co roku, a Stefan został mianowany na szefa wyprawy. Potem przyszedł Kamil i była beka.

- Mamy nowego lidera – śmiał się Żyła. – Nie było cię, to cię zaraz Stefcio wygryzł!

Stoch pokręcił głową ze śmiechem i siadł obok mnie, a potem puścił mi oko. Natychmiast zrozumiałem.

- Trzeba go wybrać na zastępcę – zasugerowałem. – U niego są wszystkie pudła.

Po godzinie już było po uroczystej kolacji sylwestrowej, a wszyscy stali ubrani do drogi przy recepcji. Pierwszy szedł Stefan, jako szef i dowódca. Za nim Kot tachał pudło z fajerwerkami. Ten akurat nie chciał, ale demokratycznie został do tego zadania mianowany. Żyła szedł obok wielce ucieszony i co trzydzieści sekund sprawdzał czy nie zgubił zapałek ani zegarka.

- Bo skąd będziemy wiedzieć, że już północ? – gadał ciągle do Stocha. 

Na końcu szedłem ja, żeby pilnować porządku. 

Wyleźliśmy na górę, żeby wszystko przygotować. Kamil ustawił butelki rzędem, a później razem z Maciejem powkładał do nich fajerwerki. W tym czasie Stefek odmierzał kroki, żeby zrobić linię, gdzie można najbliżej stać. Piotrek patrzył na zegarek i co chwilkę informował która jest godzina. 

- Dwudziesta trzecia pięćdziesiąt siedem…

- Mustaf! Z której strony jest wiatr? – zapytał Hula. – Nie walnie w tamtą chałupę?

Jasne. Jak trwoga to do Kubackiego.

- Nie! Tam poleci – pokazałem kierunek, a wszyscy pokiwali głowami.

- Pięćdziesiąt dziewięć…

Stefan wygonił nas wszystkich za linię bezpieczeństwa, a Kamil wziął od Żyły zapałki i zajął swoje stanowisko. Piotrek chciał protestować, ale sobie przypomniał, że ktoś musi pilnować czasu.

- Siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa… jeden! – darliśmy się wszyscy, a gdy wybiła północ Stoch podpalił lonty i poleciały do nieba te nasze barwne fajerwerki. Każdy aż wstrzymał oddech z zachwytu tak było pięknie.

- Szczęśliwego Nowego Roku! – zawołaliśmy głośno, a potem życzeniom nie było końca.

- Żebyś wygrał, ale nie jutro, bo wstyd w takich seledynowych portkach – śmiał się do mnie Hula, a ja już miałem coś mu powiedzieć, gdy naszą uwagę zwrócił Żyła, który minę miał jakby właśnie się dowiedział, że wprowadza się do niego Walter Hofer.

- E! A gdzie są Biegun i Prędki?!



[Kacper]

W Ga-Pa kadra skoczków spisywała się należycie. Dokładnie tak, jak zakładałem sobie to z trenerem Kruczkiem. No dobra. Jak sobie Kruczek zakładał, a ja to tylko głową kiwałem w kącie, bo za wąski w uszach jestem, żeby się wymądrzać. W każdym razie stopniowo każdy z chłopaków realizował swoje poszczególne cele i postanowienia noworoczne i jestem pewny, że do Soczi pojedziemy w roli faworytów. Z mojej obserwacji wynika, że co po niektórzy zaczynali się rozkręcać z zawodów na zawody. Taki Hula przecież. Zdawało się, że już narty na kołku zawiesi, ale pokazał, że nie warto go skreślać! Na dodatek ten Prędki to co chwila mnie zaskakiwał. Brakuje mu szczęścia by stanąć na podium, ale raz za razem plasuje się w pierwszej dziesiątce. No i nie psioczy jak ten bury Kot. Wiecie, że czasami mam ochotę mu dać w łeb, by równo puchło? No ale nie mogę. W końcu jestem od nart smarowania, a nie od wychowywania skoczków.

Gdy wszyscy szykowali się do skoków, stałem z Gębalą na dole i spoglądałem na rozpiskę finałowej trzydziestki. Pięciu naszych miało szansę walczyć o finałową dziesiątkę. Kto tam wie czy któryś z nich na podium nie wskoczy. Bo przydała by się nam taka petarda w czterech literach, by któryś z naszych wyskoczył tak, jak ten… piękny jak mu tam było?… No wiecie, chodzi mi o tego Prosiaka, co to go Alex wytrzasnął z chlewni czy z trzody. 

- Kacper, to na kogo stawiasz? – usłyszałem głos Grześka i spojrzałem na niego, no bo wiecie my to tak we dwójkę czasami zakłady między sobą robimy. Że też Sobczykowi się nie znudziło, skoro trochę kasy mu już wyrwałem. Wziąłem mu z dłoni kartkę i przejrzałem raz jeszcze nazwiska naszych, bo kto tu najbliżej miał do podium? A tak, Stoch, Prędki i Hula. 

- Stawiam na Hulę albo tego Austriaka z programu nizinnego – wymruczałem i ujrzałem jego zaskoczone spojrzenie.

- To już nie stawiasz na Prędkiego? – rzucił mi z oburzeniem.

- Na pewno zaliczy miejsce tuż obok podium – uśmiechnąłem się cwanie, bo przecież na bank Młodemu znowu zabraknie pary w nogach by się do trójki załapać.

- A zakład, że Prędki stanie dzisiaj na podium? – odparował pewny siebie Sobczyk. – Stawiam dwie stówy!

- Zgoda! – burknąłem i spojrzałem na Gębalę. – Ty! Przetnij zakład!

Wszak wiatr za bardzo skoczkom nie przeszkadzał. Oczywiście jednym pomagał, żeby daleko latali, a innym nie, no ale nasi naprawdę nie skakali najgorzej. Taki Maciej na przykład. Bardzo dobrze wybił się z progu, elegancko trzymał sylwetkę w powietrzu i wykonał stylistyczny telemark. Tylko odległości mu zabrakło i wylądował na przedostatnim miejscu. Dwaj skoczkowie po nim byli i w końcu jego przyjaciel wesoły grajek Żyła. Patrzyłem uważnie i miałem ochotę zasadzić typowego face palma. Co my się umęczymy by Pietrek oduczył się robienia tego garbika. Przecież za pierona ani nie dodaje mu lepszej długości za skok, a co dopiero za styl w powietrzu. Tylko szura tymi łapami po torze jak zmęczony orangutan. No i wybaczcie mi to skojarzenie, ale innego nie mogę tutaj przytoczyć. I do mnie nie przemawia jego gadka, że to jego numer popisowy. Dziwne, że Kruczek mu łba nie urwał, no ale mówiłem, że ja się nie odzywam. Ja tu tylko sprzątam. A w sumie Pietrek to i tak, co byś nie powiedział i tak zrobi po swojemu. O, a zaraz po nim Dawid. Nasze dziecko nieszczęścia wyrwane z matczynego domu. Wczorajsze kwalifikacje pokazały, że ten to taka nieodpalona petarda jest. Jak w końcu wybuchnie to kolorowe iskry polecą na niebie. Pod warunkiem, że któregoś dnia nie przeskoczy bandy. A to ci pieroń! Ha! Dawid dostał lepszy wiatr pod narty, wybicie co prawda spóźnione, czego Kruczek mu nie podaruje, ale jaka odległość imponująca i piękny telemark. I spoglądam na Grześka i nie wiem, kto w większym szoku. Ja czy on? Czy Duduś? No bo kto by pomyślał, że blondwłosy aniołek nam się przebudzi w połowie Turnieju? W takim razie po 15 skoczkach mieliśmy naszego lidera, ale najlepsi dopiero byli przed nami. I nie martwiłbym się na zapas, gdyby nie to, że tym razem wiatr postanowił sobie z niektórych zawodników zadrwić i zagrać im na nosie. Raz z przodu, raz z tyłu! A co! I naprawdę się zaczynałem obawiać o Hulę i Prędkiego. Bo to, że Kamil sobie poradzi w trudnych warunkach to byłem pewny, a z tamtymi to nie wiadomo. 

Tymczasem organizatorzy postanowili belkę o dwa miejsca w dół obniżyć, jakby to miało rozwiązać problem. Bo co? Wolno im! Pokręciłem głową z niedowierzaniem, że już się cyrk na kółkach zaczyna. Ani się obejrzałem, a spiker zapowiadał Marcina. Siadł ten młokos niewyrośnięty na belkę i czekał na znak od Kruczka. Byłem ciekaw jak sobie z warunkami poradzi. W takim razie zaimponował mi, że wybił się pod idealnym kątem, w miarę mocno wybił i wiatr z pleców dostał pod narty. Dawał dzieciak radę! Piękny telemark, no ale czego oczekiwać od niego jak ma się od kogo uczyć. Znaczy od Kamila, nie? Ha, jeden głupi sędzia mu dał mniejsze noty za styl i Marcin wylądował daleko za plecami Dawida na drugim miejscu. Uśmiechnąłem się pod nosem bo zaczynało mi tu pachnieć polskim podium. Ale by sensacja była. W takim razie Prędki z uśmiechem podszedł do dumnego kolegi w majtkowym kasku i przybili sobie po piątce. Grzesiek koło mnie to wyglądał jakby miał ochotę skakać, że mu Prędki najlepszy prezent zrobił. Chyba zapomniał, że teraz najmocniejsi rywale mieli skakać. Aż zagwizdałem bo przegapiłem przygotowanie do skoku Kamila. Wszak lider nasz spóźnił lekko wybicie i choć odległość przyzwoita i od sędziów dostał wysokie noty to jednak…hahahaha no tego nie grali jeszcze dał się wyprzedzić Dejviemu i Prędkiemu! A jaki zaciesz ma na twarzy Kamyk. Wszak Morgenstern, Freitag czy Kofler nie dali rady. Ha! Wielką dominację Polaków przeczuwam! No a teraz ten nowicjusz, co nie wiedzieć czemu znalazł się na piątym miejscu po pierwszej serii. Poprawił te gogle, ale nawet one nie uratują jego uroku osobistego. Ciekawe czy w obyciu też jest świnią. No bo wiecie, są różni ludzie. No ale jednego mu nie mogłem odmówić. Formę miał i kurczę odległość taką samą jak Dejvi. Wyprzedzi go, czy nie? Wychyliłem się przez barierki z Gębalą by ujrzeć czy wygryzie Kubackiego czy też nie? Wyprzedził Prosiak jeden i jedną dziesiątą! W ten sposób wykopał Prędkiego z podium na amen. No Marcin to ma wybitnego pecha. Zawsze mu brakuje. W takim razie Dejvi miał jeszcze szansę być w trójce! No ale jeszcze Prevc, Amman i Hula. Nie powiem, że nie zaczynałem się denerwować. Bo wszak to byłoby święto, gdyby Stefek wygrał. Rzecz wręcz niesłychana! No bo kto u bukmacherów by na niego postawił? Pewnie nikt. W takim razie z góry wiedziałem, że Amman wyląduje koślawo, ale sędziowie mają klapki przed oczami i nie widzą jak Szwajcar krzywo ląduje. Ale zobaczyli! No nie mogę! Tuż za Marcinem! Już mi Grzesiek ciągnął rękaw kurtki i wrzeszczał nad uchem:

- To mój chłopak! Nie dał się! 

Przegapiłem skok Prevca, bo wszyscy udaliśmy się do Dawida i Marcina, którzy z uśmiechem coś szeptali do siebie, kiedy na belce zasiadł Stefan. I jeśli zdążyłem zapomnieć co to znaczy stres z powodu pisania egzaminów to szybko sobie przypomniałem. Spojrzałem na parametry wietrzne i nie miał Hula najgorzej. Tylko wystarczyło, żeby się przyłożył solidnie przy wybiciu. No i byłbym zapomniał, nasi rodacy o doping się postarali. Ach, wspaniale na obczyźnie czuć się jak u siebie. No ale Hula gogle poprawił, Kruczek mu chorągiewką machnął i leć chłopie! Leć! To była sekunda i zwariowałem z pozostałą częścią ekipy. Skakaliśmy jak dzieciarnia. W dodatku Prędki wyrwał się z objęć z Kamilem, lecąc do zamroczonego zwycięstwem nowego lidera. A to ci psikus, że Stefan wygrał konkurs! Koniec dominacji miłośników Prosiaków! Kto by pomyślał, że taki szczęśliwy polski weekend nam się wydarzy! No i byłbym zapomniał! Dwie stówy do kieszeni! 



[Marina]

Istny maraton. Masakra. W zasadzie to coraz poważniej się zastanawiam czy TCS nie powinien zmienić nazwy. Nie wiem może na Turniej Niekończącej się Mordęgi, chociaż w sumie Maraton Śmierci też by pasował albo jak kto woli, bo na całym świecie wszyscy jarają się „Igrzyskami Śmierci”… (mowa o książce, jakby kto nie wiedział). Wszak nazwę trzeba zmienić, bo raz, że nie dosypiałam dobrze, a nawet przespałam Sylwestra! Uwierzycie?! A koledzy kochani nas nie obudzili nawet na północ. Pewnie! Co się będą przejmować dwójką małolatów? Bo Krzysio też zaspał. Oglądaliśmy sobie film na laptopie. Bardzo fajny, chociaż o Jamesie Bondzie. A potem jak nas siekło, to ino roz. A ci poszli bez nas! 

W każdym razie nie dość, że mało spałam, to jeszcze miewałam częstsze skurcze w udach i dobrze, że fizjoterapeuta zna prawdę i mogę liczyć na jego wsparcie i postawienie mnie na nogi. A to dopiero drugi konkurs był! Trzy, polskie media urządziły sobie jawną bitwę pomiędzy Austrią, a Polską. Znaczy się między nami. Prędki kontra Diethart. Z całym szacunkiem dla Thomasa, ja tam nie czuję żadnej nienawiści, że jest moim rywalem. Przecież to sport fair play, że kto ma formę ten wygrywa. Jedynie sędziowie zawalają z notami. No i zapomniałam o najważniejszym, bo przecież nie ja, nie Stoch i Diethart, a Hula zaskakuje wszystkich. FISowców, trenerów, kibiców, bukmacherów i nie zdziwiłabym się, jakby sam siebie. Mój Stefek wziął się do roboty, czyli puenta jedna, muszę się na niego częściej drzeć by dotrzymywał mi tak długo towarzystwa jak to zbędne. Bo ja szczerze to sama nie wiem co mnie podkusiło bym skakała aż do Zakopanego. W każdym razie stałam wyszczerzona pod tym podium razem z Krzyśkiem i cieszyliśmy się tak, jakbyśmy to my wygrali. Serio! Tylko Dawid… No on naprawdę wyglądał jak idiota w tych seledynowych gaciach na podium!

- Mogliśmy się zrzucić i kupić mu normalne spodnie – powiedział Biegun obok mnie. Tak po prostu, zwyczajnie, a mnie znowu zatkało, więc tylko się uśmiechnęłam. Oj dobrze, że zaczął lecieć polski hymn.



--

Miało być przed świętami, jest po świętach, a w zasadzie tuż przed zabawą sylwestrową! ;)
Z jednych postanowień noworocznych  chciałabym sobie i mam nadzieję, że Aria również się do tego przyłącza to fakt by przynajmniej co tydzień lub co dwa tygodnie wrzucać rozdział. 
Niestety nasza dorosła proza życia i obowiązki w nim zawarte nie zawsze pozwalają w pełnym skupieniu i oddaniu wywiązywać się z obietnic. Mam nadzieję, że zatwardziali kochani czytelnicy nam to wybaczą? :> 

Po drugie: chciałabym, żeby Nowy Rok 2015 był takim samym cudownym rokiem sportowym jak odchodzący rok 2014, które dał nam morze łez. Łez radości i dumy. Bo przecież był  nasz Kamil Stoch, byli siatkarze, byli ręczni, nawet piłkarze pokazali, że jeszcze kopać potrafią! ;)

Po trzecie: życzę  "prawdziwym" kibicom nieco więcej cierpliwości i wyrozumiałości. Wszak nasz lider ładnie pozdrowił "niedowiarków" ale uważam, że kibicem albo się jest na zawsze, ale wcale. Wymądrzać się potrafimy zawsze i wszędzie. Byłabym nie fair gdybym powiedziała, że taka nie jestem. Zresztą Aria ostatnio twardo mnie wprowadza na ziemię bo role się odwróciły. Ja nadaję na Kota, ona go broni.

Po czwarte: życzę Wam i sobie by wedle tradycji Zakopane (dla tych, którzy pojadą po raz pierwszy, dla innych po raz kolejny...) było takim moim prywatnym celebrującym świętem do spotkania osób, które poznałam i utrzymuję kontakty. Wśród takich twarzyczek kibicowanie jest fantastyczne, a przegadane noce uciekają przez palce w niesamowitym tempie! :)

Po piąte: nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam wszystkim wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku 2015! :) I  miłych wrażeń, dużo śmiechu przy czytaniu bloggerowych opowiadań! :)

A ty, Ario? Jak wygląda twoja lista postanowień noworocznych? :> :D

Megi


Ja mam nadzieję, że Megi mnie nie zabije, bo wywróciłam do góry nogami wszystko to, co ustaliłyśmy wcześniej. Miał być Innsbruck, a jednak jest Ga-Pa. Miał być Jasiek, a jest Dawid. I jeszcze parę zmian. Ale poniosła mnie trochę fantazja.
Chyba zapomniałaś dodać, że ułańska! Ale za to z jakim akcentem ;) 
Dobrze, że przynajmniej pozostałe części się zszyje do następnego rozdziału i będzie nowy rozdział w roku 2015 na gotowe, nie? 
Co do postanowień noworocznych - to ja bym chciała się więcej cieszyć tym co jest, a mniej martwić tym, czego nie ma. 
O właśnie! Właśnie! Sobie przede wszystkim i innym także życzę by mniej marudzić, a bardziej się cieszyć tym co mamy teraz, tu. Wszak życie za krótkie jest, by się przejmować wszystkim! :)
Dobrze powiedziane i należy Ci polać! :D 
I tak, bronię przed Megi Macieja :)
Broń, masz rację, broń! xD


Szczęśliwego Nowego Roku! 
Niech wszyscy będą zdrowi - kontuzje, upadki - a sio!
Niech w Zakopanem będzie śnieg, a nie będzie wiatrzyska złego!
Niech Kamil się uśmiecha cały sezon tak pięknie jak w Oberstdorfie!
Niech Piotrek nie będzie łajzą, tylko uwierzy w siebie!
Niech chłopaki - wszyscy -  złapią wiatr w żagle i będę skakać to, co potrafią.
Niech Dejvi wygra - nie szkodzi! Może być w seledynowych gaciach!

Pozdrawiam wszystkich Czytelników (:

Aria

Ps. Bardzo ładne zrymowane życzenia :)

niedziela, 23 listopada 2014

18. Piosenka nie o miłości




[Marina]

Matoły ukryły się za ścianą przy windzie, zostawiając mnie samą przed drzwiami dwóch trenerów. W dodatku Kot stwierdził, że wyświadczy mi przysługę i zapukał do pokoju szybciej, niż zdążyłam przygotować jakąś przemowę. Ledwo się odwróciłam, a tu bach! Drzwi otwarte! I kto stał przede mną z podniesioną brwią, wpatrując się we mnie uporczywie? Kruczek! Bo Sobczyka to było słychać z łazienki, nucącego coś pod prysznicem. 

- Ja… ja mam pytanie do trenerów – odparłam, próbując na poczekaniu znaleźć jakiś sensowny argument.

- Przekażę Grześkowi w razie czego – odpowiedział z uśmiechem Łukasz i uchylił drzwi. – Wejdź. 

Jeszcze tego mi brakowało! Pakować się do jaskini lwa. Czy koledzy do reszty powariowali? Z rezygnacją posłusznie spełniłam prośbę Kruczka i nieśmiała usiadłam na fotelu przy stole. Główny trener patrzył na mnie pytająco, a ja próbowałam się zebrać w sobie. Gdy miałam zacząć mówić (nie miałam pojęcia co, no ale nie mogłam przecież cały czas siedzieć z beznamiętną miną, jak nie przymierzając Peter Prevc na belce), drzwi od łazienki skrzypnęły i po chwili dołączył do nas zaskoczony Sobczyk. Zaskoczony albo raczej przestraszony.

- Zmajstrował coś? – rzucił szybko do Kruczka, a ja spojrzałam na niego najbardziej morderczym spojrzeniem, na jakie mnie było stać. Nie ma jak wsparcie od trenera, nie? Ładne ma o mnie przekonanie, nie ma co. Trudno, już się przyzwyczaiłam, że jestem w tym bagnie sama. Sama sobie załatwiaj transport, sama się ucz, a jeszcze najlepiej razy dwa – za siebie i brata matoła. No i sama dźwigaj sprzęt. Ale my nie o tym, bo przecież nie skarżyć się przyszłam, a z ważną misją. Dobra! Wóz albo przewóz.

- Mam taką sprawę do trenerów… No bo na dole obok hotelu jest pub…

- Nie ma żadnego picia – odparł kategorycznie Łukasz, a ja pokiwałam głową, szybko wchodząc mu w słowo.

- Ale trenerze ja nie o piciu. Jest tam pizzeria no i my… To znaczy tak. Ja kiedyś obiecałem Krzyśkowi, że mu postawię pizzę za to, że mnie wyszkolił w matematyce bezinteresownie. Trener pamięta, nie?

- Nie treneruj mi tu, Prędki!

- Bo myśmy chcieli iść, bo w sumie ta kolacja to nie była zbyt… sycąca. I tak sobie pomyśleliśmy, że… 

Kurczę, ten Kruczek to się gapił na mnie tak, jakbym naprawdę chciała mu wyciąć jakiś numer. I wcale nie miał miny, jakby się miał zgodzić. Może on układał menu, a Prędki przyszedł i mówi, że jedzenie beznadziejne?

- Znaczy się wszystko smaczne było – poprawiłam się zaraz. – Tylko my dzisiaj, tak jakoś mamy większy apetyt niż zwykle. Przez to powietrze! Więc chłopaki, mnie przysłali, żebym zapytał czy…

Łukasz zmarszczył brwi, a ja wypuściłam głośno powietrze. Jak nic dostanę nowy szlaban! Znowu! Zabiję cymbałów za ich genialne pomysły po kolei. A Pietera pierwszego!

- Pewnie, że z wami pójdziemy! – usłyszałam za sobą głos drugiego ze szkoleniowców. Genialny Sobczyk uśmiechnął się, stanął zaraz mnie i bachnął mnie tą swoją wielką ręką w bark. – Widzisz Łukasz, ten to chociaż o nas myśli. Skorzystamy, nie? Mnie się ciągle odbija tą zieloną trawą, co nam podali w ramach kolacji. 

No pięknie! To się chłopaki ucieszą! Bo co miałam zrobić? Pokiwałam głową i potwierdziłam, że poczekamy przy windzie, aż się sztab szkoleniowy odpowiednio do wyjścia przyodzieje i do nas przyjdzie. Bo przecież im nie powiem, że myśmy chcieli iść sami, a ja wcale nie miałam zamiaru ich zapraszać, nie? A Grzesiek za nic się nie domyśli niczego i zamiast mi pomóc w trudnym życiu chłopięcym, to tylko bardziej mi niszczy reputację i sympatię wśród kolegów. Nigdy więcej żadnego chrztu bojowego! Oczywiście koledzy mnie ciasno otoczyli i próbowali wyciągnąć ode mnie, czy się udało, czy nie. Spoglądałam na nich i już miałam otworzyć usta, by ogłosić tę jakże radosną wieść, jak dostrzegłam, że Kruczek z Sobczykiem już do nas dołączyli.

- No co tu jeszcze stoicie? Biegiem do tej pizzerii – oznajmił Łukasz, a wrzask radości jaki dotarł do moich uszu sprawił, że przymknęłam powieki, żeby nie oszaleć. Bo naprawdę z nimi to gorzej niż z małymi dziećmi. Z tej całej radości byłam wyściskana przez kolegów, jakbym im największe i nieosiągalne marzenie spełniła. No tak. Chłop głodny, to chłop zły. Trzeba o tym pamiętać. Tymczasem Sobczyk chrząknął i odezwał się, przekrzykując tych jełopów. 

- No to idziemy!

Cisza. I kilka spojrzeń pełnych politowania skierowanych w moją stronę. Pięknie! Znowu Prędki zawalił sprawę, bo przecież miało być bez nianiek w postaci trenerów. Ruszyłam pierwsza, gdyż miałam już dość. Mogli sami sobie załatwiać! Czy bym się wysiliła czy nie to i tak wszystko było źle. Według rozumowania kochanych kolegów. Wiecie co wam powiem? Z moich obserwacji wynika, że strasznie wszyscy się uczepili nas, płci żeńskiej, że my to zmienne jesteśmy, jak przepisy FISu. A ja dochodzę jednak do wniosku, że skoczkowie to dopiero prosty przykład, jak można w przeciągu kilku minut zmienić nastawienie do siebie i wszystkich dookoła. I ja już otwarcie przyznaję, że nie nadążam za nimi. 

Pół godziny później nikomu już nie przeszkadzało, że w naszym towarzystwie są dwaj trenerzy. Każdy zamówił dla siebie pizzę jaką chciał, a do picia to cola, ale bez cukru. No bo nie wypada, żeby na zawodach jutro skakano pod wpływem procentów czy czegoś innego, nie? Trener Łukasz nigdy by sobie na takie łamanie swoich zasad nie pozwolił. 

Tylko Biegun, który siedział obok mnie, dyplomatycznie szepnął, że wie, że robiłam wszystko jak należy i że wcale nie wyszło tak znowu źle. I wierzcie mi, prawie bym umarła na zawał. Bo ten jego szept przy uchu sprawił, że gdyby moje serce mogło wyskoczyć z piersi przez gardło, to pewnie już dawno dychałoby na wierzchu. Na szczęście po chwili Piotrek coś do Krzysia powiedział i przez kilka minut mogłam odetchnąć. Mnie za to zajął Stefan, bo chciał się upewnić, że na pewno chcę mieszkać z kolegą, a nie z nim. Tak się zaaferowałam tłumaczeniem mu, że ma się nie przejmować i nie chuchać na mnie jak na swoje małe dziecko, że wzięłam nie ten co trzeba kawałek pizzy do ust. Zajadałam się przez kilka minut z apetytem, dopóki się nie zapowietrzyłam. Albo inaczej. Ja dosłownie walczyłam o odzyskanie oddechu, a do oczu naszły mi łzy i gdyby nie to, że Kamil podsunął mi szklankę do popicia, to dalej łapałabym powietrze. Sęk w tym, że sprawę jeszcze pogorszyła bąbelkowa coca-cola. Już zupełnie ryczałam, a język to piekł jak cholera! Kto żre takie cholerstwo?! Wstałam od stołu i uciekłam w te pędy do łazienki. 

Po krótkiej chwili, gdy wydaje mi się, że mogę normalnie funkcjonować westchnęłam ciężko sama do siebie:

- Mam już dość tych wszystkim cymbałów. Zapłaci mi za wszystko braciszek. Co do ostatniego grosza.

- Prędki?!

Nosz kuźwa! Pietrek! A ten co tu robi? Patrzę na niego z wielkimi oczami, ten również w konsternacji gapi się na mnie, jakbym z choinki się urwała. 

- No co? – próbowałam jeszcze zagrać na zwłokę, póki jeszcze nie wypadł z hałasem, że słyszy dziewczynę. Może nie usłyszał wszystkiego, co gadałam?

- Brzmisz jak baba! – rzucił wesoło.

- No coś ty!?! Przecież któryś z jełopów mi pizzę podłożył diabelnie pierną! Wypaliło mi struny!

- Pierną? Jak to pierną? – spytał, jakby to było najważniejsze na świecie. – A tak poza tym pożycz rolkę papieru. 

- Że ostre! Mało w naszych pisuarach? 

- Prędki, siedzisz w damskim kiblu! 

O fuck! Chrząknęłam, próbując pokonać łzy i przyznać muszę, że naprawdę mogłabym startować do szkoły aktorskiej. Wypadłam z łazienki i spojrzałam na drzwi. Faktycznie z powodu płaczu nie patrząc gdzie się kieruję wlazłam do damskiej łazienki. Inteligentna ja inaczej! Brawo!

- Piotrek, to nie jest tak jak myślisz – zaczęłam przez łzy. – To nie ja wymyśliłam! To Sobczyk mi kazał udawać chłopaka!

Żyła stał z wielkimi oczami i szeroko otwartymi ustami, jakby zobaczył ducha. Albo kumpla w damskich ciuchach. Potem zacisnął wargi, przełknął ślinę i ponownie otworzył usta, nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Chcesz powiedzieć, że… – zaczął powoli, a marszcząc czoło, jakby intensywnie nad czymś myślał. 

- A co tu panowie?! – wydarł się po niemiecku jakiś babon. Szmychnęliśmy zaraz na zewnątrz, a wtedy nie było wyjścia. Półszeptem powiedziałam krótko co i jak. I wymusiłam, żeby obiecał na wszystkie przyszłe miejsca na podium w karierze, że nikomu nie piśnie ani słowa. Nawet Maciejowi. Żyłę tak zatkało, że patrzył się jeszcze na mnie chwilę w milczeniu, a potem szepnął.

- To co? Może byś mi jednak załatwił.. ła… no – jeszcze zniżył głos – no wiesz, papier… znaczy się srajtaśmę… 

Ja nie wiem czy dotarło do niego wszystko, czy nie. Tak sobie to po prostu przyjął do wiadomości? Zrozumiał? Może tak, może nie. To Piotrek… Nie byłam pewna już niczego. Przyniosłam mu ten papier, wytarłam oczy i wróciłam do naszych, starając się nie myśleć co to dalej będzie. Bo wiecie jak jest z tajemnicami u Piotrka. Są super bezpieczne. Aż do czasu, gdy je wypapla. Miałam jeszcze chwilę czasu na przemyślenia, bo on się udał w miejsce, gdzie nawet król chodzi piechotą. Może nim wróci, to ja coś wymyślę. Albo będzie koniec świata.

Podeszłam do stołu, a tu kłótnia na całego! Zły Kubacki kontra rozjuszony Kot. Chciałam to mam Armagedon. 

- Nie spakowałeś mi portfela! – darł się Kubacki.

- A skąd ja mam wiedzieć, gdzie ty chowasz swoje dokumenty z portfelem? – odpowiedział mu wkurzony brunet.

- W szufladzie baranie! – syknął blondyn.

- Jasne, zwalaj teraz na mnie! Trzeba było zostać w tej swojej mikołajkowej pidżamce w domu, Dudusiu – zakpił młodszy kolega.

No i powiedzcie, czy wy byście z nimi wytrzymały? Tak dzień w dzień? Codziennie? Z przerwami na święta? Nie miałam już nerwów i w zasadzie to nawet nie powinnam tego była robić, ale wtrąciłam się do kłótni by ich zamknąć i wrócić wreszcie do pokoju.

- Morda w kubeł! Ja stawiałem Krzyśkowi, więc i za Mustafa zapłacę – spojrzeli na mnie zaskoczeni. – No dobra! Zapłacę wszystkim. Niech stracę!

No bo zarobiłam Marcinowi kasę, nie? Znowu mu nie ubędzie nie wiadomo ile, jak postawię raz pizzę wszystkim. Kamil się uśmiechnął pięknie jak to on potrafi i ja do niego też, że aż mnie policzki zabolały. Stefan też się uśmiechnął, a pozostali łącznie z Żyłą, który wrócił i usiadł, wpatrując się we mnie, pokiwali z uznaniem głową. No czyli jeszcze jakieś reszki sympatii odzyskałam. Uff… Tylko ten Pieter…


[Dejvi]

Życie mnie pokarało takimi kolegami. Naprawdę. Albo los uwielbia płatać mi figle zupełnie za niewinność. Zupełnie nieświadomy niczego i wielce szczęśliwy, że udało mi się wymówić z odwiedzin u ciotki, która zawsze mnie wypytuje, czy się ma szykować na wesele, śniłem, że leżę sobie wygodnie i nie muszę się przejmować żadnymi matołami. Czekał mnie cudowny dzień lenistwa przed wyjazdem do Planicy. Najpierw nie mogłem przeboleć, bo niby czemu mnie odesłali na treningi, jak ja wcale nie najgorzej ze wszystkich skaczę, ale później stwierdziłem, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Chwila wytchnienia mnie czekała po świętach i to z dala bez nich wszystkich. Cisza, spokój, śnieg… czego więcej od życia mogę mieć i chcieć? 

Nagła pobudka to była chyba koszmarem rodem z postrachu z ulicy więzów krwawego Krugera. Kto oglądał ten wie. No i jeszcze mamina ksywka, z której nabijają się koledzy… Będę musiał z nią porozmawiać, że mam już tyle lat, że nie wypada. No i cymbał Kot. Tego to na bank matka pakuje w walizeczkę, bo przecież najistotniejszych rzeczy mi zapomniał zabrać. Choćby taki portfel, nie? Jak można jechać gdzieś bez portfela? Albo z łazienkowej półki zapomniał mi spakować usztywniacz do zębów, żeby po zdjęciu aparatu nie wróciły mi koślawe dwójki. Szczoteczki do zębów też nie było! Co on? Zębów nie myje? Kupili mi na stacji benzynowej nową, ale nie taką jak lubię. Dziąsła mnie po niej bolą. A szampon? Mamin! Czy ja używam rozjaśniacza do blond włosów farbowanych? A rodzicielka sobie musiała nowy kupić i teraz na mnie, że podbieram. No a na dodatek nie miałem jeszcze ze sobą dresowych spodni na trening. Na początku się cieszyłem, bo myślałem, że mnie ominie, bo w czym niby miałem biegać i robić przysiady? W piżamie czy kombinezonie narciarskim? No ale Kruczek zaraz znalazł rozwiązanie. Miałem tylko nadzieję, że nikt mnie nie widział w tych obciachowych gaciach pożyczonych od Skrobota.

W każdym razie, zamiast być skupionym przez całą drogę z hotelu na kwalifikacje do Turnieju, to ja się tylko ciągle denerwowałem całym światem. Jakby psycholog miał dostęp do naszych głów to nie wiem czy by mi pozwolił startować w takim stanie psychicznym. Ale oczywiście Kubackiego nikt nigdy w tej kadrze nie słuchał. Kazali mi wyleźć i iść. Świetnie.

- Co ty Duduś, lewą nogą wstałeś? – zapytał się Sobczyk, łapiąc Kamila, gdy się wybił z platformy do imitacji. Stoch przybrał sylwetkę w locie, a potem wylądował na śniegu telemarkiem. 

- Krzywo – powiedziałem.

- Krzywo wstałeś? – dopytywał drugi trener.

- Kamil krzywo ląduje – wyjaśniłem, co miałem na myśli, przewracając oczami. – A trener, zamiast pilnować, się wydurnia i krzywo uśmiecha. 

Roześmiali się obaj, a ja sobie poszedłem. Rozumiałem, że taki Niunio chodzi z głową w chmurach i nuci pod nosem jakieś pseudoromantyczne piosenki, no ale zlitujcie się… dorośli faceci. No nic. Jak przyszła moja kolej, to usiadłem na dupie na belce i czekałem cierpliwie, aż Kruczek machnie mi chorągiewką. Chociaż na parę sekund będę mógł zapomnieć o tych moich wspaniałomyślnych kolegach. O! Pojechałem! Wybiłem się i ach! Poczułem wiatr we włosach. Wybiłem się prawidłowo i tylko na moje nieszczęście trochę mnie znosiło na prawy bok, no ale co tam. Skocznia szeroka. Narty nieco podniosłem, poczułem, że wiatr pod nartami mnie dalej niesie. I taaaak poleciałem. Bach! Telemark! Proszę państwa jak dla mnie to ja rekord skoczni pobiłem! No dobra, przecież żartuję. Ale spiker darł mordę, że do tej pory był jest to najdłuższy skok. A co tam, też mi się coś od życia należy, nie? Przynajmniej przez chwilę byłem z dala od moich problemów i głupawych uśmiechów kolegów wołających za mną te nieszczęsne słowo: „Duduś”. 

Wypiąłem dumnie pierś i uśmiechnąłem się szeroko do kamery i do wszystkich. A żebyście wiedzieli! Przyjdzie czas, że się w pas będziecie kłaniać przed Dejvim.


--

Witamy, sezon rozpoczęty, co prawda nie do końca po naszej myśli, ale nie ma co panikować. Trzeba wierzyć, że w Finlandii będzie lepiej :) :)
Megi

Sezon się zaczął to i nas nie mogło zabraknąć. Tradycji się musiało stać za dość i inauguracja nie jest taka jak byśmy sobie marzyli. My dalej wierzymy i trzymamy kciuki. A Wy?

Megi mnie namówiła, żeby spróbować napisać Dejvim. Ja mam z tym wielkie problemy, bo co tu dużo ukrywać... mimo starać i tak wyziera ze mnie Złośliwiec. Ja chyba nie umiem już innego Dawida napisać. Efekt oceńcie sami, najwyżej uznamy to tylko za eksperyment.

Ps. Dejvim zaczęłam pisać ja, ty go bardziej wymalowałaś, wypracowałaś, doszlifowałaś ;) I z Twojego Dawida wyszedł prawie Złośliwiec :P Każda z nas ma swoich chłopaków, którymi się nam dobrze pisze. Ale faktycznie zdajemy się na wasze opinie czy Dejvi wypadł jak wymalowany czy nie. Bo tak głupio, że tylko Stefek, Pietrek, a reszty brak, prawda?

Jeszcze zapraszam tutaj - na nowy rozdział do Maćka i Ani.

P.S. Ja naprawdę wierzę, że przyjdzie taki czas, że przed Dejvim będziemy się kłaniać w pas :)
Aria

P.s.s. I ja też. Ja też! I ja doczekam kiedyś takiej chwili! ;) 

poniedziałek, 10 listopada 2014

17. Gdy chodzi nie o to



[Piotrek]


Czasami to ja naprawdę nie rozumiem, co się w tej naszej kadrze wyprawia. Najpierw Maciuś od samego rana jak nienormalny do mnie wydzwaniał, żeby się dowiedzieć o której z Zakopanego wyjeżdżają, a później się okazało, że Ziobro sobie popsuł but. No powiedzcie sami, bo może to ja mam jakąś wyobraźnię ograniczoną czy co, no ale kurde. Jak można zepsuć but narciarski? I to w Boże Narodzenie? Nikt mi nie potrafił wyjaśnić, co właściwie Jasiek se zrobił z tym butem, więc gębę na sznur zawiązałem i usiadłem trochę zdezorientowany obok śpiącego Mustafa. Bo gadaj z durniami... Zerknąłem pytająco na Mańka i Prędkiego, ale ci tylko wzruszyli ramionami, jakby to było zupełnie normalne, że Kubacki jedzie na Turniej Czterech Skoczni wystrojony w piżamę w mikołaje. A podobno to ja mam nierówno pod sufitem…

- Duduś dostał prezent od babci na święta – powiedział Maniek poważnym tonem. Wbiłem w niego zaskoczony wzrok, bo co to on mi tu opowiada, a po chwili wszyscy wybuchli śmiechem. Aż dziw, że się Mustaf nie obudził.

Szturchnąłem go w bok, bo jak zwykle leżał rozwalony na dwa siedzenia, zajmując nogami połowę mojego miejsca, ale nie był łaskawy się ruszyć ani o milimetr, a wszystkie inne siedziska były zajęte.

- A może to robota jego narzeczonej? – zacząłem głośno myśleć, a wtedy Maciuś oderwał się od mojej torby z jedzeniem i spojrzał na mnie jak na głupiego.

- No co ty! Znasz Kubackiego. Wielce cwany i wygadany, ale po dwunastej. Życie go męczy, a nie narzeczona – podsumował Maciuś właściwym sobie tonem, a mnie ręce do ziemi opadły, jak to się mi zdarza na wspólnych obozach ze trzy razy dziennie. Co najmniej.

- Nie o tym mówię! – oburzyłem się. – Taki niby mądry, a jak wołami nie powiesz, to się nijak nie połapie! Jaśka narzeczona, matole! Mówię ci. Nie chciała zostać sama z dzieckiem przy piersi na Sylwestra, a ojca oglądać tylko w telewizji, więc but zepsuła. Na bank! – kontynuowałem z przekonaniem, ale szybko żem się przekonał, że nie było chętnych do nijakiej dyskusji. Kamil jak zwykle ze Stefkiem se gadał po cichu, Prędki założył słuchawki i czytał jakąś książkę, Biegun ze znudzeniem grzebał w telefonie, a Kubacki, jak to Kubacki, dalej spał.

- Mogę jeszcze jedną? – zapytał się Maciek znowu, wpatrując się w kanapki, które od Justyny, żonki mojej co ją kocham, na drogę dostałem, jakby go normalnie głodzili przez tydzień. A ja już straciłem jakąkolwiek nadzieję na inteligentną rozmowę. No jak ja mam żyć w tym kraju?

- Bierz…

Westchnąłem. Temu Mańkowi to potrzebna jest panna. I to na już. Jak nic trzeba znaleźć jakąś jedną głupią… Wróć! Chciałem powiedzieć odważną… Odważną dziewczynę, która z takim matołem wytrzyma…



[Marina]

Ze mną jest coś nie tak. Naprawdę coś nie tak. No bo ja miałam przecież już rzucić narty w cholerę, a jadę na ten cały Turniej Czterech Skoczni. I to przez kogo? Nie przez Stocha, nie przez Hulę ani nie przez geniusza Sobczyka. Nawet nie przez Marcina. Tylko przez Krzysia. Ten chłopak potrafi w mgnienia oka sprawić, że tracę mózg na amen i zmieniam zdanie w trymiga. Pięknie. Dobrze, że usiadł daleko ode mnie. W ogóle jakiś taki markotny cały dzień i prawie się do mnie nie odzywał. Nawet się zaczęłam martwić, że może się rozmyślił i nie chce już ze mną mieszkać w pokoju, ale sobie uświadomiłam, że on nie wie, że ja to ja. Myśli, że jestem Marcinem. Kolegą Marcinem. Coś czuję, że to będzie ciężki czas. Rozumiecie? W każdym razie wystarczył Krzysia głos, a ja już kupiona byłam, a to wcale nie było dobre. Nigdy nie lubiłam tracić kontroli. 

Chociaż, nie powiem, błagalne spojrzenie Stefanka przed świętami już zaczynało kruszyć moją twardą wolę, że jak mówię nie, to jest nie i już. Ten swoją drogą też jest udany. Powinien występować z tym swoim uśmiechem w jakiejś reklamie. Tylko koniecznie skierowanej do kobiet. Swoją drogą dobrze, że jeszcze nie odkrył, że ja tak od czasu do czasu to chyba przejawiam do niego miłość wielką platoniczną albo… jak w tym folklorystycznym zespole nucili? Aha, kocham cię miłością systematyczną liryczną, czy jakoś tak? W każdym razie Stefcia naszego nie da się nie kochać, nie? No chyba że chrapie jak teraz.

- Stefan! – zawołałam z wyrzutem, wychylając się do fotelu przede mną. Otworzył na chwilę oczy, zamrugał ze zdziwieniem, a widząc moją wkurzoną minę tylko się roześmiał. A potem zwinął swój polar, włożył go sobie pod głowę i oparty o szybę znów usnął. Faceci…

Rozejrzałam się po busie. Miałam w końcu trochę spokoju przez chwilę, bo wszyscy spali w najlepsze. Pewnie się zmęczyli nieustannym naśmiewaniem się z Dudusia. W końcu ileż można? No, ale z drugiej strony co się dziwić? Zasłużył! Sama tak się śmiałam, że myślałam, że pęknę. Potem sobie obiecałam, że nie zmrużę oczu, bo nie mogę przegapić tego, co Kubacki powie jak się obudzi. Nie mogę i już. 

Komicznie wyglądał w tej piżamie. Swoją drogą zastanawiałyście się kiedyś w czym taki Kubacki śpi? Bo ja bym sobie dała rękę uciąć, że w samych gaciach! A tu czar prysł, bo śpi w piżamie w mikołaje… Może tylko w święta? Buahaha. Następnie przeniosłam wzrok na drzemiącego obok mnie Macieja. Aż za dobrze pamiętałam, że ten to sypia w samych slipach. Przełknęłam ślinę, czując, że moje policzki się rumienią i zaczęłam wypatrywać Krzyśka. Siedział niestety trochę za daleko. Ciekawe jak wygląda jego nocny strój… Pięknie! Niedługo się przekonam. Jak to do mnie doszło, to aż mi coś wewnątrz brzucha zatańczyło, więc szybko przestałam patrzeć w tamtym kierunku. Pietrek! Ten na bank śpi w piżamie! Pewnie ma taką granatową albo bordową w kratę! Na guziki! Do niego mi to pasuje idealnie. Justyna mu kupiła, zapakowała do walizki, a temu wszystko jedno. Bo Kamil to pewnie sypia w dresie i białym podkoszulku. Albo T-shircie reprezentacyjnym. Za to Stefan na sto procent w swoich szarych gaciach! Mogę się założyć! Tylko ciekawe jak odróżnia które galoty są do spania, a które do chodzenia, a które odświętne. Tak wiem, okropna jestem. No ale czy to nie jest fascynujące? A wy co myślicie? 

O! Chyba się obudził! Usiadłam na skraju fotela, żeby mieć lepszy widok. Kubacki podniósł się do pozycji siedzącej, przetarł oczy, a potem zmierzył nieprzytomnym wzrokiem całe otoczenie, jakby się zastanawiał czy to jawa, czy jeszcze nie.

- Kurde, matoły – mruknął. – Wszędzie matoły…

Westchnął zrezygnowany i opadł na oparcie. I już myślałam, że to koniec przedstawienia, gdy się nagle zerwał do góry jak oparzony, aż przydzwonił kudłatym łbem w sufit. Potem rzucił się gwałtownie do wyjścia i chyba nie wyczaił, że obok spał skulony Piotrek. Runął więc na niego jak długi w ten sposób, że Duduś leżał na wściekłym Żyle, a rozczochrany dudusiowy łeb wylądował wprost na kolanach Kota. 

- Komu odbiło całkiem?! – wrzasnął Kot i gdyby nie zrobił tego wcześniejszy łomot, to na bank kadrowy maruda by obudził całe towarzystwo. 

- Przecież ja do Planicy jadę – jęknął tymczasem zaspany Mustaf, nie zwracając uwagi na śmiechy, jakie dobiegły z przodu i z tyłu busa. Blondyn rozglądał się wokół przestraszony jak przedszkolak, który zgubił się na wycieczce. Z trudem powstrzymałam śmiech.

Biedny Duduś. 


[Stefan]

Dawno mnie tak droga nie zmęczyła. Najpierw komedia z Jaśkiem, potem z Mustafem, a potem przed połowę drogi komedia z Dawida. Nasz bus nie należy do najwygodniejszych, ale trudno. Nie chciałem narzekać. Pokręciłem się trochę i w końcu zasnąłem, ale zaraz ze snu wyrwały mnie śmiechy. Znowu się nie wyśpię i będzie na mnie, że niby nie umiem skakać. Dobrze, że kwalifikacje dopiero jutro. No tak. Kubacki się obudził i znowu z niego mają polew… No dobra. Nie MAJĄ, a MAMY. Nie da się na niego patrzeć i się nie śmiać. Nawet moja córcia by takiej piżamy na siebie nie włożyła…

- Kubacki to by mógł reklamować pastę do zębów – przekrzykiwał wszystkich Piotrek. – Stałby w tej piżamie, trzymał szczoteczkę przy gębie i mówił: „Na święta. Zęby jak śnieg białe”.

- Albo jak gryka – wtrącił Kot.

- Jaka znowu gryka? – spojrzał na niego zdziwiony Piotrek.

- No gryka jak śnieg biała – powiedział Maniek. 

Pół autobusu się roześmiało, a drugie pół nie. Widać kto się nie uczył do matury. Kubacki zacisnął zęby, skrzyżował ręce na piersiach i wpatrywał się w okno, co chwila masując czubek głowy, który dalej musiał go boleć.

- Albo inaczej: „Myj zęby, będziesz wielki” – dodałem. No po prostu nie mogłem się powstrzymać.

- Nie bądź taki dowcipny, bo ci zęby wypadną – burknął Kubacki i popchnął Piotrka, żeby go przepuścił, bo postanowił zmienić miejsce. Gdy tylko stanął między siedzeniami, to akurat Sobczyk przyhamował mocniej i Piżamkowy Potwór poleciał do przodu. Wprost w ramiona trenera.

- Ja zwariuję – westchnął Kruczek.

Maciek przesiadł się do Żyły, więc ja raz dwa, wstałem z miejsca, nim Kamil mnie ubiegł i poszedłem do Mariny. Wreszcie mogłem rozprostować nogi. Mała miała nos wściubiony w telefon. Gdy usiadłem koło niej to spojrzała na mnie pytająco. 

- Co jest? – zapytałem. 

- Nic – powiedziała. 

- Aha – mruknąłem. Ale nie jestem taki głupi, żeby nie wiedzieć, że coś jest nie tak. Skręciłem szyję, żeby spojrzeć do tyłu. Biegun nie śmiał się z innymi, tylko wpatrywał się w widok za szybą. Oho. Coś się szykuje.

- Chyba musimy pogadać – szepnąłem do dziewczyny cicho. – Wiesz, jak się boisz mieszkać z Krzyśkiem, to zawsze możemy się zamienić. Pogadam z Kamilem i możesz dzielić pokój ze mną.

Uśmiechnąłem się uprzejmie, a ona śmiesznie zmarszczyła nos.

- O niczym innym nie marzyłem… – powiedziała swoim śmiesznym, chłopięcym tonem, rzuciła mi chłodne spojrzenie i ponownie zajęła się telefonem.

A przecież ja tylko chciałem być miły.


[Marina]

Jeżeli Stefan myśli, że taki ze mnie tchórz, to się grubo pomylił. Aż westchnęłam z oburzenia. Weszłam do mojego pokoju, tfu… naszego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Krzysiek ze słuchawkami w uszach siedział na łóżku i oglądał coś w skupieniu na swoim laptopie. Tylko machnął mi na powitanie. Jakiś taki dziwny był cały ten dzień. Westchnęłam cicho, udając, że porządkuję rzeczy na szafce, a tak naprawdę to kątem oka starałam się podejrzeć co robi i czy się na mnie patrzy. Nie no, zwariowałam do reszty. Przecież widzieliśmy się dwadzieścia minut temu, więc to normalne, że nie rzuca mi się na szyję na powitanie. Kurde. Jestem Marcinem. Lepiej, żeby się Krzysiek na mnie nigdy nie rzucał. A co on taki nie w humorze? Zebrałam się w sobie, dochodząc do wniosku, że jak nie zapytam to się nie dowiem.

- Hej, Krzysiek! – zawołałam, przekrzykując jego muzykę. 

- Hmm?

- Mów zaraz o co chodzi! – zarządziłam, przysiadając się do niego, jak najlepszy kumpel. A przynajmniej tak, jak sobie wyobrażałam, że kumpel by usiadł. – No słucham.

- No o nic nie chodzi – powiedział cicho. A potem westchnął. Zapadło milczenie i już myślałam, że to by było na tyle z tej naszej kumpelskiej rozmowy, gdy Biegun podniósł wzrok na mnie, potem szybko spuścił oczy i w końcu wydusił: - Słuchaj… A Marina… twoja siostra. No czy ona… coś mówiła o mnie? Może?

- Nie – powiedziałam szybko. No przyznaję się. Spanikowałam i nie zdążyłam walnąć się w głupi łeb. Krzysiek spuścił oczy, a ja sobie mogłam tylko pogratulować głupoty. – Znaczy tak. Wspominała… coś – zaczęłam się jąkać. – No ale nie mogę powiedzieć.

Spojrzał na mnie pytająco.

- No tajemnica – powiedziałam, starając się brzmieć jak Marcin najbardziej jak się tylko da. – Obiecałem. 

Zmusiłam się, żeby się uśmiechnąć. A nawet puściłam mu oko. No ładnie. Umrę od takich rozmów. Zastrzelę się. Mogłam się zgodzić mieszkać ze Stefanem! Myśl, Marina, myśl! Zerknęłam na zegarek i powiedzmy sobie szczerze godzina była młoda. Trzeba było coś wymyślić, żeby znowu nam się nie zebrało na kumpelskie zwierzenia, bo to się na pewno dobrze nie skończy. Myśl, Marina, myśl!

- Jesteś głodny? – zapytałam beztroskim tonem.

- Też ci nie smakowała ta… trawa w cieście?

Zaśmiał się w końcu tak, jak przystało na Krzyśka Bieguna. 

- Paskudztwo – skrzywiłam się teatralnie. – A widzisz. Ja ci przecież wiszę pizzę za tę matematykę. I to dużą, bo Marina też zachwalała naukę z tobą!

Albo mi się zdawało, albo się zmieszał.

- Trzeba pogadać z trenerem – ogłosiłam szybko. – Może można by było wyjść obok do knajpy, nie? 

Skoczek kiwnął głową i posłał mi uśmiech, aż mi się zrobiło miło. Długo go namawiać nie trzeba było, więc odetchnęłam z ulgą, że dzielenie z nim pokoju nie będzie takie straszne, jak to sobie wyobrażałam. W sensie nie że negatywnie straszne. Tylko że… On i ja… Ech. Lepiej już chodźmy na pizzę jak kumpel z kumplem. Już mieliśmy się kierować do windy, gdy mnie Krzysiek nagle chwycił za bark.

- Trzeba wyskoczyć po resztę! Kruczek wtedy nam nie zabroni na mały wypad.

Cholera! Z tymi matołami? Znaczy się wróć! Nie mam nic do Piotrka, Stefka, Stocha, Kota czy nawet obrażonego na cały świat Kubackiego. No, ale no… Mam dodatkowo zacieśniać więzi i z pozostałymi? Chociaż z dwojga złego, lepsi oni niż Ziobro. Cóż. Trudno. Z rezygnacją obskoczyłam z Biegunem wszystkie pokoje, żeby wytargać za fraki kolegów. Na środku korytarza zrobiło się małe skupisko. Oczywiście wszyscy gadali jak najęci w kółko i jeden przez drugiego krytykowali tę paskudną kolację. Tylko Duduś z wyrzutem wymieniał listę rzeczy, których nie ma: … szczoteczka do zębów, spodnie dresowe na trening… i tak dalej. Maciek przewracał oczami i widać było, że jest zły. Reszta zaczęła się wykłócać kto idzie do Kruczka oznajmiać, że robimy sobie mały wypad. 

- No ja na pewno nie idę! – odburknął Kubacki. Dalej się boczył o tego Dudusia, piżamę, szczoteczkę do zębów i w ogóle o wszystko. Jak na złość go jeszcze dokwaterowali do Macieja i Piotrka. Ot tak, żeby było śmiesznie, bo nas tym razem była nieparzysta liczba.

- Mnie zawsze wysyłacie, więc pora na kogoś nowego – odparł naburmuszony Kot. Jemu też się nie podobało to mieszkanie z Kubackim. Pewnie miał już przed oczami to stukanie w klawiaturę przez całą noc. 

- Może załóżcie sobie Stowarzyszenie Markotnych i Wiecznie Niezadowolonych Skoczków? – spytał ze śmiechem Żyła i nagle przyklasnął głośno dłońmi. – Wiem! No bo słuchajcie mnie wszyscy, Stocha i Hulę to nie wypada, bo stare pryki. Ja jak pójdę to Kruczek pomyśli, że libację chcemy zrobić. Biegun na Letnich Grand Prix nam załatwił piwo, więc wiem! Chrzest bojowy musi przejść Marcin! – uśmiechnął się do mnie, a ja jak Boga kocham miałam ochotę zabić Pietrka. Niby złote serce ma, ale rozumu zero. Null. 

- Mało podpadłem trenerowi? – odparłam niezbyt przekonana do pomysłu, aby to właśnie mnie wydać na pożarcie trenerom. 

Ale wszyscy już stali uśmiechnięci od ucha do ucha, więc wiedziałam, że po ptokach. Już mi za nic nie popuszczą.

____________

Witamy!

Tak, wiemy! Trochę nas tu nie było...
Złożyło się na to szereg różnych sytuacji w naszych życiu.
Wena nie uciekła, za to czas i obowiązki stawały nam na przeszkodzie, ale powracamy!
Z pomysłami, żartami i samą perspektywą, że skoki powracają na nowo za dwa tygodnie.
Cieszycie się?
Bo ja bardzo, tylko zimy brak i oby nikt nie prognozował plot, że ciepło ma być do lutego!
Zima musi być, bo jak to Zakopane 2015 bez śniegu?
W takim razie nie przynudzając, wrzucamy Manię i kochanych matołów i życzymy miłego czytania oraz przyjemnego weekendu!
Megi

Jesteście jeszcze?  Dziękujemy tym cierpliwym i pozdrawiamy. Ja osobiście dziękuję tym, którzy mnie mobilizowali i pilnowali, żeby w końcu napisać ten rozdział.
Czujecie, że te skoki są już blisko? Tuż, tuż... 
Aria

P.S. Musiałam się trochę ponabijać z Macieja :D




sobota, 2 sierpnia 2014

16. Śpiąca królewna




[Marina]

Konkurs konkursem i po konkursie. Najważniejsze, że podium polskie i to z jakim akcentem! Wszak miło było patrzeć na Kamila, no i nawet na Jaśka, jak odbierają gratulacje. I nie ukrywam, że i mnie lekkie ukłucie zazdrości dopadło, bo kurczę blaszka tak niewiele brakowało, a mogło być całe podium biało-czerwone, nie? Ale by w ojczyźnie przeżywali! Normalnie na rękach by trójcę najlepszą nosili! W sumie nie tak całkiem źle było udawać tego mojego brata łamagę, wszak w przebraniu porywalizowałam sobie z facetami i nie miałam czego się wstydzić. Ba, skakałam lepiej od niektórych wybitności. Gdyby się tylko dowiedzieli to byłby sajgon na całego! A tak odsunę się w cień i niech sobie tej mój nielot Marcin skacze. Tylko niech ma formę, żeby się nie okazało, że ten przybrany Marcin, a ten prawdziwy to dwie różne osoby. Chociaż nie mój problem. Mnie rwało już do domu żeby w spokoju spotkać się na Skypie – a w końcu i osobiście – z Krzysiem. Dacie wiarę, że normalnie recytowałam z pamięci definicje? Tak się przyszykowałam, bo przecież nie wypadało, żeby kolega mojego brata się mnie wstydził, poświęcając mi swój wolny czas. Czuję, że ta cała matematyka to będzie mój ulubiony przedmiot!

Z tej całej radości spakowana byłam pierwsza, jak nigdy. W recepcji siedziałam gotowa z wszystkimi torbami, że aż co po niektórzy to się zastanawiali, czy aby przypadkiem nie mam gorączki, bo przecież ja to „zawsze” muszę coś wymodzić i wychodziło, że Prędki zawsze był ostatni. No chyba że oni się umówili, żeby przyjść później, a Prędki lizus się wychylił. To wtedy był pierwszy. I tak źle, i tak niedobrze. Nawet nie zauważyłam, że Kamil jako drugi ze wszystkim w pełni gotowości przysiadł się do mnie, chcąc mi dotrzymać towarzystwa. Od kiedy wie, że jestem dziewczyną to czasami naprawdę dziwacznie się zachowuje. Pochylił się nieco w moją stronę i ni z gruchy, ni z pietruchy zaczął ze mną rozmawiać.

- To prawda, że dzisiaj ostatni raz z nami skakałaś? – szepnął konspiracyjnie, a mi nie pozostało nic innego, jak przytaknąć głową. Jeśli myślałam, że to koniec to byłam w błędzie, ponieważ nasz lider jakby się dodatkowo rozkręcił – Szkoda, miałem nadzieję, że będę mógł cię lepiej poznać, ratować twój tyłek w różnych opałach i co najlepsze móc porywalizować z tobą. Całkiem dobrze ci idzie skakanie z nami. 

Patrzyłam na Kamila z niemałym zdziwieniem, bo albo mu to zwycięstwo poprzestawiało coś w makówce, albo Pieter znowu herbaty pomieszał i lider wypił gwinta z prądem, za którym notabene nie przepada. Chrząknęłam spokojnie, chcąc ukryć zdziwienie, bo z jednej strony to bardzo budujące, kiedy słyszysz z ust Mistrza Świata, że ma motywację i chęć zdrowej rywalizacji z tobą, ale z drugiej strony… no naprawdę męski mózg i psychika nie są stworzone do rozumienia takich istot jak my, niewiasty. A jeśli takowy się znajdzie, który zrozumie nasz tok myślenia, to proszę naukowców i wszystkich organizatorów wszelakich nagród o wręczenie mu takiej figurki i wyróżnienia, by cały świat wiedział, że nie jesteśmy osamotnione w naszych osądach. No ale wróćmy do sedna, bo zboczyłam trochę z tematu. Po chwili do naszego towarzystwa przyłączyli się Stefan i mój cudowny Sobczyk z uśmiechem na twarzy. Widziałam, że swoje porachunki sobie załatwił, bo wyglądał jakby trafił w totka. Już miałam otworzyć usta, by zadać pytanie czy problem rozwiązany, gdy nasze towarzystwo rozrastało się do niebotycznych rozmiarów w postaci całego sztabu, ponieważ Kruczek miał dla nas informację. 

- Zanim wrócimy do Polski chciałbym ogłosić już teraz, kto pojedzie szukać formy, a kto już teraz ma się regenerować i pamiętać o treningach przed Turniejem Czterech Skoczni. Do Planicy to jedzie Kubacki, a Stoch, Kot, Hula, Żyła, Ziobro i oczywiście Prędki na Turniej. Muszę tylko z Maciusiakiem dogadać się kogo wziąć z juniorów. I pamiętać o jednym, mogę zmienić zdanie w ostatniej chwili jak zobaczę, że coś się zmieniło.

I już wiem, że ostatnie zdanie było raczej skierowanie w moją stronę. Pokiwałam grzecznie głową, że doszło do mnie niepisane ostrzeżenie od trenera, że mnie wykopie jak dostanę kolejną pałę z matematyki, ale to już chyba nie mój problem, nie? Sam Marcin sobie będzie musiał poradzić z bałaganem, który mu zostawiłam. Wszak pozostała część ekipy się rozeszła po swoje bagaże, gdy ja poczułam jak Hula mnie klepie.

- No to widzisz mała, wziąłem się do roboty i będziemy skakać w trójkę na Turnieju – odparł, a ja spojrzałam na niego, jakby powiedział coś, czego ja po polsku nie byłam w stanie zrozumieć. Chrząknęłam cicho, bo widząc jego radość, zaczynałam mieć wyrzuty, że musiałam kolegę sprowadzić na ziemię.

- No raczej nie ze mną – odpowiedziałam spokojnie, dając mu czas na przetrawienie tej informacji i tylko ujrzałam jak Stochowi uśmiech z twarzy schodzi, a Sobczyk zaciska nerwowo usta. Znów spojrzałam na Kamila. Zniknął ten błysk w oku, który mu zawitał od momentu, gdy wiedział, że jestem dziewczyną. Chwila moment, nie patrz tak mnie! Nie zgadzam się. Czemu czułam, że zaraz sama przewrócę oczami i odpowiem „No dobra, poskaczę z wami dalej”? Zaprzeczyłam szybko głową, próbując wyrzucić z siebie widok Stefana i Kamila, ale na nic się to zdało. Hula dostrzegając, że jesteśmy sami objął mnie nie jak kolegę, tylko tak, że jakoś zakleszczył mnie w swoich ramionach. Ja rozumiem, że jest mi wdzięczny za wsparcie, ale nie tak przy wszystkich… Znaczy się przy reszcie ekipy, bo jeszcze zdążą sobie przykleić do mnie kolejną etykietkę.

- Marina no raczej z tobą! Będę skakał przy twoim boku, tak mi Marcin…. – zastygłam w ułamku sekundy, wyrywając mu się z objęć.

- Co Marcin? – spytałam ostrzejszym głosem, czując, że prawda, którą zapewne mi zaraz wyjawi, sprawi, że wybuchnę. Na pewno. Wszak tylko mój brat wie, jak skutecznie wyprowadzić mnie z równowagi.

- To ty nie wiesz? – spytał zdziwiony Kamil, a ja zezowałam na całą trójkę. Sobczyk był milczący i tylko przyglądał się mojej postawie.

- Zabiję cię! – wycedziłam w jego stronę, nie panując nad swoim głosem, ale starsi koledzy skutecznie mi zagrodzili dostęp do niego. – Nie taka była umowa! Engelberg i koniec tej całej maszkarady!

- Marina proszę cię, nie krzycz – prosił spokojnie Stefan.

- Jeszcze cię kto usłyszy i po ptokach – wtrącił Kamil z lekkim uśmiechem.

No błagam cię, Hula! Jak ty możesz być spokojny i prosić mnie bym nie krzyczała, a ty liderze kolaborancie jeden, spiskowcu przeciwko mnie! Nie dam się, nie, nie i jeszcze raz nie. Ja dotrzymuję słowa co do umowy, a to, że Sobczyk z Marcinem już nie, to nie mój zakichany interes.

- Nie! – obruszyłam się niczym dziecko i odwróciłam się od nich plecami, spoglądając na długi korytarz hotelu. Jak mnie teraz kręciło, żeby iść do Kruczka i mu się wypłakać. Z pewnością by mnie zrozumiał.

- Pojawiły się komplikacje przy rehabilitacji. Marcin sam nie może tego przeżyć i prosi o czas – odezwał się mój pierwszy trener zdrajca.

- Nie! – warknęłam. – Skakanie, przebieranie, zaliczanie za niego, a pomyślał kto, co dla mnie można zrobić? 

- To chciałabyś coś? – spytał zdezorientowany Stefan.

O mamo! Boziuniu! Moja cierpliwość się kończy i już miałam zacząć wrzeszczeć na kumpla.

- Pewnie, że chciałabym multum rzeczy, których nie mogę wykonywać bo…bo…bo gram faceta! Pewnie, że chciałabym się porządnie wyspać, ale przecież nie mogę. Chciałabym wreszcie rozpuścić swoje włosy i się wymalować. Mówić swoim głosem, a co najlepsze chcę być sobą. No i pójść wreszcie na randkę! – dodałam z łamiącą rezygnacją, bo przecież i tak nie wiedzą, że na randkę to nie mam z kim iść, ale pal licho. 

- Oouu – wyrwało się Stefanowi, a jeśli dalej próbował coś powiedzieć to skutecznie przerwał mu dźwięk sygnału w telefonie Kamila. Odebrał i zdziwiony spojrzał na mnie.

- Tak, jest. No. Pewnie nie wziął telefonu…. Ale jesteś pewny, że chcesz z nim teraz rozmawiać? No bo wiesz… Marcin ma chwilowe załamanie. Na własną odpowiedzialność? Dobra, już ci go daję – wyjaśnił, a potem bez słowa podał mi swój telefon. – Kolega do ciebie w sprawie interesu.

Czyli w tej całej złości jest ktoś czwarty i mam teraz dalej grać Marcina?! Czy ten świat choć trochę jest dla mnie sprawiedliwy? Ja rozumiem, że chodzącym aniołkiem to ja nie jestem, nie każdy mnie kocha i lubi, szczególnie jeśli tyczy się to mojego charakteru, ale więcej wciągniętych w ten cały cyrk osób nie zniosę. Tym bardziej, że moje przypuszczenia kręciły się, że to wcale nie kolega, tylko Kamil kombinator pewnie mojego brata wrabia w kolegę. 

- Czego?! – odburknęłam niegrzecznie do słuchawki. 

Ale to co usłyszałam albo ten, kogo usłyszałam sprawił, że chwyciłam głęboki oddech. I tylko czułam, jak moje zmarszczone nerwowo brwi zaczynają się rozluźniać, wąskie usta zaczynają rosnąć z niemałym uśmiechem, a policzki zaczynają mnie piec gorącym strumieniem wypieków. Dostrzegając jednak znikomą ulgę u Sobczyka, zacisnęłam mocno szczękę i odwróciłam się brzydko od kolegów. 

- Hej Marcin! – usłyszałam jego ciepły głos i ja nie wiem jak on to robił, że moje serce całe topniało. Ja cała topniałam, gdy tylko słyszałam ten głos. 

- No hej, Krzysiek. Co się dzieje?

- Chciałem ci tylko powiedzieć, że jadę!

- O, a gdzie? – zapytałam zdezorientowana.

- Marcin, no jak gdzie? Jadę z wami! I już załatwiłem, że kwaterę mam z tobą. 

- Ze mną? Na Turnieju? – spytałam i wierzcie mi lub nie, ale żołądek mój chyba żył w jakimś innym świecie, bo bawił się w swoim dzikim tańcu cza-cza. No bo super, ale nie wiem, co jest gorszego niż przebywać z nim sam na sam...

- Więc wiesz, jak masz jakieś pały z matmy do poprawy to się pouczymy wspólnie. Do zobaczenia!

Pouczymy. Blisko. Ze sobą. Tylko my dwoje. I byłabym dalej w szoku z moim zamroczonym mózgiem, gdyby nie to, że Kamil stanął przede mną z zatroskanym spojrzeniem. Po chwili dostrzegłam też Sobczyka i Hulę.

- Co się stało? – spytał przyjaciel Stocha, a ten wzruszył ramionami.

- Krzysiek dzwonił. 

- To dlaczego Marina cała zastygła? – spytał Sobczyk, ale któryś go trącił łokciem w bok.

Niby słyszałam ich głosy, ale świadomość, że Krzysiu jak Kot może mi paradować w ręczniku po pokoju… STOP! Otrząśnij się dziewczyno! Puknij się w ten głupi łeb! I chyba moja głowa zaczęła pracować z ciałem, ponieważ z własnej nieprzymuszonej woli poczułam jak czoło mnie boli. Rzuciłam obrażone spojrzenie Grzegorzowi i na odchodne burknęłam: 

- Niech wam będzie. Skaczę do Zakopanego!


[Maciej]

Stałem jak głupek na tym parkingu od dziesięciu minut, a dalej było pusto. Zawsze jest na mnie, że się spóźniam, więc z dobrej woli poświątecznej wstałem wcześniej i przylazłem na czas, to jak na złość nikogo nie było. A może zmienili miejsce zbiórki za moimi plecami? To byłoby do nich podobne! I kolejny raz będzie, że Kota znowu nie ma. Położyłem walizkę na ziemi i usiadłem na niej, wyjmując z kieszeni telefon.

- Piotrek? – zapytałem, bo ktoś telefon odebrał, a nie odezwał się ani słowem.

- A kto ma być, jak do mnie dzwonisz? – ziewnął Żyła.

- To co nic nie mówisz?!

- Bo mi się nie chce rano – wyjaśnił zupełnie bez obciachu. Że też się nie domyśliłem!

- Czemu nikogo nie ma? – zapytałem, chociaż powoli traciłem nadzieję, że się czegoś od niego dowiem. – O której była zbiórka w Zakopanem?

Jęknął, westchnął, więc chyba wstał z łóżka i gdzieś poczłapał, pewnie do budzika. 

- Wychodzi na to, że… już – ogłosił po chwili beztrosko.

- To czemu jeszcze nikogo nie ma?

- A co mnie głowę zawracasz? – zapytał zaczepnie. – Czy ja jestem szefem zbiórki?

- Bardzo dziękuję za pomoc! – zawołałem zniecierpliwiony i rozłączyłem się bez pożegnania. Fakt, mogłem zadzwonić do kogoś innego, bo przecież Piotrka zgarniemy sprzed domu dopiero w Wiśle, więc nic dziwnego, że jeszcze spał. No, ale dalej byłem w punkcie wyjścia. Kamil nie odbierał, bo pewnie był zajęty żegnaniem szanownej małżonki, z resztą matołów to nawet nie było co gadać, więc zacząłem obdzwaniać sztab szkoleniowy. Trudno, najwyżej będą się drzeć, że nie słuchałem ogłoszeń parafialnych. Dopiero Grzesiek był łaskawy nacisnąć zieloną słuchawkę.

- No co tam znowu? – zapytał na wstępie rozkojarzonym głosem, a mnie ręce opadły aż do ziemi. Piętnaście minut temu miał być wyjazd, tylko ja jeden gotowy do drogi, a ten się pyta: „Co tam?”!

- Gdzie są wszyscy?!

- W Spytkowicach – powiedział trener, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Jasiek popsuł sobie but.

- But? – zapytałem głupio po chwili, bo już sam nie bardzo wiedziałem, co jest najbardziej absurdalne w tej całej sytuacji. Powiecie, że przez tyle lat powinien był się przyzwyczaić, ale naprawdę dalej czasami zupełnie ich nie ogarniałem. – Jaki but?

- A w jakich skaczecie? W gumiakach?

Postanowiłem nie dopytywać. Miałem w nosie buty Ziobry zepsute bądź nie. Ważne, żebyśmy w końcu pojechali na ten Turniej, bo zaraz zapuszczę korzenie na tym parkingu. Ale oczywiście nie dowiedziałem się kiedy wyjeżdżamy, bo wszyscy byli zajęci Jaśkiem idiotą. Jak można zepsuć sobie but w święta Bożego Narodzenia? Co on z nim robił? Po chwili, chcąc nie chcąc, zostałem poinformowany, że sprawa poważna, bo nowy dostarczą za dwa tygodnie najwcześniej, a w jednym bucie skakać się nie da i jesteśmy w kropce. To znaczy Ziobro jest, bo ja to akurat się tym najmniej przejmowałem. No chyba że przez geniusza spóźnimy się na pierwszy konkurs. 

- No ale od patrzenia to chyba się nie naprawi – westchnąłem przeciągle. 

I dostałem za swoje. Kazali mi siedzieć na tym parkingu i obdzwaniać po kolei wszystkich matołów z kadr i klubów czy któryś nie ma przypadkiem butów narciarskich w odpowiednim rozmiarze do pożyczenia. Jak się pewnie domyślacie, nikt nie miał.

Czterdzieści minut później przyjechali. Już nawet nie chciało mi się komentować tego absolutnego braku poszanowania mojej osoby. Wszyscy sobie bez słowa do Ziobry na ratunek pojechali, a o mnie nikt a nikt nawet nie pomyślał i nikt mnie nie raczył poinformować. A mogłem dojeść śniadanie w spokoju. Moje zastrzeżenia zignorowano, a Sobczyk tylko dodał, że myśleli, że nim przyjdę, to już wszystko załatwią. Ale nie załatwili, więc pojedziemy do Oberstdorfu bez Jaśka Kopciuszka. Wpakowałem się zaraz do busa, bo już dosyć wymarzłem od rana i usiadłem obok Prędkiego, który właśnie zajadał kanapkę. Natychmiast sobie przypomniałem o moim bułeczkach, które dalej leżą na stole. A było mamy słuchać i spakować wczoraj! Musiałem mieć naprawdę biedne spojrzenie, bo Prędki zerknął na mnie pospiesznie, a potem odjął sobie tę kanapkę od ust i wyciągnął w moją stronę:

- Chcesz? 

Odruchowo chciałem odmówić, bo nie jestem aż taka sierota, żeby kolegom kanapki wyżerać, a poza tym w Wiśle wsiądzie Piotrek, który na pewno będzie miał całą siatę jedzenia od Justyny i na pewno by się podzielił. No ale nie zdążyłem pokręcić głową, bo mój żołądek wyraźnie zdradził, że mam na tę kanapkę smaka. Przyjąłem więc bułkę od Marcina i podziękowałem grzecznie, a wtedy dostałem sms od Pietera: ZIOBRO NIE JEDZIE! Obudził się geniusz rychło w czas…

- Klimek przepadł – ogłosił Klimowski, przysiadając się obok Łukasza. – To co? Dzwonimy do Kubackiego.

- Nie odbiera – wtrąciłem, przełykając kolejny kęs. Swoją drogą naprawdę dobra kanapka, pewnie mu mama robiła. A do Mustafa trzy razy dzwoniłem, bo przecież mi wszystkich nękać kazali, nie patrząc na to, że mieliśmy poświąteczny poranek.

- Co może robić Dawid o dziesiątej w wolny dzień? – zapytał Kruczek, odwracając się w naszą stronę. Każdy uśmiechnął się pod nosem, bo domyślaliśmy się odpowiedzi. Na bank idiota śpi!

- Jedziemy do Szaflar! – ogłosił trener. Sprawdził jeszcze czy wszyscy się do busa zapakowali i z piskiem opon ruszyliśmy w stronę Nowego Targu.

Kilkanaście minut później podjechaliśmy pod jego dom. Oczywiście kolejnych trzech telefonów nie odebrał, bo po co. Drzwi były zamknięte i na pierwszy rzut oka wyglądało, że nikogo nie było, ale nauczony doświadczeniem od razu spojrzałem w stronę jego okna. Zasunięte! Na bank śpi. Zaraz skręciłem do przedsionka i ku zdziwieniu Prędkiego wsadziłem rękę w doniczkę na parapecie.

- No co? Znamy się nie od dziś – zaśmiałem się do niego, bo ta kanapka trochę poprawiła mi humor. Wyciągnąłem klucz i podszedłem do drzwi. Raz, dwa i zamek się otworzył, więc wytarłem buty o wycieraczkę i wszedłem do środka, a za mną Marcin. Reszta w najlepsze siedziała sobie w busie, jak łatwo można się domyślić. 

-Muuuuuustaf – zawołałem, rozglądając się po domu. Trochę dziwne, że nikogo z rodziny nie było. Prędki zniknął w kuchni, a po chwili moją uwagę przyciągnął jego śmiech.

- Duduś! W lodówce masz obiadek, więc sobie odgrzej. Wrócimy wieczorem. Mama! – przeczytał Młody na głos, a wtedy i ja się roześmiałem. Duduś! Chłopaki padną jak im powiemy. Szkoda było czasu, więc od razu poszedłem do jego pokoju. No oczywiście! Śpi królewna Roszpunka!

- Wstawaj, Duduś!!! – ryknąłem, a ten się tylko przewrócił na drugi bok. Prędki westchnął, przypominając mi o swoim istnieniu. Rzuciłem mu klucze i wytłumaczyłem jak ma dojść do komórki, w której Mustaf trzymał sprzęt.

- Mówiłem, że znamy się nie od dziś – wyjaśniłem. – Spakujcie sprzęt z chłopakami, a ja go doprowadzę do porządku.

Prędki poszedł, a ja zerwałem z Dawida kołdrę i zmusiłem by wstał. Spojrzał na mnie jakby ujrzał smoka wawelskiego, ale co się dziwić. Wyglądał jak niedźwiedź zbudzony w ziemie ze snu.

- Zbieraj się! Jedziesz za Ziobrę na Turniej! – powiedziałem powoli i wyraźnie. Gapił się na mnie nieprzytomnym wzrokiem, więc westchnąłem i zacząłem rozglądać się po pokoju. Może mamy tyle szczęścia i się leń przebrzydły nie rozpakował po Engelbergu? No ale niestety! Mamusia przez święta zadziałała i wszystkie rzeczy Dudusia leżały wyprasowane i poskładane równiutko w kosteczkę w szafie. – Pakuj się! – rozkazałem, ale gdy spojrzałem ponownie w jego stronę, to ten bezczelnie spał oparty o szafę. Zaraz zabiję na miejscu, będziecie mi świadkiem! Cóż, już trochę życie znam. Wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Chwyciłem wściekły walizkę i rzuciłem mu na łóżko. Przynajmniej będę miał pewność, że się tam nie położy. 

I co ja mam mu zabrać? Na początku znalazłem bluzę kadrową, więc wrzuciłem na samo dno. Później ze trzy podkoszulki. Trudno, będzie musiało mu wystarczyć. Majtkowa czapka! Koniecznie! Znalazłem jeszcze drugą, więc też wziąłem, niech matoł ma. Wyjąłem szufladę z bielizną i skarpetkami i wrzuciłem do torby całą jej zawartość, bo co ja mu będę wybierał? Jeszcze jakieś gacie! Przez fotel wysiały te jego ulubione – obciachowo-zielone. Upchałem je w walizce i wróciłem do szafy, bo by wypadało znaleźć coś normalnego. Nie daj Boże wygra i co? Będzie wyglądał jak ostatni burak w jaskrawych gaciach i majtkowej czapce. No ale nie było nigdzie innych, więc machnąłem ręką. Wystarczą mu te obciachowe! Nie mój problem. Dobra, piżamę ma na sobie. Jeszcze zajrzałem do łazienki, ale nie miałem pojęcia która jest jego szczoteczka. Kupimy mu nową na stacji benzynowej. Już się poświęcę i mu zafunduję, a pastę do zębów pożyczy mu tam któryś. Szampon! Taki specjalny do włosków blond, żeby mu nie ściemniały. Na pewno jego! Wróciłem do pokoju, a ten dalej bezczelnie spał, nic sobie nie robiąc ze wszystkich moich wysiłków! Westchnąłem głośno, domykając jego walizkę. O proszę, jaka lekka! Zarzuciłem na ramię, a drugą rękę chwyciłem zaspanego Kubackiego. 

- Budź się! – wrzasnąłem mu do ucha, a ten łaskawie otworzył oczy, uśmiechając się głupkowato. Rzuciłem mu kurtkę, bo przecież nie będę idioty jeszcze ubierał na dodatek. – Zakładaj ją! 

O dziwo, posłusznie wykonał polecenie. Geniusze już trąbili w busie, więc chwyciłem go mocno za fraki i popchnąłem do przodu. Już idziemy! Dopiero przy wejściu sobie przypomniałem, że śpiąca królewna paraduje w kapciach. Trudno. Śniegu nie ma, więc przeżyje, a buty spakowałem do walizki. Prędki z pomocą Bieguna wpakował narty i resztę sprzętu do bagażnika, więc chyba już wszystko było gotowe. O! Proszę Państwa, nawet Mistrz Świata oderwał się od telefonu i wyszedł nam naprzeciw! Zaśmiał się na widok Kubackiego i spojrzał na mnie pytająco. Wzruszyłem ramionami, bo co? Kazali mi go przyprowadzić to mają! A piżamkę w mikołaje miał naprawdę wyjściową. Wróciłem jeszcze szybko do domu i zostawiłem kartkę mamie, żeby się o synusia nie martwiła. Pani Małgosiu! Duduś pojechał do Oberstdorfu! Wszystko ma. Maciek. Zamknąłem drzwi i schowałem klucz w doniczce. Możemy jechać na podbój świata!


--
Cześć i czołem! Bardzo się cieszymy, że LGP w Wiśle sprawiła, że jest Was więcej, a i my (chociaż nie byłyśmy :( buu...) mamy więcej energii do pisania. Ja osobiście dziękuję Korze za Dudusia :)
Aria

Witajcie!
Serwujemy Wam kolejny rozdział. Aż mi tęskno za zimą (łagodną zimą!) ponieważ upały nawet i mnie dają się we znaki....Człowiek sam już nie wiem jak ma sobie pomóc, a mu wciąż przy zimie i Turnieju Czterech Skoczni.
Dla przypomnienia skład został wybrany z powodu konkursu, który kiedyś wygrała Aia! Mam nadzieję, że być może wkrótce wymyślimy następny konkurs dla Was!
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam miłego czytania!
I zapraszam do Alji, gdzie pojawił się nowy rozdział - tu.
Megi

To ja też zapraszam do siebie:
- do Złośliwca, który niedawno wrócił - tu.
- i do Ani i Macieja, gdzie postaram się wkrótce coś zamieścić - tu.

I jeszcze słowo o nowości z boku. Dziś chciałam znaleźć fragment pisany z perspektywy Macieja i nie mogłam znaleźć, więc dla ułatwienia zrobiłam etykiety przy postach. Można kliknąć "Piotrek" i wyświetlą się wszystkie rozdziały, w których są fragmenty pisane Piotrkiem :)
Aria